niedziela, 24 maja 2015

Sekretna

W ostatni piątek, kiedy pakowałam paczkę do Polski, czułam się trochę, jakbym otwierała sklep z bielizną:


Po co wysyłałam mojej Musi tyle majtek i staników? Po to, żeby zawiozła to wszystko do Dzięgielowa - małej miejscowości niedaleko Cieszyna. Wszystko to za sprawą Sekretnej Misji Kobiet - akcji zorganizowanej przez Centrum Misji i Ewangelizacji w Dzięgielowie, w ramach projektu Pomoc dla Afryki.

Akcja rozpoczęła się 8 marca - w Dzień Kobiet - a kończy 26 maja - w Dzień Matki (czyli już za kilka dni!). Chodziło o to, by kobietom z Burkina Faso, do którego jeżdżą wolontariusze z CME, zawieźć bieliznę właśnie. Dla nas jest to podstawa ubioru, coś zwyczajnego - dla nich towar luksusowy, ale potrzebny!

Do akcji włączyła się cała Polska, a ja zostałam koordynatorką na Londyn... Chociaż to dużo za dużo powiedziane, zbierałam bieliznę w swoim Kościele i jeden zaprzyjaźnionej społeczności.

Zebraliśmy:

  • 18 kompletów bielizny,
  • 16 staników (w tym 6 dla matek karmiących),
  • 16 koszulek,
  • 10 paczek majtek, w każdej od 4 do 7, łącznie 47 par.
W sumie na tym zdjęciu możecie zobaczyć 65 par majtek, 34 staniki i 16 koszulek, więc kilka Burkinek zaopatrzyliśmy. Jestem dumna z kobiet z  mojego Kościoła! I sąsiedniego też. I z Artura, który przyniósł koszulki, choć akcja kierowana była do kobiet. Dziękuję Wam!

Jeśli, mój drogi czytelniku, albo raczej czytelniczko, chciałabyś wspomóc jakoś Sekretną Misję, to masz jeszcze kilka dni. Bieliznę można przesyłać bezpośrednio na adres CME:


Centrum Misji i Ewangelizacjiul. Misyjna 843-445 Dzięgielów

Lub przynosić do koordynatorek akcji (lista). Można też przesyłać pieniądze, które będą przeznaczone na transport bielizny do Afryki (numer konta znajdziecie tu).

Jeśli natomiast chcielibyście dowiedzieć się więcej o misji w Burkina Faso to polecam blog Lidki.


czwartek, 21 maja 2015

Pokój na poddaszu

Mimo, że IKEA nie może się zdecydować czy mnie kocha, czy wręcz przeciwnie, ja kocham ją nadal i postanowiłam ją dziś odwiedzić. Żeby nie myślała, że się na nią gniewam.

Kupiłam między innymi dywan, pierwszy w moim życiu. Czujecie, że nigdy nie miałam w domu dywanu? Miałam wykładzinę dywanową, jak byłam dzieckiem (prędko się moi rodzice jej pozbyli) i przez pewien czas wynajmowania mieszkania w Londynie (ale od dwóch mieszkań już nie mam), ale dywanu, takiego prawdziwego, co się kładzie tylko na kawałku podłogi, żeby było ładnie, nie miałam nigdy! W zasadzie ten też nie jest mój, bo będzie leżał w pokoju moich dzieci... I tu zmierzamy do sedna:

Kilka dni temu zrobiłam zdjęcia poprzestawianiowe, żeby Wam ten pokój na poddaszu pokazać. Wreszcie. Ale najpierw słów kilka.

Jak się półtora roku temu wprowadziliśmy do naszego aktualnego mieszkania, na poddaszu urządziliśmy sypialnię. Dzieci dostały wtedy najmniejszy pokój. I było dobrze. Przez pewien czas. Bo w miarę rośnięcia, zaczęło im brakować miejsca w pokoju o powierzchni sześciu metrów kwadratowych. Zamieniliśmy wtedy pokój dziecięcy z salonem... I przestało być dobrze. Bo o ile salon na 6 metrach dawał radę, to pokój dziecięcy, z tymi wszystkimi sprzętami, które koniecznie muszą się w nim znaleźć, nijak nie dawał się ustawić w pokoju z kominkiem, dwoma wnękami i typowym dla tutejszej architektury wystającym oknem. Z tego powodu, jak tylko Lusia nauczyła się pewnie chodzić po schodach, podjęliśmy decyzję o przeniesieniu pokoju dziecięcego na poddasze.

Trud był to wielki, bo jednocześnie z tym musieliśmy przenieść salon do tego nieszczęsnego pokoju kominkowo-wnękowo-oknowego (który na nic prócz salonu się po prostu nie nadaje!), dołożyć tam kącik jadalny, który przez pewien czas mieszkał w przedpokoju (mamy duży przedpokój) i dwa biurka, które dotychczas stały w sypialni, bo sypialnię przenosiliśmy do sześciometrowej klitki, a łóżko mamy 2mx2m, plus skrzynia, więc w nowej sypialni już się nie zmieściły. No i jeszcze ustawić w przedpokoju wielką szafę, która dotychczas stała u dzieci.

Udało się. Nie umarliśmy przysypani meblami. I była to świetna decyzja! Ja kocham moją nową sypialnię i nie muszę w niedzielę rano osiemset razy latać na górę, jak wychodzę do kościoła. A dzieci ubóstwiają swój pokój. I im latanie po schodach nie przeszkadza. Bałam się, że w związku z odległością dziecięcego pokoju wszystkie zabawki wylądują w salonie i sypialni, ale tak się nie stało. Wydaje mi się nawet, ze zabawek w innych pomieszczeniach jest mniej niż było wcześniej.

No już, już pokazuję. Muszę szybko, bo nie wiadomo jakie zmiany nastaną wraz z rozłożeniem dywanu jutro :)


Pokój moich dzieci jest kolorowy i nie będę udawać, że jest inaczej. Ale obowiązuje ścisły podział: to co Lusi jest czerwone, Wojtka - zielone. Lusi są biedronki, Wojtusia - liście.

Pierwsze, co się rzuca w oczy, kiedy wchodzi się do tego pokoju, to zbudowana przez nas "stacja robocza" - na dwóch szafkach TROFAST przymocowaliśmy blat, który jest miejscem do malowania, lepienia z plasteliny, budowania z klocków lego, układania puzzli i zabawy w sklep. Może też zmienić się w samochód!


Regał stoi u dzieci tymczasowo, póki nie znajdę lepszego i bardziej pasującego sposobu na przechowywanie pudełek z grami i układankami. A powyżej jest miejsce na obrazki, chwilowo wisi tylko kilka, bo jakoś nie miała melodii do wieszania. A dalej boks Wojtusia - zielony.



Po Wojtkowej stronie znalazło się miejsce na kącik podróżniczy. Zastanawiam się, że nie zamknąć walizki i zrobić siedziska z zamkniętej, a w środku urządzić świat dinozaurów... Wojtek zbiera dinozaury z DeAgostini i kolekcja stale się powiększa, a do tego należy do ulubionych zabawek, więc fajnie byłoby gdyby miała własne miejsce...

Lusi część jest czerwona. Lalkowo tam i kuchennie. Nie jesteśmy dobrzy w ideologii gender :)




No i tu pojawia się największy minus tego pokoju - jest w nim tylko jedno okno. Oświetla ono dobrze prawie cały pokój prócz tego jednego kąta, w którym stoi domek i mieszkają lalki Lusi. I o ile lalki Lula z tego kąta zabiera, to domku nijak nie może. W związku z tym niewiele się nim bawi :( Musimy tu coś zmienić, bo ten kąt w ogóle nie nadaje się do zabawy. Rozważam poprzestawianie mebli tak, żeby w tym kącie postawić oba łóżeczka, ale wtedy zniknie podział kolorystyczny i dzieci nie będą miały już własnych boksów. Ale czy one są im tak naprawdę potrzebne? To raczej mój wymysł estetyczny.

No i została jeszcze główna część pokoju:



A co jest w pokoju dziecięcym najważniejsze? Dobrze wyeksponowane książki. Ale ponieważ nie stać mnie na zakup takiej ilości półeczek RIBBA, żeby zmieściły się na nich wszystkie książki moich dzieci, a eksponowanie kilku uważam za krzywdzące dla innych to wzięłam regał ALBERT i kilka bambusowych patyczków i - tadam! - skręciłam co skręciłam. Ksiażki widać wszystkie, do dwóch niższych półek dzieci sięgają same, o ksiażki z wyższych półek proszą, bo widzą o co mogą. Za jakiś czas pozmieniamy wyższe półki z niższymi i tak w kółko.


Jest jeszcze kąt z biedronką, totalnie dotychczas nieurządzony. Jeszcze wiszą tam moje skrapowe kieszenie... Chwilowo biedronka robi za czytelnie, a co będzie dalej to się okaże.

I jak Wam się podoba? Jak myślicie - zostawić dzieciom osobne boksy, czy przestawić łóżeczka do ciemnego kąta, żeby lepiej wykorzystać jasną cześć pokoju? Pomóżcie, obywatele :)


Miłość i nienawiść

Tytuł pompatyczny, a ja o IKEI chciałam...

Bo IKEA albo mnie kocha albo nienawidzi.

Dlaczego kocha? Bo w lipcu wypuszcza limitowaną serię KRYDDGLAD, w której skład wchodzą tekstylia (poszewki na poduszki, poduszki, bieżniki), pufy i koszyczki. Seria jest cudowna i stworzona po prostu do mojego salonu (chociaż pomieszczenie się zmieniło, bo mieliśmy ogromne przemeblowanie, kolorystykę możecie zobaczyć tu). Najchętniej kupiłabym całość, ale oczywiście nie kupię, choćby dlatego, że poduszki na krzesła są do moich krzeseł za duże. A koszyczki mi w zasadzie nie potrzebne. Ale te poduszki!

No dobra, nie trzymam Was już w niepewności:


Prawda, że cudowna?

No ale niestety. Seria nie tylko jest limitowana, ale jeszcze dostępna będzie tylko w trzech sklepach w Wielkiej Brytanii, a żaden z nich to nie jest Croydon IKEA, do którego można dojść z mojego domu pieszo, albo pojechać jednym autobusem, co zajmuje jakieś 10 minut. Nie ma tak dobrze. Kolekcja KRYDDGLAD (swoją drogą, fajne słowo. Oznacza po szwedzku "szcześliwą przyprawę") będzie dostępna w Lakeside (45 km), Southampton (130 km) i Glasgow (bagatela, 681 km).

Nie uważacie, że trochę głupio jechać do IKEI 45 km (kiedy nie ma się samochodu) po poszewkę na poduszkę (nawet po trzy), jak ma się IKEĘ pod nosem?

No właśnie. Ja też tak uważam.

Pozostaje mi tylko pocieszyć się, że wyprzedzam trendy :)

poniedziałek, 18 maja 2015

Cieszmy się

Moja Musia ma dziś urodziny. Okrągłe, sześćdziesiąte.



To, że to akurat 60 lat nie ma większego znaczenia. Znaczenie ma to, że miałam wczoraj, dziś lub jutro wsiadać w samolot i do niej lecieć... No dobra, nie całkiem do niej, tylko na ślub Dony, ale przy okazji tego ślubu, który odbywa się w bardzo dobrym terminie, miałam być w Polsce podczas jej urodzin, imienin i podczas Dnia Matki. I miałam jej upiec tort. Nie lecę, bo mój Żuru nie dostał urlopu na interesujący nas termin. Ktoś był szybszy.

No nic, cóż zrobić. Dzieci wprawdzie nie chciały odśpiewać Babci ani Sto lat ani Happy Birthday, ale za to Wojtek narysował tort (i podpisał! A jak zadanie domowe ma odrabiać, to nie umie i go rączki bolą!), a Lusia kwiatki (różowe), pogadaliśmy na skypie i było miło.

Dzisiaj byłam też w szkole. Ponieważ jestem na kursie, na którym uczymy się głównie mówienia, to większość czasu spędzamy podzieleni na pary i rozmawiamy. Dziś mieliśmy opowiadać drugiej osobie coś, co wcześniej przygotowywaliśmy. Moja para, Wahida dostała temat: ważna dla mnie osoba. Opowiadała o swojej mamie, która bardzo dobrze gotuje, ale nie znosi piec. Wahida rozmawia z nią codziennie przez telefon, ale na skypie widuje ją tylko mniej wiecej raz na tydzień, bo tylko wtedy, kiedy mama przyjdzie do jej siostry. Kiedy ostatnio z nią rozmawiała to jej nie poznała, tak bardzo zestarzała się przez tydzień. Wahida być może odwiedzi swoją mamę w przyszłym roku, poprzednio widziała się z nią kilka lat temu. Jej mama nie może jej odwiedzić.

Wahida jest z Afganistanu.

Popłakałam się na zajęciach.

Cieszmy się, że zobaczymy się w październiku, Mamusiu. Po prostu się cieszmy.

sobota, 16 maja 2015

To nic strasznego...

Siedzę sobie w wysprzątanym pokoju moich dzieci (który wcześniej wysprzątałam), obrabiam zdjęcia tegoż pokoju (które wcześniej zrobiłam, trzymając dzieci na schodach, żeby mi nie nabałaganiły, hyhy... Ale tylko chwilkę. I miały zajęcie, nie płakały.) i myślę sobie, o tym, że znów nawaliłam i nie napisałam notki do Przygód z książką, i że ostatnio strasznie nawalam, chyba jestem przemęczona.

Tymczasem moje dzieci, które dotychczas bawiły się w sklep z dinozaurami, zasiadły, każde we własnym kącie i czytają. A, że czytają fajne książki, to postanowiłam szybko zrobić im zdjęcia i Wam te książki pokazać, bo może nie znacie...? Dziś tylko te, które wybrał sobie Wojtuś (choć i Lusia się później do niego dołączyła)



Wojtek przyniósł sobie do czytania całą serię książeczek. Seria nazywa się To nic strasznego i są to krótkie opowiadania o dzieciach, którym przydarzają się różne rzeczy. My mamy sześć części - Wojtek akurat czytał o szpitalu, a poza tym:


Tematy poruszane w książeczkach to sprawy, które mogą przydarzyć się każdemu dziecku, ale mogą być też dla tych dzieci zdarzeniem stresowym. Mają więc wydźwięk terapeutyczny.  My w kontekście naszego życia przerabialiśmy już z Wojtusiem Podróż samolotem, Przedszkole, Będę mieć rodzeństwo i Przeprowadzkę. A poza tym - są ładnie ilustrowane, ciekawie napisane i mają naklejki, więc same plusy!

Dzieci je lubią :)





Polecam się zaopatrzyć, szczególnie jeśli czeka Was jakaś taka sytuacja :)

Ten wpis powstał w ramach projektu Przygody z książką:




poniedziałek, 11 maja 2015

Wagary i historia o żabach

Po wielkim przemeblowaniu i sprzątaniu, urodzinach mojego Syna i bezwózkowym maratonie niedzielnym, padłam na ryjek. W związku z tym mój mąż zajął się dziś odprowadzaniem dzieci do przedszkoli, a ja poszłam na wagary. Wagary spędzam we własnym łóżku, w nowej sypialni, w świeżej pościeli w maki. A ponieważ jest to poranek idealny, więc po spaniu, śniadaniu w łóżku, oglądaniu najnowszego odcinka Nie rób scen i innych przyjemnościach, postanowiłam się zająć swoimi żabami.

Ale najpierw będzie jeszcze jedna przyjemność, czyli blogowanie. Opowiem Wam zatem historię o żabach.

Ostatnio mój mąż opowiedział mi dowcip o treści:
- Dla jakiego króla kobiety traciły głowy?
- Dla Henryka VIII.

I tu dygresja będzie. Poranek Kojota znacie? Pamiętacie scenę, w której Dziki mówi do Stefana, że napchał sobie głowę pierdołami o żabach i na siłę próbuje zainteresować tym innych? No więc właśnie Henryk VIII i jego żony są taką żabą mojej siostry. W związku z tym zaczęłam uświadamiać mojego męża, że to wcale nie prawda, bo z sześciu jego żon ścięte zostały tylko dwie, a tylko jednej się należało, za zdradę, a w związku z drugą zaistniał spisek i Henryk VIII wcale nie chciał jej ścinać, ale mu kazali. A reszta umarła z przyczyn naturalnych, jedna to go nawet przeżyła. I wymieniam wszystkie po kolei z imienia i nazwiska, z adnotacją co się z jaką stało...

A mnie to nawet nie interesuje!

Wszystko przez to, że to żaba mojej siostry.

No a potem opowiadam historię mojej siostrze, ona jest ze mnie dumna, że bronię dobrego imienia Henryka VIII, a ja sie załamuję.

Bo nie mam żadnej żaby! A każdy inteligentny człowiek ma żaby! Mój mąż na przykład czyta etykiety wszystkich środków chemicznych i tłumaczy mi co jest co i jak działa. I jeszcze opowiada mi ciekawostki na temat II Wojny Światowej. A na przykład taki Kokos w ramach rozrywki jeździ do Auschwitz i Auschwitz-Birkenau. A ja?

Pytam rodziny. Paulinka mówi, że lubię przestawiać meble. O raju, co to za żaba? A Rafał, że jeszcze dzieci (w sensie szkółki)... No czyli jestem rasową kurą domową. Żadnej sztuki, literatury, historii, wyższej matematyki i fizyki jądrowej. Meble i dzieci.

Załamałam się po raz wtóry. Stwierdziłam, że jestem głupia.

No ale trochę pomyślałam i jednak nie jest ze mną aż tak źle... Znalazłam sobie dwie żaby. No... Może na razie kijanki. Już nawet kiedyś o jednej pisałam, o tu. A druga to baśnie. Takie ze wszystkich stron świata :)

Poranek idealny trwa w najlepsze, a ja mam jeszcze około godziny zanim do mojego łóżka wpakują się dwa przedszkolaki, więc idę teraz pokarmić moją żabę:


A jak tam u Was z żabami? Macie? Karmicie?