niedziela, 30 czerwca 2013

Klepsydra

Dzis, a w zasadzie wczoraj, o godzinie 17.26 odszedl nasz wierny przyjaciel laptop.

Zmarl smiercia tragiczna spowodowana przez nieletniego Wojciecha B. przy pomocy butelki z woda, dzieki ktorej nastapilo zwarcie na plycie glownej. No usmazyl sie biedaczek od srodka.

Pogotowie ratunkowe w postaci Mili przybylo zbyt pozno, reanimacja nie powiodla sie, patolog sadowy w postaci Zura okreslil przyczyne zgony jako nieodracalna.

Byl z nami ponad trzy lata, jako pierwsze nasze wspolne dobro, zakupiony za prezenty slubne. Przeszedl wiele operacji przez ten czas i mozna go juz bylo zaliczyc do weteranow badz inwalidow wojennych.

Niech spoczywa w pokoju. Kondolencje mile widziane.

W zwiazku z zaistniala sytuacja przepraszam za brak polskich znakow w tej notce. Ciezko mi idzie posanie z telefonu. No i musze powiedziec, ze troche mnie tu nie bedzie, az sobie nowego komputera nie kupimy, a nie wiem kiedy to nastapi...

Mil: I co teraz? Jak my bedziemy zyc bez komputera? Znaczy ja wiem, ze sa ludzie, ktorzy w ogole go nie maja...
Zuru: Taaa, amisze.

czwartek, 27 czerwca 2013

Skrapopowrót

Wiecie, że od prawie roku nie skrapowałam? Znaczy popełniłam jakiegoś jednego taga i jedną kartkę, ale to chwila była. A tak na poważnie to nie miałam gdzie ani jak. Najpierw mieszkaliśmy w jednopokojowym mieszkaniu i nie było miejsca, a po przeprowadzce... nie miała stołu. A potem, jak już stół kupiliśmy to nie miałam czasu, bo ostatnie tygodnie było bardzo intensywne - przyjechał Tate i budował meble, Musia szyła wszystko co potrzebowałam (bo ja z igłą i nitką nie żyjemy w zgodzie, a z maszyną do szycia jesteśmy najgorszymi wrogami), jeździliśmy w różne miejsca i takie tam.

Nota bene Tate razem z Żurem zbudowali mi skrapownię, jak skończę w niej sprzątać to wam pokażę :)

No ale teraz już pojechali, a jak jechali to sobie zażyczyli Oni, znaczy konkretnie Musia, albumów o swoich wnukach, coby koleżankom pokazać, jakie ma ładne. Te wnuki. Czy albumy ładne to już musicie sami ocenić. Bo uroda wnuków nie podlega dyskusji, a o albumach można podyskutować, wszak miałam rok przerwy i już trochę zapomniałam jak się skrapuje. No ale wyszły nienajgorsze :) Tak całkiem nie zapomniałam.

Najpierw album o-wojtusiowy. Z racji małej ilości czasu i tego, że dawno tego nie robiłam, za bazę robił mi kit leśno-zwierzątkowy. Kupiła go sobie moja siostra, a potem mi oddała, bo do niej nie mówił. Do mnie przemówił i wyszło takie coś:






W kitoskładzie były papiery, obrazki na tekturkach, naklejki, alfabet i... to się chyba ćwieki nazywa? Takie metalowe z wąsami? W każdym razie my na to mówimy "rybki", za Nikiem, któremu się z rybkami skojarzyły jak był mały.

Ponieważ papier ładny, taki co to się i na chłopca nadaje, jak widać - wystarczyło wziąć te zielono-brązowo-pomarańczowe strony - jak i na dziewczynkę, to o Lulusiowy album zrobiłam na tym samym papierze. Tylko wybrałam strony różowo-fioletowe, z kwiatkami. I do zwierzątek dołożyłam jeszcze papierowych kwiatków:






"Lulejka" mówi na nią dziadek :) Stanowczo grubszy wyszedł niż ten o jej starszym bracie, ale to taki wiek, że się dziecku co chwile zdjęcia robi i na wszystkich jeszcze wygląda ładnie, bo ani nie ucieka (i na zdjęciu zostaje smuga zamiast dziecka), ani nie robi głupich min...

Babcia zadowolona, spakowała albumy i będzie się chwalić :)

wtorek, 25 czerwca 2013

No i pojechali

Protoplaści w sensie. I trochę mi smutno...

Wojtuś chodził dziś po mieszkaniu i mówił "nia ma baba..." A jak jechali to strasznie płakał. Bo chciał z nimi jechać. Ale już jest dobrze.

Urósł mi ostatnio ten mój synek. Sięga do blatu w kuchni, noże trzeba chować, bo ostatnio chciał kroić pomidora.

A nadal nie mówi. Znaczy - nie mówi za wiele. Wiem, że potrafi powiedzieć więcej niż to do czego się przyznaje. Bo czasem mu się wymskną róże tapyki*, apabki** i takie tam. Ale głównie używa słów kluczowych (maaaamaaaa!, tak, nie, mniam itp.) plus wyrazy dźwiękonaśladowcze i tym sposobem opowie wszystko. A jak rżniesz głupa i udajesz, że nie rozumiesz o co mu chodzi, to i tak nie powie, tylko Cię zmusi do zrozumienia, cwaniak. Na przykład pokazując naklejkę z jabłkiem i ciastko w gazecie albo przynosząc ogórka z kuchni. No i co - nie dasz dziecku ogórka jak przyniosło? No dasz. A, że potrafi go sięgnąć to już nie mówi się uczyć mówić, żeby go dostać.

Ale nowe słowa też się pojawiają. Powolutku. Na przykład opowiadał nam wczoraj i dzisiaj, że "nia ma be" na rączkach i w związku z tym raczki są "cite".

Może w końcu zacznie mówić. Byle wcześniej niż jego siostra, bo sadząc po jego i Luli gabarytach, to wagą i wzrostem dogoni go w ciągu roku. A jak jeszcze zacznie około roku mówić to potem ludzie będą myśleli, że mam bliźniaki, z tym, że jedno słabiej rozwinięte ruchowo... Bo Lula stawia na rozwój intelektuany i skupia się na gadaniu właśnie. I głośnym śmiechu.

Tymczasem moje bliźniaki nie wyglądają bliźniaczo zupełnie. Wyglądają tak:


Zdjęcie ogródkowe, z jedynego ciepłego dnia tego lata. Dziadek występuje jako stary pirat, a o Wojtusia, jego kuzyn - Niko, zapytał "co to za dziewczynka?" No fakt, chustkę ma dziewczyńsko zawiązaną, ale granatowa jest, w różne morskie akcesoria, więc chłopięca. Tylko nam wiązanie nie wyszło. Miało być na pirata, jak dziadek, ale Młody musiał szybko na ogródek lecieć i się wyrywał. No i w sumie tylko Lula wygląda jak Lula, czyli jak zwykle pięknie.

_____________________

* tapyk - patyk
** apabek - gołąbek

poniedziałek, 17 czerwca 2013

W zdrowym ciele zdrowe ciele

Byłyśmy dziś (my, wszystkie dziewczyny) na zakupach. Ciuchowych. Daleko. I długo.
Potem poszłyśmy z Paulinką odebrać Mikołaja ze szkoły.
Potem poszłyśmy na zakupy jedzeniowe.

Potem zaczęłyśmy wracać.

Czy ja już wspominałam, że mieszkam na szczycie wzgórza? Znaczy prawie na szczycie?  No to sklep jest pod tym wzgórzem. Po drugiej stronie.

Znalazłyśmy po drodze skrót. Przedzierałyśmy się przez pokrzywy i czarny bez. Darłyśmy kółka wózka o kamienie. Potem okazało się, że równoległa ulica, na którą wyszłyśmy wcale nie jest równoległa tylko po a) jest dużo bardziej pod górkę niż ta, która miałyśmy iść pierwotnie, b) idzie w łuk, c) jest ślepa!

Wyszłyśmy na ulicę, z której wcześniej odbiłyśmy w w/w skrót, po drodze wchodząc pod stromą górkę i z niej schodząc, a do tego jeszcze robiąc kółeczko.

Poszłyśmy dalej. Nadal pod górkę.

Dotarłyśmy do parku. Park jak wiadomo obejmuje szczyt. Od strony, od której przyszliśmy, na sam, samiutki szczyt prowadzą schody. Wysokie na dwa piętra. A my z wózkiem...

Mil: No, to teraz po wysiłku kardio jeszcze podnoszenie ciężarów.
Musia: Szkoda, że wcześniej nie podjęłyśmy wysiłku intelektualnego...

No nic, wysiłek intelektualny jutro. Ważne, że się dziś dobrze bawiłyśmy. O tak:


piątek, 14 czerwca 2013

Mój okres błękitny

Przypadkowo natknęłam się dziś na moje zapiski o fascynujących klientach kawiarni, z czasów, kiedy właśnie w takowej pracowałam. I z rozrzewnieniem przypomniałam sobie ten okres - jedyny w moim życiu - kiedy miałam zawód i kiedy na moje pytanie "czarna czy biała?" każdy pytany odpowiadał "tak!"

Przedstawiam Wam mój okres błękitny - kolor stąd:


Pracowałam sobie w Caffe Nero Piccadilly 1 - maleńka kawiarnia znanej sieciówki, otoczona biurowcami, na jednej z głównych ulic centrum Londynu, więc ludzi zawsze pełno (jak nie turyści to przerwy na lunch w biurach). Koledzy w pracy - sami Włosi. Tyle gwoli wprowadzenia.

Machający

Stoimy sobie z Laurą, ja na kasie, ona przy ekspresie. Niby niedużo ludzi – jak na Nero Piccadilly 1 – ale cały czas ktoś przychodzi. W pewnym momencie ruch zamiera, jakby specjalnie po to, by zaakcentować obecność grubawego osobnika w białej koszulce, który wchodzi właśnie do kawiarni. Osobnik ten trzyma w dłoni... kubek z zielonym logo Starbucksa. Na nasz widok uśmiecha się szeroko, podnosi dłoń i sympatycznie macha. Po czym odwraca się i wychodzi.

Spóźnione

Wielkie, comiesięczne sprzątanie. Późny wieczór, gdzieś koło dziesiątej. Zawartość lodówek wywalona na stoliki, krzesła poukładane na kupę na zewnątrz, cała załoga lata ze szmatkami. Przy drzwiach ja z miotłą i Laura z odkurzaczem. Wchodzą dwie wystrojone czterdziestki. Jedna zwraca się do Laury:
- Macie jeszcze otwarte?

Francuscy

Przychodzi para, chłopak i dziewczyna. Chłopak zamawia dwie duże caffe latte. Nicola robi kawy, ja kasuję. Skasowałam szybciej niż zdążył zrobić, więc klienci idą w międzyczasie po cukier. Nicola woła ich po odbiór kawy. Podchodzi dziewczyna i mówi:
- To jest caffe latte? Ale ja chciałam cafe au lait...

Niepijąca

Ja stoję na kasie, Rosa robi kawę. Podchodzi kobieta i zamawia dwa cappucino. Rosa robi dwa cappucino. Ja kasuję klientkę za dwa cappucino, powtarzając jeszcze zamówienie – gdybym źle usłyszała albo nie zapamiętała. Kobieta płaci. Rosa podaje dwa cappucino. Kobieta zaskoczona:
- Ale ja chciałam americano!
Rosa:
- Nie, zamówiła pani cappucino.
Kobieta:
- Ja zawsze zamawiam americano! Ja nigdy nie piję cappucino!

Ananasowa z mango

Podchodzi do kasy kobieta. W ręku trzyma ananasowego fruit boostera, opisanego (zimny napój, coś jak sok przecierowy miksowany z lodem) którego podaje mnie, a ja podaje do Andreza, żeby zmiksował. Chwile później podchodzi mężczyzna i podaje fruit boostera (również opisanego) o smaku mango – podawanie się powtarza. Andrez miksuje oba i podaje klientom mówiąc, który jest ananasowy, a który mango. I kobieta i mężczyzna wyciągają ręce po mango. Szczęśliwie mężczyzna dosięga pierwszy – szczęśliwie, bo to w końcu jego. Kobieta:
- Ja chciałam mango. Ja nie lubię ananasa.

Mocha

Przychodzą dwie Azjatki. Zamawiają małe cappucino i małą mochę. Ja robię kawy, Laura kasuje. Kobiety dwa razy powtarzają zamówienie Laurze i cztery razy mnie. Skończyłam robić kawę, stawiam przed nimi i objaśniam, które jest cappucino, a które mocha, bo wyglądają podobnie. Azjatki reagują dość nerwowo:
- Nie, ta mocha nie. Zimny napój.
Laura pyta czy chciały mochę frappe.
- Tak, tak!
Instruujemy je, że muszą wziąć półprodukt z lodówki, a my zmiksujemy go z lodem. Laura zabiera się za ponowne kasowanie. Azjatki zdziwione:
- A to jest jakaś różnica w cenie?
Nooooo, około funta...

A potem pracowałam w innym Nero, ale już nie było tak zabawnie.

sobota, 8 czerwca 2013

Bransoletka po liftingu

Moja ukochana Siostrzenica ma w środę urodziny. A dziś byłyśmy na zakupach i znalazła sobie Ona, w ramach prezentu urodzinowego (jednego z prezentów raczej...) bransoletkę (taką jak ten naszyjnik, nie wiem czemu, na stronie nie ma bransoletki). Nie mniej jednak, czegoś jej brakowało. Czegoś bardzo ważnego. No to ciotka zrobiła lifting i teraz mamy: TAAAA-DAAAAM:


ZŁOTY ZNICZ!

Jak wiadomo - prawdziwy złoty znicz można otworzyć. Relowy też można - połówki kulki połączone są magnesem :)

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Parę słów...

Dziś będzie krótko.

Ta-dam: przedstawiam Milowy Las w nowej odsłonie. Odsłona autorstwa mojej niezawodnej siostrzenicy, wielce utalentowanej. Plus tło od bloggera, to akurat nie Rela popełniła. Podoba się? Jak się podoba, to zapraszam do mojej Siostry, popodziwiajcie drugi blogowy nagłówek jej twórczości. Znaczy Reli, nie Paulinki.

Jak ktoś nie rozpoznaje - z lewej strony tytułu: Żuru i Wojtuś, z prawej: ja i Lusia, Zoja robi za "i", Kulka huśta się na ogonie "y".

A - w wyzwaniu u Uli w tym miesiącu udziału nie biorę, bo jakoś Wen mnie opuścił. Ale wam kibicuję :)

niedziela, 2 czerwca 2013

Niedziela szesnasta - wielki powrót

No nie jestem z siebie dumna - projekt zaczęłam rok temu, a dotychczas udało mi się zrobić 15 niedziel... Może za jakieś pięć lat zrobię zdjęcia 52 różnym zestawom ubrań.

Tymczasem - zestaw dzisiejszy, brązowo-niebieski:

Bluzka - Fusion, żakiet - odziedziczony po siostrze, dżinsy - chyba New Look, ale nie pamiętam, sandały - Clarks, korale - dostane od rodziców. Na drugiej ręce pierścionek, który zgarnęłam Paulince do zdjęcia, bo stwierdziłam, że mi pasuje, ale i tak go nie widać...


A w ramach bonusu - zachustowana Lusia w kapelutku. Poskromiłyśmy chustę kółkową :)



P.S. Na slocie Maleo, Armia i Marika. Buczę. Mam nadzieję, ze w przyszłym roku się organizatorzy postarają, bo to moja ostatnia szansa! Potem już niestety w lipcu to będę dziecko do szkoły prowadzić. Znaczy do przedszkola, ale zawsze.

sobota, 1 czerwca 2013

Smok

Być może jestem nieodpowiedzialną mamą, która nie przejmuje się zgryzem swojego dziecka i ma gdzieś niezaburzanie pierwotnego odruchu ssania, ale cieszę się, że moje młodsze dziecko wreszcie zassało smoka i postanowiłam się tą radością z Wami podzielić.

Bo z Wojtusiem było tak - przyniosłam ze szpitalu (w którym twierdzono, że ssać nie umie, co było bzdurą, bo on po prostu nie musiał, matka miała tyle mleka, że samo leciało), dałam smok, zassał i spał. Dzięki temu nie było problemów z tym, że dziecko wiecznie chciało jeść - bo jadł równo co dwie i pół godziny, z płakaniem w pełnym autobusie - bo się nie da dziecka z wózka wyjąć, z zatykającymi się uszami w metrze i samolocie. A jak miał rok to (za namową cioci) wyrzucił smoka przez okno i więcej się go nie domagał.

A z Lusią - kochaną, grzeczną, cudowną dziewczynką, która w nocy budzi się na karmienie tylko raz, a w dzień potrafi przespać ciągiem trzy godziny - jest trochę inaczej. Mianowicie, prócz wszystkich swoich zalet, Lula miała pewną wadę: odruch wymiotny na smoczek. Pół biedy, jak dziecko z odruchem wymiotnym na smoczka umie ssać palce - wprawdzie uważam, że smoczek łatwiejszy w obsłudze, bo jak przyjdzie pora odzwyczajania to wystarczy wyrzucić, a palca nie obetniesz, ale zawsze... Moje dziecko nie umie. W związku z tym:
- obżera się i wymiotuje, bo potrzebuje sobie possać
albo:
- nie ssie piersi, bo nie jest głodna i płacze, bo chce sobie possać,
albo:
- jak umęczona lulaniem i płakaniem matka oddaje dziecko ojcu - robi ojcu malinkę na bicepsie, bo tak mocno się przysysa.
Płakała co wieczór dwie godziny. Przy zasypianiu w dzień mniej, ale też często.

I tak od dwóch miesięcy.

W międzyczasie częstotliwość się zmieniła - na początku więcej ssała i wymiotowała, potem więcej płakała. Odpuściłam proponowanie smoczków - o różnych kształtach - no trudno, dziecko czasem płacze. Wyrośnie z tego, wytrzymamy. Ale potem znów się zmieniła częstotliwość i znów zaczęła rzygać... No to stwierdziłam, że dość - kupie następne smoczki, w jeszcze innych kształtach i będziemy próbować. Babcia przeszukała fora internetowe i dowiedziała się jakie smoczki są najlepsze dla takich dzieci, jakie firmy mają odpowiednie kształty i najmniejsze rozmiary.

Kupilim.

Zassała.

Wczoraj wieczorem po raz pierwszy zasnęła bez rzygania i bez dwugodzinnego koncertu!

Jest sukces!

A tu już nie śpi - starszy brat ją obudził okrzykiem "ja! ja!" na widok aparatu.