środa, 30 kwietnia 2014

Obijawczo

Żuru: Wojtek przestań biegać w kółko, bo tu jest gra rozsypana i się znów wywrócisz! Masz złamanego zęba, poharataną twarz, plecy poobijane, nogi poobijane, coś chcesz jeszcze?
Wojtuś: Jeść!

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Piraci z Waddon Park - historia prawdziwa

Wiecie dlaczego mam ciągle, mimo tego, że przeprowadziliśmy się ponad dwa miesiące temu, sypialnię nie oddana do użytku? I tablicę magnetyczną niepowieszoną? I różne inne rzeczy niezrobione?

Tak, zgadliście - bo to zdjęcie to był dopiero początek:


W ramach dnia piratów obejrzeliśmy z Wojtkiem Planetę Skarbów, jak Lula spała, a kiedy wstała to dołączyła do zabawy:


A kiedy dzieciom się znudziło siedzenie w skrzyni, zjedliśmy piracki obiad (rybę :D) i wyruszyliśmy na prawdziwie piracką wyprawę. Najpierw musieliśmy znaleźć mapę skarbów:










Potem przystąpiliśmy do jej rozszyfrowania"








I wyruszyliśmy szukać skarbu, zgodnie ze wskazówkami:










Przy końcu zaznaczonej trasy zaczęliśmy rozglądać się za miejscem ukrycia skarbu. I jak znaleźliśmy to oczywiście odkopaliśmy:








No i zjedliśmy. A potem oddawaliśmy się różnym pirackim rozrywkom: łowiliśmy ryby - na sucho i na mokro, rzucaliśmy kamieniami do wody, bawiliśmy się w misie-patysie i wodowaliśmy łódkę zrobioną z kory i patyczka (nie popłynęła. Przynajmniej nie pionowo...)










Na koniec zakopaliśmy z powrotem mapę w butelce w piasku, a w miejscu zaznaczonym iksem - kilka czekoladowych monet, szczelnie zapakowanych, wraz z listem do rodziców, którzy być może pozwolą poszukać skarbu swoim dzieciom :)

Jutro przychodzi do nas Niko - bawić się w piratów :) Tym razem może znajdziemy jakiś skarb w domu?

Inwazja piratów

Mam w domu pirata! A pirat ma piracki statek:


Musimy jeszcze zrobić piratowi pistolet z rolek po papierze toaletowym i wybieramy się na poszukiwanie skarbu!

sobota, 26 kwietnia 2014

Pokój dla dwójki

W poprzednim mieszkaniu - pokój moich dzieci miał 16 metrów kwadratowych. Ich pokój aktualny ma ich około... 6,5. To 10 metrów mniej, ale paradoksalnie - łatwiej i szybciej osiągnęłam ustawienie idealne, a nawet udało mi się wygospodarować kąt do czytania, przy czym oboje mają gdzie spać i gdzie się bawić! Jedyne co tak naprawdę zlikwidowałam to komody z ubrankami - wyszłam z założenia, że i tak nie ubierają się sami, nawet nie w swoim pokoju, więc ich ubranka przełożyłam do szafy w przedpokoju. Nie jest to taka szafa z butami i płaszczami - prócz dziecięcych ubranek mieszkają tam ręczniki i pościel, w drugiej części.

Było mi łatwiej z kilku powodów - po pierwsze dlatego, że wnęka jest jedna, a do tego w rogu, a nie na środku pokoju, jak to było poprzednio. Po drugie - nie ma okna na całą ścianę, pod którym nie wiadomo co postawić - okno jest zwyczajne, pojedyncze. No i grzejnik też nie zajmuje całej ściany tylko mały jej fragment - dzięki temu, że pokój jest mały i okno też, nie trzeba wielkiego kaloryfera, żeby go ogrzać.

Plan pokoju wygląda mniej więcej tak (proporcje są zachwiane, ale zwróćcie uwagę na tę profesjonalną grafikę!)


A taki jest naprawdę:

Widok z progu.

Miejsce do spania Luli - kocyk od Lucy w ciągłym użytku :)

I łóżeczko Wojtusia - z tyłu zapasowy materac, przykryty takim samym kocykiem jak łóżko, przynajmniej matka się ma o co oprzec, a dziecko w nocy się do ściany nie przytula.

W nogach łóżka mieszkają pluszaki.

A z drugiej strony wszystkie inne zabawki.

Nad łóżeczkiem obrazek od Cioci dla Wojtka.

I dla Luli - nad jej łóżeczkiem.

W kąciku do czytania zrobiło nam się robaczo - do biedronki przyszła gąsienica...
...i żuk, a jakże!

Posialiśmy też trawę na ścianie, tak wygląda całość.

Przy stoliku już dwa krzesełka, ale Lula podczas rysowania woli stać, a zamiast po kartce - pisać po krzesełku.

A pod Wojtka łóżkiem płaskie pojemniki na klocki i kolejkę.

No - było wyzwanie. Na sześciu metrach urządzić pokój dla dwójki dzieci różnej płci... Ale daliśmy radę :)

środa, 23 kwietnia 2014

Mamo nie siedź w domu! Czy to jest jakaś zorganizowana akcja? Edycja druga

Tydzień temu mamy znów się ruszyły :) Tym  razem tylko trzy: ja, Paulinka i Ewelina. Poszłyśmy odwiedzić dinozaury na Crystal Palace:

Przed dinozaurami były sfinksy - pozostałości pałacu.
A tu już dinozaury - pozowanie na wielkiej głowie, reszta gadów w tle. Tu chłopaki...
A tu chłopak i dziewczyna.

Głowa okazała się być tez jaskinią...

I jeszcze trochę pozowania.

Potem były jeszcze kaczki, które nie chciały od nas chleba (nic to, dzieci zjadły...), plac zabaw ze szkieletem dinozaura i labirynt, po którym już chodzić już nie miałyśmy siły - dzieci w środku labiryntu leżały każde na swojej ławce :)

A wszystko to w pięknym, wielkim parku, w którym kiedyś stał Kryształowy Pałac:

Źródło
Ale po pożarze w 1936 roku zostały tylko ruiny:

Źródło
Ale nieważne - i tak jest pięknie. Choć nie obraziłabym się, gdyby go odbudowali :)

A w drodze powrotnej Lula zamieniła się w muchę!


niedziela, 20 kwietnia 2014

Idealny plan

Ponieważ:



a mnie w życiu - prócz dzieci - najlepiej wychodzi blogowanie i zajęcia biblijne dla przedszkolaków, to postanowiłam zreaktywować mojego drugiego bloga, pod odrobinę zmienioną wersją.

piątek, 18 kwietnia 2014

Nazwiskowo

Wojtek czegoś beczy, z mało wyraźnego powodu.

Mil (zrezygnowana próba dojścia dlaczego): Wojtuś, ty to jednak beksa jesteś.
Wojtuś: Nie, ja nie besia. Ja Jojtuś Blasia.

No i wyszło, że nie wiem jak się moje dziecko nazywa...

Jeszcze kilka wojtusiowych perełek:
- bziukak - buziak,
- opsa - owca,
- bianoć - dobranoc,
- koperek - helikopter,
- klalak - kwadrat,
- klópka - krówka,
- zianka - grzanka,
- tińtoń - trójkąt,
- klońki - kolorki,
- klanka - kolanka.

czwartek, 17 kwietnia 2014

Wielkanoc po mojemu

Minusem bycia protestantem (zielonoświątkowcem) jest to, że w naszych kościołach nabożeństwo jest tylko raz w niedzielę. Najczęściej około godziny dziesiątej. I trwa około dwóch godzin. A jeśli do kościoła masz kawałek to trzeba doliczyć jeszcze czas na dojście/dojazd.

Jako dziecko mieszkałam w Żorach - to takie miasto na Śląsku. Niewielkie. A niewielkie miasto charakteryzuje się tym, że wszędzie się chodzi. Komunikacji miejskiej w zasadzie się nie używa, chyba, że po to, żeby dojechać do okolicznych wsi.

Mieszkaliśmy na jednym z osiedli, a kościół był w Rynku. Spacerkiem pół godziny. Wychodziliśmy z domu około 9.15, wracaliśmy około 13 - bo wiadomo, wraca się wolniej, z znajomymi żegna, na lody idzie i tak dalej.

No ale miało być o Wielkanocy. Ponieważ to niedzielne święta, a do tego jak najbardziej kościelne, to u nas nie było nigdy żadnych wielkanocnych tradycji. Tych katolickich, bo jesteśmy protestantami, ani komercyjnych, bo wtedy było to mniej rozwinięte, a i moi rodzice za wielkich z domu nie wynieśli. Nie było żadnego wielkanocnego śniadania, dzielenia się jajkiem, prezentów na zajączka i takich tam. Nie było czasu, bo się szło do kościoła, zaraz po wstaniu z łóżka tak w zasadzie. Pisanki zaczęliśmy robić ja i mój Szfagier - to On ze swojego domu to do nas przyniósł. U nas święta spędzało się w kościele - zawsze nabożeństwo było bardziej odświętne, okolicznościowe, a zajęcia dla dzieci bardziej rozbudowane, często też dzieci miały "występy" dla dorosłych.*

Teraz jest trochę inaczej. Protestantką dalej jestem, ale w związku z tym, ze mieszkam w Londynie i mam daleko do Kościoła, a Wielkanoc to jeden z niewielu dni prawie całkowicie wolnych od pracy i nie mam jak do tego kościoła dojechać - świętujemy w domu. No i tu pojawia się problem - bo jak? Jak świętować, jak się w domu nie świętowało? Nie wiadomo w zasadzie z czym prócz jajek te święta się wiążą?

Jakoś musiałam to ugryźć i postanowiłam wprowadzić sobie "nowe, świeckie tradycje".

Po pierwsze - jajka i prezenty "na zajączka".

Nie mam pojęcia co ma wspólnego zając ze zmartwychwstaniem Jezusa... A przecież to świętujemy? Więc zajączek odpada jak dla mnie. Ale z drugiej strony - jakaś zabawa świąteczna musi być. I tu podoba mi się angielskie "egg hunt" - szukanie ukrytych jajek z niespodziankami. Już jajko - nowe życie - jakoś można podciągnąć pod wymowę Wielkanocy.

Czyli postanowione - w tym roku szukamy jajek. Zakupiłam specjalne plastikowe jajeczka, do których powkładam jajeczka czekoladowe i malutkie kurczaczki. A, że asortyment szeroki w sklepach - po jednym jajku kupiłam specjalnym, z drobną zabawką.

Malować też będziemy - żeby było ładnie i wesoło. Należy się cieszyć, że Pan Jezus Żyje!

Po drugie - opowiadanie.

No bo Wielkanoc to nie tylko jajka. I jakoś trzeba dziecku tę historię opowiedzieć i zilustrować. Opowiedzieć prosto, Biblię z obrazkami mamy i czytamy. Ale chciałam zrobić jeszcze coś co cały czas byłoby widoczne. Na pintereście znalazłam dwie rzeczy:

1. Pusty grób z pączka.


2. Grobo-Golgota.


Pierwsze wykorzystałam na szkółce w poprzednią niedzielę - szkółka była okolicznościowa - od Niedzieli Palmowej, aż do Wniebowstąpienia. W domu postanowiłam zrobić drugie. A raczej robić, razem z Wojtkiem, po kawałku.

Wykorzystałam to co miałam w domu: talerzyk, małe okrągłe pudełko, łapkę-żabkę i ryż do stabilizacji:



Całość obłożyłam watą. Stwierdziłam, ze babranie się w ziemi nie jest najlepszą zabawą z trzylatkiem posiadającym roczną siostrzyczkę...



Obsiałam rzeżuchą - rośnie szybciej niż trawa. Żeby kleiła się do zboczy wzgórza, najpierw ją namoczyłam. Pewnie i tak nie zdąży urosnąć do końca do niedzieli, ale zależy mi bardziej na tym, żeby zaczęła kiełkować, wtedy łatwiej objaśnić to, że coś/ktoś żyje :)



A na koniec przygotowań zrobiłam ścieżkę i zamknięcie grobu z kamieni:


Na razie jaskinia jest zamknięta, a wzgórze jest po prostu wzgórzem. 



Jutro będziemy opowiadać o krzyżu i krzyże postawimy. Z patyczków. A w niedzielę obejrzymy pusty grób i zobaczymy, jak rzeżucha budzi się do życia. Postaram się o dokumentację.

Jak Wam się podoba takie świętowanie?

__________________________
* Okazuje się, ze nie tylko protestanci tak mają - Żuru, z domu katolik, też żadnych tradycji, poza chodzeniem do kościoła nie pamięta...