wtorek, 2 lutego 2010

Rzecz o zaproszeniach raz jeszcze

W październiku zrobiłam zaproszenia. Pisałam już tu, że będę robić no i zrobiłam je w październiku.

Ale nie wszystkie. Parenaście mi zostało do dorobienia.

A, że za dwa i pół miesiąca wychodzę za mąż (aaaaaa!) to trzeba je było podorabiać.

Niestety, ja jestem w Londynie, a zaproszenia w Polsce (te już zrobione i wypisane), a do tego pamięć ma krótka, to nie wiedziałam dla kogo zaproszenia już mam, a komu muszę dorobić. Musia moja więc napisała mi w mailu, w oparciu o listę gości, dla kogo jeszcze zaproszeń brakuje. Musia wysłała mi dwie listy - brakujących zaproszeń i brakujących adresów. Tyle, że mnie o tym nie poinformowała, a poczta zlała mi te dwie listy (nie wiem jakim cudem) w jeden ciąg. Myśląc, że to jest tylko lista zaproszeń do zrobienia wyprodukowaliśmy wraz z Paulinką - siostrą, i Rafałkiem - szfagrem 30 zaproszeń. Ja ciełam, Paulinka wklejała i wypisywała, Rafał przybijał pieczątki. Siedzieliśmy do późnej nocy, żeby na następny dzień były gotowe, bo Rafałek do Polski jedzie, to zabierze.

Trochę mi się nie zgadzało, bo kilka nazwisk z listy, którą mi Musia wysłała pamiętam, że wpisywałam wtedy w październiku...

Postanowiłam się upewnić - następnego dnia. Na wszelki wypadek nie wpisując tych nazwisk, których byłam pewna.

No i Musia powiedziała mi o dwóch listach.

Najlepsze jest to, że zaproszeń brakowało mi około 10 - nie 30.

Mogłam iść spać duuuuuużo wcześniej.

Czad, co?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Powiedz mi co o tym myślisz :)