poniedziałek, 22 lutego 2010

Album punkowy

Mam przyjaciółkę. Moja przyjaciółka nauczyła mnie słuchać porządnej muzyki. Uczyła mnie tego w liceum, kiedy na przerwach leciała muzyka niezbyt porządna (techno w piątki), a myśmy we dwie zagłuszały ją jednym discmanem. Taaaak... Zamierzchłe czasy, kiedy to nie każdy posiadał empetrójkę... Potem jak już posiadłyśmy - każda swoją - nadal słuchałyśmy muzyki wspólnie, przez jedne słuchawki - ona z lewej, ja z prawej. Wszędzie. Najczęściej jednak na ulicy, śpiewając oczywiście.

Moja przyjaciółka nauczyła mnie tez wielu innych pożytecznych rzeczy. Na przykład pić piwo i chodzić na koncerty. Bo to bardzo przydatna przyjaciółka jest.

W związku z tym, że jest przydatna postanowiłam zrobić dla niej album, ze zdjęciami naszymi wspólnymi. I taki sam zrobić dla siebie. Coby mieć do wspominania.

Noooo... Nie tylko nasze zdjęcia tam są. Na początku jest coś co miało wyrazić charakter albumu - bardzo punkowy mur z bardzo punkowym napisem.
I cytaty z piosenek na każdej stronie - z naszych piosenek: Rasta trans Habakuka,
Słońce Happysadu,
Bless Vavamuffina,
Wrócimy tu jeszcze Happysadu,
Nostess Happysadu,
Rzuć jakieś drobne na wino Brudnych Dzieci Sida,
Duże dzieci Farben Lehre,
Wiosna Zabili Mi Żółwia
i wreszcie najbardziej nasza - Piła Tango Strachów (no powiedzmy sobie szczerze - była już na pierwszej stronie pod murem.)
Dla mojej kochanej Doń, z okazji Walentynek.

czwartek, 18 lutego 2010

Kartka dla Juliena


Julien = kolega szfagra mojego. Urodziny miał. Więc szfagier złożył zamówienie na karteczkę.

Męska taka. Żadnych kwiatuszków. Za to kółka zębate wydłubane z budzików własnoręcznie i ojcoręcznie. O.

Goście, goście...

Usadziliśmy gości. Przy stołach w sensie.
Teoretycznie powinno być tak, że koło Panny Młodej siedzi świadek Pana Młodego, a koło Pana Młodego świadek Panny Młodej. Albo obok jednego rodzice tego drugiego. Albo ojciec jednej strony z matką drugiej strony. A poza tym należy sadzać naprzemiennie facet-babka (małżeństwa nie mogą siedzieć razem!) i przemieszać obie rodziny i znajomych, żeby się wszyscy poznali.

A ja to mam... Daleko w tamtych spodniach. Koło mnie będzie siedzieć mój świadek, czyli moja siostra, a obok niej jej własny osobisty mąż. A dalej moi rodzice- razem! I analogicznie ze strony Żura. I jedna rodzina z jednej strony a druga rodzina z drugiej. I znajomi razem - w zależności od tego kto się z kim zna i kto ile ma lat mniej-więcej. A jak ktoś nie zna nikogo prócz moich rodziców/siostry/mnie to będzie siedział koło nas, choć wcale nie jest nasza rodzina. O!

Kto bogatemu zabroni?

Inteligencja

Mil w pracy. Żuru w domu. Żuru ma przyjechać po Mila do pracy, więc umawiają się smsowo. Umówili się. I potem poszło co następuje:

Żuru: OK, jeszcze mi powiedz gdzie masz ipoda, bo chciałem sobie włączyć muzyczkę w trasie.
Mil: W torebce.
Żuru (inteligentnie): Znaczy masz przy sobie?
Mil: No a gdzie myślisz mam torebkę?

Kto? Co? Hamulec Kogo? Czego? Chamulca

Paulinuś: Czemu on mi świeci w oko tym czerwonym?
Rafał: Tym podłużnym? To jest hamulec.
Paulinuś: No jak mi świeci w oko to pewnie, że jest chamulec!

sobota, 13 lutego 2010

Notka - anegdotka.

Jest sobota. Jako, że w Londynie bilety są tygodniowe, a nie miesięczne, to pod koniec tygodnia należy naładować sobie bileciki.

Podchodzę dziś do maszyny takiej co je ładuje. Wyciągam bilet, robię te wszystkie operacje, co to trzeba zrobić, żeby doładować bilet, przyciskam wszystkie guziczki i tak dalej, aż przychodzi do płacenia. No to wyciągam 20 funtów i wsadzam maszynie do pyszczka. Zjadła. A potem wyciągam 10 funtów, ale mi się jakoś zawinęło, więc to trochę potrwało zanim dałam do skonsumowania maszynie, ale maszyna stwierdziła, że za długo i dłużej czekać nie będzie, w związku z czym postanowiła oddać mi moje 20 funtów. Niestety w funcikach. Znaczy w monetach jednofuntowych...

I teraz walka - czy schować 20 funtów w funcikach i dołączyć do funduszu skrapowniczego (bo od jakiegoś czasu zbieram funciki na przyjemności, czyli głównie na zakupy skrapowe), czy jednak doładować ten bilet...

Kusiło.

Ale jednak bilet zwyciężył.

W sumie szkoda.

sobota, 6 lutego 2010

Szachy

Mój szfagier ma szachy. Bardzo ładne. Całe szklane, ze szkła mlecznego i przezroczystego. I trzyma je w pudełku po pizzy...

Stwierdziłam, że się takie śliczne szachy na pewno źle czują w takim pudełku z odzysku brzydkim... No i postanowiłam mu je zeskrapować. W ramach niespodzianki, bo akurat pojechał sobie na trzy dni.

Oto efekty:


Informacje na temat aktu własności szachów. Rodem z Nowych szat króla II. Zawsze chciałam gdzieś tak napisać.

I patent do otwierania:

wtorek, 2 lutego 2010

Rzecz o zaproszeniach raz jeszcze

W październiku zrobiłam zaproszenia. Pisałam już tu, że będę robić no i zrobiłam je w październiku.

Ale nie wszystkie. Parenaście mi zostało do dorobienia.

A, że za dwa i pół miesiąca wychodzę za mąż (aaaaaa!) to trzeba je było podorabiać.

Niestety, ja jestem w Londynie, a zaproszenia w Polsce (te już zrobione i wypisane), a do tego pamięć ma krótka, to nie wiedziałam dla kogo zaproszenia już mam, a komu muszę dorobić. Musia moja więc napisała mi w mailu, w oparciu o listę gości, dla kogo jeszcze zaproszeń brakuje. Musia wysłała mi dwie listy - brakujących zaproszeń i brakujących adresów. Tyle, że mnie o tym nie poinformowała, a poczta zlała mi te dwie listy (nie wiem jakim cudem) w jeden ciąg. Myśląc, że to jest tylko lista zaproszeń do zrobienia wyprodukowaliśmy wraz z Paulinką - siostrą, i Rafałkiem - szfagrem 30 zaproszeń. Ja ciełam, Paulinka wklejała i wypisywała, Rafał przybijał pieczątki. Siedzieliśmy do późnej nocy, żeby na następny dzień były gotowe, bo Rafałek do Polski jedzie, to zabierze.

Trochę mi się nie zgadzało, bo kilka nazwisk z listy, którą mi Musia wysłała pamiętam, że wpisywałam wtedy w październiku...

Postanowiłam się upewnić - następnego dnia. Na wszelki wypadek nie wpisując tych nazwisk, których byłam pewna.

No i Musia powiedziała mi o dwóch listach.

Najlepsze jest to, że zaproszeń brakowało mi około 10 - nie 30.

Mogłam iść spać duuuuuużo wcześniej.

Czad, co?

Sukienka

Byłam ostatnio na Camden. W celu rozrywkowym. No i się rozerwałam. Rozerwałam też moje fundusze czarnogodzinowe. Nie ma już funduszy. Jest za to sukienka.

Idealna.
Cudowna.
Genialna.

Muszę się nią pochwalić. No muszę.

To moja sukienka. Dłuuuuga jest. Ciągnie mi się po ziemi. I rasta jest, jak łatwo zauważyć.

Nadmienić należy, ze bez namawiania mnie przez moją siostrę i mojego narzyczonego bym jej nie kupiła. Bo mi było szkoda kasy. Chciałam zadowolić się jedynie naszyjnikiem (zresztą też go mam na zdjęciu), ale usilnie namawiali. Tak usilnie, że uległam. I nie żałuje.
Byle teraz doczekać do lata...