poniedziałek, 24 listopada 2014

Co dziś na obiad?

Jak myślicie?


Bo my na przykład - dokładając jedną deskę, znaleziony na ulicy (jestem śmieciową królową i nie wstydzę się tego!) pojemnik na listy, trochę śrubek, białą farbę, listewkę i taśmę dekoracyjną zrobiliśmy to:



Nie da się ukryć - kuchnie dla dzieci są albo tandetne, albo potwornie drogie. A - jeszcze jest trzecia możliwość: tandetne i potwornie drogie w jednym. My - jeśli mielibyśmy kupić to wszystko specjalnie po to by zrobić kuchnię zapłacilibyśmy 20,85 funtów**, co daje mniej niż połowę ikeowskiej kuchenki dziecięcej bez nadstawki. Tyle, że znaczną większość tego co zostało użyte mieliśmy wcześniej w domu, nieużywane, bo po przeprowadzce nie znalazło swojego miejsca. Dokupić musieliśmy podstawki pod kubki, z których zrobiona jest kuchenka, miskę na zlew (to akurat nie w Ikei :P), uchwyty szafkowe na pokrętła i kurki i duży hak na kran.

Fakt - nie ma piekarnika i szafeczki.**
Fakt - trzeba się trochę napracować - wyrzynarką, klejem, wkrętarką.
Ale - co tez jest faktem - jest frajda. I żadne dziecko nie ma takiej kuchni jak mają moje :)

Potem potrzeba jeszcze tylko trochę naczyń i zabawkowego jedzenia i znów jest frajda - tym razem przy zabawie:***







Czy było warto? Jasne! Kuchnia stoi w pokoju moich dzieci nieprzerwanie od pół roku i nadal jest w stałym użytku, jeszcze się nie znudziła :) Kuchnia to dobra zabawka!

____________________
*Kupując to wszystko w polskiej Ikei zapłacilibyśmy 66,98 zł (plus miska, która nie pochodzi z Ikei, ale jest raczej łatwo dostępna i tania), co daje jedną piątą (!) ceny ikeowskiej kuchni dla dzieci bez nadstawki!
**Piekarnik pierwotnie miał być (stąd jedno czarne pokrętło przy kuchence), ale jeszcze nie wymyśliliśmy jak go zrobić...
***Tu akurat uwieczniona zabawa mojego męża, który dostał zadanie specjalnie: zrobić kuchence ładne zdjęcia. No i się postarał.

wtorek, 18 listopada 2014

Dinozaurowo i śpiąco

I.
Lusia ogląda książkę o dinozaurach.
Lusia: Łaaaa!
Mil: Dinozaur. Lubisz dinozary?
Lusia: Tat.
Mil: A kto jeszcze lubi dinozaury?
Lusia: Dziojdź
Mil: George lubi, tak. A Wojtuś lubi dinozaury?
Lusia: Nie.
Mil: A co lubi Wojtuś?
Lusia: Peppę.

II.
Wojtek: Żuru jest śpiący.
Mil: No, jest śpiący, bo w nocy nie spał, tylko był w pracy.
Wojtek: Musisz go zanieść do szpitala.
Mil: A po co?
Wojtek: Bo jest śpiący. Żeby spał. Tam są łóżka.

niedziela, 16 listopada 2014

Prokrastynacja w strefie komfortu, czyli czego boją się polscy blogerzy.

Zauważam ostatnio, czytając przeróżne blogi, że ich autorzy wprost lubują się w używaniu tych dwóch określeń: prokrastynacja i strefa komfortu.

A mnie osobiście one śmieszą... Z tym, że ja jestem dziwna, to wiadomo nie od dziś.

Ale przyjrzyjmy się im bliżej:

Prokrastynacja za wikipedią (niestety, w internetowym Słowniku Języka Polskiego PWN takie słowo nie istnieje) to (z łac. procrastinatio – odroczenie, zwłoka) – w psychologii patologiczna tendencja do nieustannego przekładania pewnych czynności na później, ujawniająca się w różnych dziedzinach życia. Prokrastynacja najczęściej zostaje nierozpoznana, dopiero niedawno uznano, że jest ona zaburzeniem psychicznym. 

Strefa komfortu natomiast to (wg definicja stworzonej przez Magdalenę Nowacką) to taka specjalna strefa – strefa Twojego bezpieczeństwa, spokoju jednym słowem komfortu :) Ta strefa odgradza Cię od tego, co nieprzyjemne, nieznane, niekomfortowe, trudne. Tam Tobie nic nie grozi.

Przy czym w kontekście podawanym na blogach to prokrastynacja człowieka dopada, a strefę komfortu powinien człowiek systematycznie opuszczać podejmując nowe wyzwania. I pewnie właśnie wtedy dopada go prokratynacja więc z opuszczeniem strefy komfortu zaczyna zwlekać... I tak w kółko.

Nie rozumiem dlaczego strefa komfortu podawana jest jako coś złego... Człowiek, jak każda istota żyjąca, dąży do zaspokojenia swoich potrzeb. Potrzeby zaspokojone równają się komfortowi właśnie. W momencie kiedy pojawia się nowe wyzwanie i nowa potrzeba ta strefa komfortu - moim zdaniem - samoczynnie zanika. Coś przeszkadza, coś nie pasuje, więc to co jest nie jest już komfortem. Trzeba to zmienić, a niepodejmowanie się tego wyzwania i brak prób zaspokojenia tej potrzeby nie jest pozostaniem w strefie komfortu, bo jej już nie ma. Jest tchórzostwem, wygodnictwem, lenistwem - w zależności od kontekstu i tego jaka to była potrzeba/wyzwanie. Można to porównać do siadania na pinezce - albo wstaniesz i ją sobie spod tyłka wyjmiesz, albo się poprawisz.

Jest tak z pracą, która nam się nie podoba, mieszkaniem w brzydkiej okolicy, spełnianiem marzeń i tym podobne. Kiedy zostajemy w miejscu z którym jesteśmy, mimo, że coś nam przeszkadza albo chcielibyśmy czegoś więcej to tak jakbyśmy poprawiali się siedząc na pinezce, a ona wbijałaby się nam jeszcze głębiej w ciało. I to jest komfort?

Mam jeszcze jeden przykład - z życia wzięty. Pokój moich dzieci był urządzony dobrze, ale nie doskonale. Mogło tak zostać albo mogłam wymyślić inny układ mebli, bardziej optymalny. Gdyby mi się nie chciało - nie wymyślałabym. Przyjęłabym, że jest jak jest i jest dobrze. Poprawiłabym się na pinezce zamiast przestawiać meble i sprzątać. Wedle blogowych definicji - pozostałabym w strefie komfortu. Tyle, że dla mnie nie byłaby to już strefa komfortu. Kiedy wiem, że coś jest nie tak - zmieniam to. A kiedy mi się nie chce - nazywam rzeczy po imieniu...

I tu dochodzimy do prokrastynacji. Takie ładne słowo. Trudne. Plus dziesięć do inteligencji. Co z tego, że tylko w niewielkim ułamku procenta to co nazywamy prokrastynacją naprawdę nią jest. To tak jak z depresją: na depresję zapadamy jak nam smutno, bo deszcz pada, a prokrastynacja nas dopada jak jesteśmy grubi i nie chce nam się ćwiczyć.

Ja jestem gruba. I nie chce mi się ćwiczyć. Ba! Strasznie lubię słodycze! Może mi się kiedyś zachce (mam nadzieję...), ale póki tego nie robię to nie wymyślam trudnych słów, żeby o tym opowiadać. Powiedzmy sobie szczerze - jestem po prostu leniwa. A moja silna wola, pierwsza lepsza (...) puszcza się i łajdaczy *. Nie zwalam tego, że nie chce mi się ćwiczyć na zaburzenia psychiczne! Zaburzenia psychiczne mam inne, bo jak wiadomo - nie ma zdrowych, są tylko nieprzebadani.

Podsumowując - czego boją się polscy blogerzy? Polscy blogerzy, paradoksalnie do wykonywanego zajęcia, boją się słów. Boją się słów brzydkich, dosadnych, niewygodnych, ciężkostrawnych. Boją się mówić wprost. Boją się szczerości. Wolą ubierać wszystko w słowa ładne, grzeczne, ogólnikowe.

I mają prawo. Jeśli tylko jest to dla nich komfortowe...

__________________________
* Pidżama Porno, Styropian.

poniedziałek, 10 listopada 2014

Łąkę pełną maków...

Byliśmy wczoraj w Muzeum Wojny.


Kiedyś było to nasze ulubione muzeum - blisko, z pięknym parkiem i ciekawą zawartością. Potem się przeprowadziliśmy, a muzeum na jakiś czas zamknięto, bo je przebudowywali. Otwarli ponownie dla zwiedzających w lipcu tego roku. Moje chłopaki już tam po otwarciu byli, a ja dopiero wczoraj pierwszy raz.

Jakie teraz jest? Niby inne, a takie samo. Ciekawie jest zobaczyć te same eksponaty co kiedyś ale w zupełnie innej, nowoczesnej oprawie.

Minus: wystawa o I Wojnie Światowej jest płatna, a kiedyś była darmowa. A do tego rozebrali naszą ulubioną łódź podwodną, pełną interaktywnych zabawek.

Plus: mam wrażenie, że duże rzeczy, typu czołgi są lepiej poukładane, opisane, wyeksponowane. Dawniej stało to wszystko w wielkiej sali i się chodziło bez ładu i składu od jednego do drugiego. Teraz wielka sala nie jest już taka wielka, a dużo więcej eksponatów jest w galeriach na piętrach, poukładane tematycznie co moim zdaniem bardzo całość porządkuje.

No i jest nadzieja - całość nie jest jeszcze ukończona, może wróci łódź podwodna?

Kilka kiepskiej jakości migawek:

Wnętrze samolotu.
Zabawki z okresu II Wojny Światowej
A tutaj w schronie - słuchamy wycia syren i odgłosów spadających bomb.
Na samej górze muzeum zrobili wielki taras, na którym, na sztucznej trawie rosną papierowe maki, zrobione przez zwiedzających muzeum. Dawniej te maki leżały pod jedną z bomb i w okolicach Dnia Pamięci ustawiano tam stoliki i udostępniano czerwony papier, druciki i guziki, tak, że można było sobie takiego maka zrobić i zostawić. Teraz wszystkie zebrano i wygląda to tak:


Autentycznie mnie zachwyciło.

Na koniec poszliśmy jeszcze na wystawę medali, ale nie mieliśmy już za dużo czasu, było to 15 minut przed zamknięciem... A tam najbardziej podobało się Wojtkowi. Po pierwsze dlatego, że w jednym miejscu pod sufitem wisiał rekin, a po drugie - bo między gablotkami na tej wystawie stoją maszynki do wybijania medali i każdy może sobie wziąć specjalną kartę z grubego papieru i na złoconych kółkach wybić własne medale. Wojtek dziś swoje medale zabrał do przedszkola, żeby pokazać pani...

Przed muzeum stoi kawałek Muru Berlińskiego - wczoraj mogliście oglądać go na googlach jako pierwszego ze wszystkich wysłanych do różnych miast fragmentów. W zasadzie mogłabym napisać, że poszliśmy akurat wczoraj do tego muzeum z powodu 25 rocznicy jego zburzenia, ale nie byłaby to prawda... Przypomniałam sobie o niej dopiero jak przed wejściem do budynku przechodziliśmy obok "naszego" fragmentu. Korzystając z okazji opowiedziałam troszkę mojemu Synkowi, tak odpowiednio do poziomu pojmowania trzylatka. Był autentycznie przejęty tym, że jeśli dzieci z rodzicami mieszkały po jednej stronie muru a babcia i dziadek po drugiej to nie mogli się wzajemnie odwiedzać...

Na koniec, jakby ktoś miał wątpliwości, czy naprawdę mieszkamy w Londynie - straszne zdjęcie z rąsi pod parlamentem:



Dlaczego wieża zegarowa jest czerwona? Z okazji zbliżającego się Dnia Pamięci (11 listopada), wyświetlane są na tej jednej ścianie spadające maki. Wyglądają pięknie - londyńczyków czytających ten wpis, jeśli jeszcze nie widzieli, zachęcam do tego, żeby przejechali się wieczorem nad rzekę :)

piątek, 7 listopada 2014

Się pracuje

Już dawno tak nie było, żeby mnie tyle nie było! A tu już tydzień. A ja po prostu czasu nie miałam. Bo gdyż - się pracuje!


Do kiermaszu został miesiąc, a my jesteśmy w ciemnej... w ciemnym lesie, więc stanowczo zwiększamy obroty. Norma to dwa obrazki dziennie, ale wczoraj udało mi się zrobić trzy, zostałam więc przodownikiem pracy z wynikiem 150% normy. Chociaż same łyse, więc nie wiem czy się liczy... Włosy będę robić wszystkim pannom za jednym zamachem :)

Żuru ma urlop, więc pracować mogę na pełnych obrotach, bo ma się kto dziećmi zająć. Zresztą - nie tylko dziećmi (uwaga, teraz będzie laurka), bo dziś w czasie mojej pracy oprócz zajmowania się dziećmi uszczelnił okna, posprzątał salon, pozmywał gary, ugotował zupę i zrobił pranie, więc chałupa też pod moją nieobecność - albo raczej obecność wybiórczą - nie zarasta. A od przyszłego tygodnia będzie (Żuru w sensie) pracować na nocki, więc moja produktywność ma szansę pozostać na podobnym poziomie. Tylko kiedy będzie mi czytać Epizody? Zamiast tego będę płakać wieczorami, samotna. Nic to, byle do nowego roku.

Dzieci tęsknią. Nic dziwnego - z matki całodobowej nagle zmieniłam się w matkę okołoposiłkową: widujemy się rano, od pobudki do drzwi przedszkola, potem w czasie mojej przerwy obiadowej (która trwa nie tylko tyle ile przygotowanie i zjedzenie obiadu - jeszcze zdążymy kilka książeczek przeczytać...), a potem dopiero przed spaniem... W związku z tym Wojtuś oznajmia mi, kiedy tylko pojawiam się na schodach, że się o mnie martwił, a Lusia włazi mi na ręce i schodzi dopiero do łóżka, przy czym nie chce usypiać z Tatą, kiedy dotychczas tak właśnie było. Ale w sumie dzielnie to znoszą.

Prócz tego muszę się pochwalić, że moja półtoraroczna córka mówi na mnie "mamuś"! Nie "mama", nie "mamo", tylko "mamuś"! Strasznie mnie to raduje. W ogóle mnie ona zadziwia, bo jest szalenie rozmowna. I chociaż rozmowa z nią opiera się na "ja cie", "nie cie" i "jeście", przeplatanymi dźwiękami naśladującymi odgłosy i nazwami własnymi (wspomniane "mamuś", "tata", "Ojte", "ja", "Usia", "babsia", "dziadzia", "ciocia" i "Peppa") to jest to w sumie o to wszystko więcej niż w analogicznym wieku mówił jej brat. Bo Wojtek robił "y!" i pokazywał palcem. Ewentualnie mówił - bardzo wyraźnie - "nie". Za to teraz, jak zakładam buty na obcasach mówi mi, że wyglądam "igligancko".

PS. Widzicie stojące w szeregu papiery skrapowe na zdjęciu? Jak sobie zrobię przerwę w pracy to Wam pokażę jak je, przy niewielkim nakładzie finansowo-czasowym, tak grzecznie ustawić :)