poniedziałek, 28 marca 2016

Na obczyzny łono

W Polsce byłam.
Włosy obcięłam.
Spadku się pozbyłam.
Pochorowałam sobie.
Przyjaciółki odwiedziłam.
Nowości w Kato pooglądałam.
Nad ojczyzną popłakałam.

Wróciłam.

Przywiozłam wam widok na Spodek z dachu Międzynarodowego Centrum Konferencyjnego czy jak to się tam nazywa:



I jeszcze wam mogę pokazać jak teraz wyglądam, chcecie?

Przy okazji Kokos w całej okazałości.

Jeszcze a propos Śląska:

Lusia chce jakąś zabawkę, którą bawi się Wojtek.
Żuru: Ale to jest od Wojtka.
Lusia: To nie jest od Wojtka, tylko od babci.
Żuru: Bo babcia dała to w prezencie Wojtkowi i teraz jest od Wojtka.
Lusia: Ale Wojtek tego nikomu nie daje...
No i weź, spróbuj nadążyć za hanysem...


środa, 9 marca 2016

Wyspy kuchenne

Kiedy po raz pierwszy wybierasz się na Wyspy twoja rodzina zamartwia się, co ty tam będziesz jeść? Bo tam ani kiełbasy porządnej, chleb tylko tostowy i w ogóle wszystko jakieś takie. Udają się więc całą gromadą - albo każdy osobno - do zaprzyjaźnionego mięsnego po najlepsze, a przy tym najtrwalsze, rarytasy, pakują próżniowo i upychają w bagażu, na który przecież w autobusie nie ma ograniczeń i w ogóle nie przejmują się tym, jak ty tę torbę wypchaną wędlinami zatargasz z Victorii do trzeciej, czwartej, piątej strefy, w której akurat znajomi, co się zgodzili przezimować Cię przez pierwszy miesiąc na kanapie, mieszkają.

Źródło
No ale jakoś dociągasz. Zbierasz w sobie wszystkie siły, które jeszcze pozostały po kilkudziesięciogodzinnej jeździe autobusem i dajesz radę. Przyjeżdżasz na to Streatham, Croydon, Walthamstow czy Wood Green, wychodzisz zwiedzać okolicę i zachłystujesz się tym wszystkim co okolica proponuje ci do zjedzenia. Począwszy od frytek z kurczakiem na każdym rogu, przez suszarnie, chińczyki z prawdziwymi Chińczykami za ladą, pizzerie prowadzone przez Włochów, restauracje hinduskie i marokańskie, jamajskie budki z jedzeniem na wynos i kebaby, aż do typowych angielskich pubów, oferujących tradycyjne potrawy, ale znaczy piwo, lecz nie waż się mówić o nim beer i oglądanie sportu. Potem idziesz do najbliższego supermarketu i okazuje się, że to wszystko możesz zrobić sobie w domu, przy minimalnym nakładzie pracy, kupując półprodukty, których cena początkowo Cię poraża, ale nie martw się, za chwilę nauczysz się, że nie należy przeliczać.

Początkowo tęsknisz. Być może za chlebem, może za kiełbasą albo za kiszonymi ogórkami. Ale już wkrótce odkrywasz sklep polski kilka ulic dalej i robisz sobie pierwszego schabowego w swojej londyńskiej kuchni, bo wreszcie udało ci się kupić bułkę tartą, której w "normalnym sklepie" nie uświadczysz. Radzę zaopatrzyć się też w mąkę ziemniaczaną, bo o tym czy kupisz ją akurat w tym supermarkecie obok domu lub pracy decyduje loteria - czasem jest, czasem nie ma. W końcu masz ustaloną z góry listę, która nieznacznie tylko się zmienia: w sklepie polskim kupujesz kabanosy, bułkę tarta, mąkę ziemniaczaną, powidła śliwkowe, wafelki i sok warzywny. Z czasem lista się zmniejsza, bo poszerzają dział z polskim jedzeniem w Tesco.

Do angielskiego chleba przywykasz. To coś zupełnie innego niż ten w Polsce, ale uczysz się doceniać, że masz na codzień to co kiedyś miałeś od święta. Bo tu chleb wbrew pozorom nie tylko tostowy, który smakuje jak gąbka. Jest też wypiekany w przysklepowych piekarniach, który smak ma zbliżony do bułki. Tylko takiej piekarni z prawdziwego zdarzenia nie uświadczysz. Najwyżej, jeśli w okolicy odbywa się cotygodniowy targ, wypatruj tam chłopaków z Sosnowca, co mają piekarnię i chleb po okolicy rozwożą.

Potem, już po etapie zachwytu ogólnoświatowym jedzeniem zaczynasz doceniać jedzenie angielskie. Przecież ryba z frytkami, polana sokiem z cytryny to samo dobro! Robisz swój pierwszy placek pasterski. Próbujesz - początkowo z marnym skutkiem - upiec pierwszego ziemniaka. Odkrywasz pyszne yorkshire puddings, które tradycyjnie podaje się z jagnięcą pieczenią w miętowym sosie lub ze stekami, ale tobie najbardziej pasują do kurczaka w indyjskim sobie korma. Zaczyna ci się podobać, że nie trzeba zjadać dziesięciocentymetrowego ciasta drożdżowego, żeby zasłużyć na kruszonkę, bo można ją zjeść upieczoną na warstwie owoców, a do tego wszystkiego całość jest gorąca i polana cudownym wynalazkiem ludzkości czyli ciepłym custardem. Zajadasz szkockie jajka, herbatniki i scones, ale z pewnymi aspektami szkockiej kuchni jednak nie chcesz obcować. Zaczynasz używać świeżego lub mrożonego groszku, powoli zapominając o istnieniu tego z puszki... No chyba, że robisz sałatkę jarzynową na święta, wtedy groszek z puszki jest obowiązkowy. A jak już jesteśmy przy świętach to zapewne w końcu obok sernika postawisz mince pies. I nawet powoli, powoli zaczynasz dostrzegać walory tradycyjnego angielskiego śniadania, które kiedyś uważałeś za obrzydliwe. Być może nie zjadłbyś go w całości, ale na przykład ta fasolka jest niczego sobie...

W pewnym momencie odrywasz, że twój jadłospis zupełnie się zmienił i każdego dnia tygodnia jesteś talerzem w innym kraju. Za to pory posiłków dostosowujesz do szerokości geograficznej - nie jesz już obiadu o 14, jak u mamy, tylko lunch między 12 a 13, a ciepłą obiadokolację o 18.

Czy tęsknisz? Jak zatęsknisz to zrobisz sobie bigos. Mięso i przecież pomidorowy kupisz przecież wszędzie, po kiełbasę i kiszoną kapustę wyskoczysz do polskiego sklepu. Znajdziesz tam też suszone grzybki, jeśli ma być na bogato. Suszone śliwki? Żaden problem. Tylko jak pójdziesz po białą kapustę to musisz kupić dwie główki, bo tutaj ta główka to raczej pięść, a nie głowa, jak w Polsce. Ale to już sam sobie odpowiedz dlaczego.




niedziela, 6 marca 2016

Lotniskowiec na podwyższeniu

To nie jest tak, że blog mi się znudził i że porzuciłam blogowanie. Tylko ja ostatnio naprawdę nie mam czasu. Nie mam czasu na życie wirtualne, bo bardzo żyję w realu. Wszystkie szkoły i przedszkola; mój Mąż w zasadzie dwa dni w tygodniu zupełnie nieobecny, bo w nocy w pracy, w dzień w szkole, śpi mimochodem; goście, goście i wzmożone siły twórcze robią swoje. Siły twórcze wzmożone dlatego, że zaczęłam wreszcie malować moje lalki (kiedyś wam pokażę... Jak im zrobię zdjęcia i będę mieć czas je obrobić :D), w końcu zdecydowałam się podnieść artżurnalową rękawicę - i mi się spodobało, a także dlatego, że usilnie dostosowuję nasze mieszkanie do potrzeb. Potrzeby te niekoniecznie są potrzebami mojego Męża (bo On raczej zmian nie lubi, jego potrzebą jest święty spokój), ale już moimi i dzieci owszem.

Ostatnią naszą potrzebą było przerobienie sypialni. Głównie dlatego, że z powodu a) klimatu panującego w Wielkiej Brytanii, b) częściowego zastawienia kaloryfera i c) braku przewiewu przy ścianie szczytowej budynku, na tejże ścianie w sypialni urósł nam dorodny grzyb. No i trzeba było coś wymyślić, szczególnie, że akurat pod tą ścianą stało łóżko, w którym zdarza się, że sypiają dzieci.

Pierwszym pomysłem (oczywiście po wyczyszczeniu i ściany...) była przeprowadzka, ale ponieważ w tym kraju grzyb jest zawsze w mniejszym lub większym stopniu, a w tym akurat mieszkaniu mamy a) niski czynsz, b) fajnego właściciela, c) niezły metraż i świetny rozkład, d) nową kuchenkę i piekarnik, a także e) obiecany remont łazienki, to na przeprowadzkę brakło chęci i motywacji, nie mówiąc już o kasie, której od początku nie było :) Pozostało nam więc przestawić meble tak, żeby odblokować kaloryfer i narażoną na wilgoć ścianę.

Łatwiej powiedzieć niż zrobić, bo sypialnia to nasz najmniejszy pokój (wcześniej mogliście ją zobaczyć w roli mini-salonu i pokoju dziecięcego, również mini), ma 2,40 m na 3,50 m, kaloryfer jest na środku ściany, okno na środku drugiej ściany, na trzeciej ścianie jest wnęka o wymiarach 98 cm na 30 cm, a drzwi ( na tej samej ścianie co kaloryfer) otwierają się na jedyną całą ścianę w pokoju. Do tego jeszcze nasze łóżko ma rozmiar lotniskowca, czyli 1,80 m na 2 m i nie jest jedynym meblem, który ma w sypialni stanąć, bo musi się jeszcze zmieścić conajmniej jedno biurko.

Nie da się? Jasne, że się da! Powiem więcej, zrobiliśmy to tak, że prócz lotniskowca i miejsca na dwa (!) biurka, mamy jeszcze dużo miejsca na przechowywanie i miejsce do zabawy dla dzieci. A jak? A tak:


Zbudowaliśmy sobie łóżko na podwyższeniu! Na razie będzie tylko łóżko, bo w miejscu na biurka jest jeszcze remontowo. Ale, ale - chcecie wiedzieć jak to jest zrobione?

Wszystko w oparciu o sosnowe meble z IKEi, kupowane w czasie pierwszego meblowania naszego pierwszego mieszkania. W ciągu tych paru lat sosnowość nam (no dobra, mnie...) się znudziła więc:

  • komody RAST to podpora zewnętrzna łóżka. Służą nam dalej do przechowywania ubrań, są w tym całkiem niezłe. Trzy na długość i dwie na szerokość. Na roku jest między nimi przerwa, dla lepszej wentylacji, ale nie tylko;
  • stół INGO, który poszedł w odstawkę po tym jak znalazłam na ulicy nowy, cudownie piękny stół na kutych nogach, przydał się jako podstawa przeciwległego kąta;
  • deski składowe regałów ALBERT zostały skręcone w kratki, które podtrzymują nam materac pomiędzy stołem a komodami.
Do tego kilka dodatkowych desek (na klapę zakrywającą właz, na róg pomiędzy komodami i na barierkę), kilka garści wkrętów i parę sztuk innego żelastwa i oto stoi - łóżko na podwyższeniu, z miejscem do przechowywania - nie tylko rzeczy codziennego użytku (komody) ale też rzadziej używanych typu dodatkowe kołdry czy pokrowce na gitary. No i jeszcze - całkiem niechcący - udało nam się zrobić świetną kryjówkę dla dzieci:




Dzieci spokojnie wchodzą przez dziurę w roku między komodami, a w środku mają trochę poduszek i lampkę. Uwielbiają się tam bawić :)

Drzwi oczywiście się do końca nie otwierają, ale szczęśliwie nie jestem jeszcze taka gruba, żeby się nie zmieścić. Zresztą, nigdy nie otwierały się do końca, zawsze coś za nimi stało, w końcu jest tam jedyna ściana w tym pokoju bez żadnych niespodzianek.




Do łóżka wchodzimy po schodkach - przynajmniej ci mniejsi. A schodki świetnie mieszczą się w przerwie między komodami:


No i jeszcze o stylu panującym w naszej sypialni... Jak widać celuję w boho, ale nie jest to, jak mogłoby się wydawać podążanie za modą - to już raczej moda podąża za mną ;P. Ja miałam boho, jak wszędzie indziej panował jeszcze klimat skandynawski! Aczkolwiek łapacz snów, który wisi nad łóżkiem to pierwszy w mojej karierze. Bo co się będę rozdrabniać, celuję od razu w wielki format :) Tyle, że jeszcze jest nieskończony, bo wyplatałam go wczoraj i skończyły mi się wstążki.