Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Dzień dziecka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Dzień dziecka. Pokaż wszystkie posty

środa, 23 grudnia 2015

Białe święta

Komu się marzą? Takie jak z obrazka, z sypiącym za oknem śniegiem, najlepiej przy trzaskającym kominku?

Niestety, tyle szczęścia będą mieli tylko tacy co spędzają je w górach. Albo w Skandynawii. A większa część społeczeństwa, szczególnie ci, którzy mieszkają w dużych miastach, śniegu w święta nie zobaczą. Na przykład w takim Londynie zima trwa średnio dwa dni w roku. W tym roku śnieg już był. Raz padał. Ale stopniał zanim dotarł do ziemi. Miała być podobno zima stulecia, a my mamy 15 stopni na plusie...

Ale nic straconego. Czy wasze dzieci domagają się śniegu? To zapraszam na:


Opcje na namiastkę białych świąt wymyśliłam cztery.

1. Narysuj sobie śnieg.
Biała farba zawsze w modzie. A jak byłam dzieckiem to w przedszkolu malowaliśmy obrazki pastą do zębów. Śmiesznie było :) My w tym roku robiliśmy bałwanki przy pomocy stempli z ziemniaków. I choinki, które potem ubieraliśmy w wycięte z papieru bombki i gwiazdki. Obrazki powędrują do dziadków w ramach prezentu gwiazdkowego od dzieci.

2. Papierowy śnieg
Weź rolkę papieru toaletowego i wręcz ją swoim dzieciom. Masz ich z głowy na godzinę, Zapewniam cię, że zabaw w papierowym śniegu nie będzie im dość. Do tego dochodzi jeszcze element czegoś zakazanego, bo przecież normalnie nie wolno drzeć i rozrzucać papieru toaletowego, więc będzie to jeszcze bardziej emocjonujące. A sprzątanie wcale nie jest tak przerażające jak mogłoby się wydawać - śnieg wystarczy zamieść.

3. Śniegowa kąpiel
Musicie zrobić naprawdę dużo, dużo piany w wannie. Ale tak naprawdę dużo. Z takiej piany można potem spokojnie zbudować bałwana! A chcecie żeby śnieg padał z góry? Weźcie takie mieszadło z kuchni, takie jakim robi się ciasto na naleśniki. Nabieramy piany i dmuchamy - pięknie pada!

4. Sztuczne śnieżki


Bo śnieg to też bitwy na śnieżki! My swoje kupiliśmy w Tigerze, kosztowały niewiele. I niezaprzeczalnie są hitem tegorocznej bezśnieżnej zimy. Zrobione są z czegoś tak przypominającego śnieg - tylko ciepły - że razem z Żurem, przed rzuceniem, odruchowa je ugniatamy tak jak ugniata się prawdziwe śnieżki. Jak macie Tigera gdzieś w pobliżu to polecam :)


Tymczasem życzę wam dobrych świąt spędzanych razem z solenizantem. I specjalnie dla Was moja ulubiona kolęda:






poniedziałek, 29 czerwca 2015

Miodowe ciasteczka

Byliśmy ostatnio w bibliotece... Pierwszy raz. To znaczy, każde z nas, rodziców, już było wcześniej, a Wojtek był kiedyś na wycieczce z przedszkola, więc w zasadzie po raz pierwszy to tylko Lusia była. No ale to był taki pierwszy raz z zapisywaniem się. O bibliotece będzie kiedy indziej (będzie, bo to fajna biblioteka, ale muszę zdjęcia zrobić), dziś będzie o książce, którą z tej biblioteki pożyczyliśmy.

W sumie wypożyczyliśmy sześć książek. Ale tylko jedna okazała się być tak bardzo interaktywna. Nazywa się Miodowe ciasteczka. I w zasadzie całą jej treścią jest przepis na miodowe ciasteczka właśnie. Ciasteczka w książce przygotowuje mały Ben ze swoją babcią, a babcia przy okazji opowiada mu skąd biorą się poszczególne składniki.

My też postanowiliśmy upiec takie ciasteczka. Wojtek, za przykładem Kubusia Puchatka, kocha miód (czego ja nie rozumiem, bo osobiście miodu nie cierpię), więc wzięliśmy krowę, trzcinę cukrową, pszczoły, kurę, korę i zboże...

To znaczy:

  • 120 g masła,
  • 120 g cukru,
  • dużą łyżkę miodu,
  • jedno żółtko,
  • łyżeczkę cynamonu,
  • 180 g mąki.

Do miski wsadziliśmy pokrojone masło i wsypaliśmy cukier...



... a potem dokładnie wymieszaliśmy, na puszystą masę.


Dodaliśmy miód i żółtko, i mieszaliśmy dalej.


Potem trzeba było dodać cynamon...


... i dalej mieszać.


A na samym końcu mąkę. Z dokładnie wymieszanego ciasta uformowaliśmy kuleczki...


... które poukładaliśmy na posmarowanej blaszce.


A potem myk do piekarnika, na 175 stopni i 10-15 minut.

Po upieczeniu wyglądały tak:


Trzeba je delikatnie zdjąć z blachy, najlepiej drewnianą łopatką, ostrożnie, bo gorące są jeszcze miękkie...


... i wystudzić na kratce.


Są bardzo pyszne, nawet mnie smakowały, chociaż nienawidzę miodu. Smacznego!

Ten wpis powstał w ramach nadrabiania zaległości w projekcie Przygody z książką




niedziela, 22 lutego 2015

Literatura polska

Mimo że studiowałam polonistykę, zarówno teorii literatury, jak i historii literatury szczerze nie lubiłam. Powiedzmy sobie szczerze - ja ze swoich studiów lubiłam tylko wszelkie językoznawstwo i dydaktyki, ale to niestety za mało, żeby polonistykę skończyć, więc przyszło mi skończyć z nią. No, ale na moich studiach przynajmniej literatura była, a nie tak jak na bibliotekoznawstwie i informacji naukowej na Akademii Pedagogicznej w Krakowie, gdzie, kiedy studiowała tam moja Siostra, literatury nie było żadnej.

Dziś natomiast, w ramach miesiąca polskiego mojego projektu będzie o literaturze polskiej, którą nie tylko lubię, ale wręcz kocham. O polskiej literaturze dla dzieci. Dla tych najmłodszych dzieci, bo ściągniętej z półki moich: dwulatki i czterolatka. Oto dziesięć naszych ulubionych książek dla dzieci z polskim rodowodem. Kolejność przypadkowa.

1. Mapy Mizielińskich


Powszechnie już znane - i bardzo dobrze! Na razie mamy tylko pożyczoną, ale własna też będzie. Są piękne i bardzo nam pomagają w projekcie. Chociaż, w przyszłym miesiącu nam nie pomogą, bo Irlandii Mizielińscy nie narysowali...

2. Jak Mizielińscy to też Mamoko.


Też powszechnie znane. Ja pisałam już o nim dwukrotnie: tu i tu.

3. Kreska i Kropek Jarosława Mikołajewskiego


Książka, którą spotkałam zupełnym przypadkiem w mojej ulubionej księgarni. Stanęłam przy półce, przeczytałam i nie mogłam już odłożyć z powrotem. Zachwyca. Zarówno tekstem, o Kropku, który dowiedział się, że jest chłopcem dopiero kiedy spotkał Kreskę, jak i kolażowymi ilustracjami. Mojego Syna bardziej zachwyca opowiedziana w niej historia, mnie - obrazki. Najbardziej chyba ten, na którym Kropek z Myślnikiem bawią się w wojnę i strzelają do pieczątkowych samolotów, które wybuchają czerwonymi stemplami i spadają zostawiając na kartce ślady w postaci pocztowych fal.

W ogóle sam autor jest dla mnie nowym odkryciem, bardzo bym chciała jeszcze Wszyscy mają psa tylko nie ja, bo mój Syn ostatnio domaga się sceniacka i dzidziusia, i konika, ale akurat jak byłam w księgarni to brakło :(

4. Opowiem ci mamo, co robią żaby autorstwa Katarzyny Bajerowicz i Marcina Brykczyńskiego

Nawet nie wiecie jakie dziwne rzeczy żaby robią! Motywem przewodnim jest żabie rozmnażanie, ale przy okazji trzeba coś zjeść, ukryć się przed czaplą, nie dać się pocałować przez człowieka i trochę się rozerwać :) A prócz żab poznać można różne inne żyjątka zamieszkujące staw. I pograć w grę planszową. I zrobić żabę origami... Książkę upolowała moja Siostra. Kiedy z tyłu przeczytałam, że jest jeszcze o pająkach i mrówkach, od razu wiedziałam, co będzie przedmiotem moich następnych polowań!

5. Robimisie i Różnimisie Agaty Królak



Tu podział jest wyraźny - Wojtek uwielbia Robimisie: opowiada mi szczegółowo o każdym zawodzie i przydziela wszystkim zajęcia (ostatnio kazał mi zostać policjantką... Nie byłam zachwycona), Lusia pasjami czyta Różnimisie, każdego misia obrysowując dokładnie paluszkiem. Ja uważam, że obie są urocze :)

6. Gałgankowy skarb Zbigniewa Lengrena


To książka-legenda. Jako dziecko zczytała ją Paulinka, a potem chciała same lalki-murzynki. Musia umie ją na pamięć. A odkąd posiada ją moja córka, wcale się nie dziwię, że Lula każe ją sobie czytać około czterech razy dziennie. Kiedy w czasie podróży do Polski coś się nam na nią wylało i z powodu sklejenia kartek straciła pół obrazków - kupiliśmy czym prędzej drugą, co graniczyło z cudem, bo w hurtowniach nakład jest już wyczerpany. Ale mamy i Lusia może dalej czytać!

7. Wiersze Wandy Chotomskiej



Tutaj akurat moje dzieciństwo :) Uwielbiałam ją od zawsze i - możecie mnie zlinczować, przyjmę na klatę - uważam, że Brzechwa i Tuwim, ze swoimi wierszami dla dzieci, się przy niej chowają.

Mamy na razie trzy książeczki z wierszami (mało...) - tę z pierwszego zdjęcia uwielbia Lusia. Nie ukrywajmy - ze względu na ciuchcię głównie, ale też przez chwilę posłucha jak czytam. Mamy też Pannę Kreseczkę, którą kiedyś czytaliśmy z Wojtusiem na dobranoc: podzieliłam na "po-ileś-stron", żeby miec na kilka wieczorów. Pierwszego dnia trzymaliśmy się podziału, drugiego dodaliśmy kilka stron, a trzeciego... doczytaliśmy książkę do końca.

8. Słodki elementarz Cecylki Knedelek Joanny Krzyżanek


Mój Syn ma to chyba po mnie, że uwielbia oglądać ciastka. Z tym, ze ja oglądam je na Moich Wypiekach, a on w tej właśnie książce. Szczerze, mnie już się trochę robi niedobrze, kiedy znów każe mi ją czytać... Ale dzięki temu poznał już właściwie wszystkie literki, więc jest nadzieja, że nauczy się szybko czytać i Elementarz będzie sobie czytał sam!

Żeby nie było - książka jest bardzo ładna i ma dużo fajnych przepisów na ciasteczka - każde na inną literę! Mnie po prostu zniechęca do niej częstotliwość używania...

9. Lokomotywa Juliana Tuwima


Żeby nie było, że nie czytamy klasyków :) Czytamy, ale mało. Powiedzmy - pojedyncze wiersze, a nie całe tomy, jak Chotomskiej. W przypadku Tuwima - Lokomotywę. Wydanie całe twarde, które rozkłada się w całości na długi pociąg. Taka książka to jest fajna, bo się przy czytaniu pobawić też można!

10. Kredki Małgorzaty Musierowicz


O ile z innych książek Musierowicz już wyrosłam, o tyle Kredki zostają wciąż aktualne. Na to, by czytać je moim dzieciom tekstu jest jeszcze trochę za dużo, ale słuchają jak opowiadam. Wojtuś bardzo przejmuje się tym, jaka niemiła jest Paulinka. Moja Siostra natomiast nie może zrozumieć co autorka ma do jej imienia, bo u Musierowicz każda Paulina to czarny charakter...

A jakie polskie książki lubicie Wy i Wasze dzieci?

poniedziałek, 24 listopada 2014

Co dziś na obiad?

Jak myślicie?


Bo my na przykład - dokładając jedną deskę, znaleziony na ulicy (jestem śmieciową królową i nie wstydzę się tego!) pojemnik na listy, trochę śrubek, białą farbę, listewkę i taśmę dekoracyjną zrobiliśmy to:



Nie da się ukryć - kuchnie dla dzieci są albo tandetne, albo potwornie drogie. A - jeszcze jest trzecia możliwość: tandetne i potwornie drogie w jednym. My - jeśli mielibyśmy kupić to wszystko specjalnie po to by zrobić kuchnię zapłacilibyśmy 20,85 funtów**, co daje mniej niż połowę ikeowskiej kuchenki dziecięcej bez nadstawki. Tyle, że znaczną większość tego co zostało użyte mieliśmy wcześniej w domu, nieużywane, bo po przeprowadzce nie znalazło swojego miejsca. Dokupić musieliśmy podstawki pod kubki, z których zrobiona jest kuchenka, miskę na zlew (to akurat nie w Ikei :P), uchwyty szafkowe na pokrętła i kurki i duży hak na kran.

Fakt - nie ma piekarnika i szafeczki.**
Fakt - trzeba się trochę napracować - wyrzynarką, klejem, wkrętarką.
Ale - co tez jest faktem - jest frajda. I żadne dziecko nie ma takiej kuchni jak mają moje :)

Potem potrzeba jeszcze tylko trochę naczyń i zabawkowego jedzenia i znów jest frajda - tym razem przy zabawie:***







Czy było warto? Jasne! Kuchnia stoi w pokoju moich dzieci nieprzerwanie od pół roku i nadal jest w stałym użytku, jeszcze się nie znudziła :) Kuchnia to dobra zabawka!

____________________
*Kupując to wszystko w polskiej Ikei zapłacilibyśmy 66,98 zł (plus miska, która nie pochodzi z Ikei, ale jest raczej łatwo dostępna i tania), co daje jedną piątą (!) ceny ikeowskiej kuchni dla dzieci bez nadstawki!
**Piekarnik pierwotnie miał być (stąd jedno czarne pokrętło przy kuchence), ale jeszcze nie wymyśliliśmy jak go zrobić...
***Tu akurat uwieczniona zabawa mojego męża, który dostał zadanie specjalnie: zrobić kuchence ładne zdjęcia. No i się postarał.

środa, 1 października 2014

Ja będę rycerzem, a Lusia księżniczką!

Wczoraj wieczorem skończyliśmy dwutygodniową przygodę z rycerzami, księżniczkami i smokami (autorstwa Evy Eriksson i Christiny Bjork):

 
Książki cudowne, napisane z humorem, przepięknie ilustrowane. Występują w wersji dla chłopców - o rycerzach:

 
Gdzie możemy przeczytać na przykład o Jerzym, który - nie wiem czy wiecie - pokonał w dzieciństwie smoka przy pomocy czerwonej farby.


I dla dziewczynek - o księżniczkach:


W tej części poznajemy między innymi Werbenę, która bała się mydła i wiewiórek, za to wcale nie bała się smoków...


Każda książka zawiera 7 opowiadań (w księżniczkowej są podzielone na dni tygodnia) i krótkie zakończenie opisujące spotkanie wszystkich rycerzy/księżniczek na przyjęciu urodzinowym.

Przez ostatnie dwa tygodnie czytaliśmy sobie te historyjki na dobranoc. Wczoraj przeczytaliśmy ostatnią, a dziś mój syn stwierdził, że on chce być rycerzem. Niewiele sie zastanawiając zaproponowałam zbudowanie zamku. Oto jak powstawał:

Przygotowania... (Papier toaletowy przydaje się do wycierania nadmiaru kleju)

Etap pierwszy - baza z kartonu. Ponieważ Wojtek ostatnio w przedszkolu ćwiczy wycinanie, poćwiczyliśmy też w domu: z wielkim zaangażowaniem obcinał co drugi ząbek w wieżach.
Dla pewności, prócz sklejenia klejem dodaliśmy jeszcze papierową taśmę. Drzewka zrobiliśmy ze zgniecionego zielonego papieru i wąskich rurek tekturowych.
I malowanie... Na pomarańczowo, bo to ulubiony kolor Wojtusia.


Zamek prawie gotowy. Z lewej strony zrobiliśmy jaskinię dla smoka :)
Ostatnie szczegóły - chorągiewki na wieżach i przy bramie.

Ta-dam! Wygląda trochę jakby miał twarz...
Jeszcze rzut z góry.

Jutro dorabiać będziemy smoki, rycerzy i księżniczki :)

A tak w ogóle to wpis ten powstał w ramach projektu Przygody z książką! Ja i dużo innych mamy będziemy prezentować różne około-książkowe tematy co dwa tygodnie przez najbliższe dwa miesiące. Zapraszam serdecznie!


http://dzikajablon.wordpress.com/2014/09/09/przygody-z-ksiazka-nowy-projekt-blogowy/