piątek, 30 grudnia 2011

Karcianki i domorosła psychologia

Lubię tę grę. Mamy ją od przedwczoraj, była świątecznym prezentem dla mojego męża od jego teściów, znaczy moich rodziców. Ja po raz pierwszy grałam w nią dwa miesiące temu, na czwartym piętrze. Żuru się wtedy nie załapał, więc ta przyjemność dla niego nastąpiła dopiero wczoraj.

Chodzi o Cytadelę.


Cytadela ma fajne plastikowe złotko:


I drewnianą koronę:


No i karty. Wszak to karcianka. Postaci:


I dzielnic:


Ogólnie chodzi o to, że wcielamy się w każdej turze w jakąś postać i budujemy każdy swoje miasto. A po wybudowaniu 8 dzielnic podliczamy punkty, bo każda wzniesiona przez nas budowla ileśtam jest warta (i zazwyczaj tyle nas kosztuje jej wybudowanie), a do tego jeszcze niektóre dzielnice i każda z postaci mają specjalne zdolności i z tego są zawsze jakieś profity. W każdym razie budujemy, w każdej turze dostając złotko albo karty potrzebne do budowy. Bardziej tłumaczyć nie będę, bo nie o to w tych notkach chodzi.

Gra sama w sobie jest ciekawa, bo w każdej możemy wcielić się w kogoś innego i korzystając z jego zdolności zrobić coś innego. Nie mniej jednak każdy ma swoje ulubione postacie i ulubione aspekty gry. I wystarczy zagrać z kimś raz albo dwa razy, żeby odkryć, przy pomocy domorosłej, karcianej psychologii jakie mroczne sekrety skrywa pospolity gracz...

I ta dowiadujemy się, że niejaka Emilia B. jest osobą wysoce niezdecydowaną, bo wybiera zazwyczaj Architekta:


więc nie musi wybierać czy w swojej kolejce pobrać złotko z banku czy karty potrzebne do budowy, bo Architekt dostaje i jedno i drugie. Oraz, że jest wiecznie niezadowolona, bo korzystając ze zdolności ciągniętego często Magika:


wiecznie wymienia karty, które trzyma w ręce.

Natomiast mąż w/w - Paweł B. nie moze pogodzić się z upływem czasu i uciekającą młodością przez co z wielką tęsknotą spogląda w przeszłość. Zazwyczaj wybiera Biskupa:


bądź Generała:


a wiadomym jest wszem i wobec, że młodym kawalerem będąc pracował jako kościelny w rodzinnej parafii i jako biurw w WKU.

Niejaka Sylwia S. zdradza nam swoim wyborem, że jest niezwykle chciwa - często wybiera Kupca:


który w każdej swojej kolejce dostaje dodatkową sztukę złotka. Poza tym w grze z nią dowiadujemy się, że nie jest jej też obca próżność. Przez cały czas dąży do wybudowania sobie Sali balowej:


Sala balowa zmusza innych, by jej właściciela zwracali się per "Ekscelencjo" - gdybyście widzieli rozkosz malującą się na jej twarzy, kiedy słyszała skierowany w swoją stronę ten tytuł!

Został mi jeszcze Mateusz C. Podczas gry z nim bardzo szybko dowiemy się, że to żądny władzy agresor. Jeśli tylko ktoś inny dzierży drewnianą koroną władzy możemy być pewni, że w najbliższej turze Mateusz wyciągnie kartę Króla:


żeby prędko tę władze przejąc. A jak już jest bezpieczny to zawsze wyciąga Zabójcę:


lub Złodzieja:


By móc bezkarnie kraść i mordować.

No dobra, żartowałam. Ale to tym, że gra jest przefajna mówiłam jak najbardziej poważnie!

wtorek, 27 grudnia 2011

Obraza

Moje dziecko się na mnie obraziło.

Tak, mój niespełna 8mio miesięczny syn, Wojciech się na mnie obraził. I to tak bardzo, że zapomniał o tym, że czas ubierania się po kąpieli jest czasem bardzo ważnych ćwiczeń fizycznych, mających na celu rozwinąć zwinność, gibkość i wytrzymałość... matki, która musi gonić po całym łóżku prawie-raczkującego niemowlaka. Tak się obraził, że najpierw leżał jak go położyłam i nie uciekł przed pieluchą, potem siedział na łóżku wtulając głowę w kołdrę i dał sobie założyć wszystkie rękawki i nogawki, a na koniec zupełnie nie odwracał się kiedy zapinałam mu guziczki. Oczywiście cały czas płakał i odmawiał wzięcia ode mnie smoczka. Tak się obraził, że zasnął zanim zdążyłam zgasić światło, nie mówiąc już o przekazaniu dziecka jego ojcu, który to ojciec miał go usypiać.

O co się obraził? O to, że matka po kilkunastu zestawach podciągnięć na nogi i przysiadów w wannie, z których każdy kończył się albo zderzeniem twarzą ze ścianką wanienki albo opiciem się wody z mydłem stwierdziła "dość" i z wanienki wyjęła.

Czuję się jak potwór.

A młody się chyba wdał we mnie... Z tym obrażaniem...

niedziela, 25 grudnia 2011

Świątecznie

Mamy dwie sałatki. Śledzie. Polędwicę sopocką. Moczkę, makówki, sernik, panettone, mince pies, obrzydliwy, angielski pudding świąteczny. Mandarynki i resztkę uszek, które właśnie zjadam na zimno i na sucho. Za chwilę idę smażyć kotlety.

Mamy również książkę i trzecią część Simsów (ja), koszulkę batmana (Żuru), bębenek w kształcie żółwia, straż pożarną i cztery książeczki, które wymiatają (Wojtuś), a także kilka prezentów w planach, które przyjadą za parę dni z Polski.

Mamy też niepochowane pranie i nieposprzątaną łazienkę, bo mi się nie chciało.

I jeszcze mamy wolne i święty spokój.

Żyć, nie umierać.

Lubię Święta. A kto nie lubi to już jego problem.

P.S. A koty nie mają już kocich chrupek luksusowych co dostały pod choinkę, bo się do nich dobrały w nocy i zeżarły :)

Zestaw wieczorowy

poniedziałek, 19 grudnia 2011

Raz na czarno, raz na szaro.

W ostatniej chwili sobie przypomniałam, więc zdjęcia są beznadziejne, ale czego chcieć od zdjęć robionych po ciemku, szczególnie jak papier sam w sobie jest błyszczący. No nic, lepiej nie będzie.

Ponieważ się nie mogłam zdecydować czy zrobić czarny czy szary to zrobiłam i czarny:


i szary:


Acha - tym razem jedyne zespoły przy których spotykamy się z mężem mym - Dżem i Coma. Odpowiednio: Poznałem go po czarnym kapeluszu i Sto tysięcy jednakowych miast.

Na wyzwanie oczywiście.

Tata

Moje dziecię mówi "tata". Na temat. Znaczy nie jako takie tam gaworzenie tylko albo jak patrzy na onego, albo jak się mu mówi "powiedz: tata". Oczywiście w tym drugim przypadku tylko wtedy kiedy nie ma potrzeby nam uświadamiać, że nie jest małpką w cyrku i nie będzie na nasze życzenie skakać przez obręcze. Jak ma taką potrzebę to pakuje paluchy do buzi i patrzy na mnie wzrokiem "o kiego ci matka chodzi?"

No ale mówi "tata". A tata chodzi dumny i blady. W zasadzie nie chodzi tylko lata 2 centymetry nad ziemią.

A ja go trochę na tę ziemię ściągam przypominając mu, że to nie jest Wojtusia pierwsze słowo. Pierwszym było "ama". Też na temat.

I nie znaczyło "mama", żeby ktoś nie myślał. Jest wypowiadane na widok łyżki oczywiście. Nie ma to jak konsumpcyjne podejście do życia...

Wojtuś zimowy

sobota, 17 grudnia 2011

List

Paulinuś: Rafał, dostałeś list!
Rafał: Z pogróżkami?
Paulinuś: Nie wiem, czy tam są jakieś gruszki...

środa, 14 grudnia 2011

Owieczki

Dzisiaj będzie zagadkowo.

Oto owieczka:

Owieczka jest częścią gry. Bardzo zresztą popularnej. Ośmielę się stwierdzić, że jest to najpopularniejsza gra na świecie. A wiem to stąd, że w pracy grałam w nią z ludźmi naprawdę różnej narodowości - i wszyscy umieli! Tyle, że w pracy graliśmy w wersję dużo mniej luksusową.

Ktoś już się domyśla jaka to gra?

Jak nie to następne zdjęcie. Owieczka jest częścią czteroowieczkowego stadka. A wszystkich owieczek w grze jest osiem - białe i nibyczarne, które po dokładniejszych oględzinach okazują się być zielone:

Jakiś pomysł co to a gra? Nie?

To tera plansza-pastwisko dla owieczek. Dziewieć pól, w tym pięć piaszczystych i cztery trawiaste:

I już wszyscy wiedzą, że nie jest to Owczy Pęd (nawiasem mówiąc - fajna gra). Zapewne wiedzą też wszyscy co to jest. Tak, tak. To jest owcze kółko i krzyżyk.



Nasze owieczki dostaliśmy od mojej siostry i mojego szfagra. Z wakacji nam przywieźli, z Kornwalii. W Kornwalii roi się od ogórków (w sensie takich samochodów), owiec i gier typu kółko i krzyżyk - na przykład w ogródku jednego muzeum, w którym byli stało sobie takie duże, plenerowe. A, że my gry lubimy, no to nam przywieźli w ramach prezentu.

A ja odkrywam, że ta gra wcale nie jest taka nudna. Fakt - zazwyczaj kończy się remisem, ale jaką ma się satysfakcję kiedy uda się przechytrzyć przeciwnika i jednak wygrać! A jeszcze w takim wydaniu - granie to sama przyjemność.

poniedziałek, 12 grudnia 2011

Sny i zmory

Mojej mamusi śniły się bliźniaki.

Moje bliźniaki.

Chłopaki.

Dokładnie to jej się śniło, że była na spacerze z Wojtulkiem i z bliźniakami moimi, razem z moją teściową. I szły sobie tak z dwoma wózkami, spacerówką z Wojtkiem i takim wielkim, podwójnym wózkiem z bliźniakami.

Nie wiem, czy ma to jakiś związek z tym, że jak byłam w Polsce to powiedziałam Musi, że jak Wojtuś będzie miał braciszka to dam na imię Kajetan, żeby było Wojtek bez portek i Kajtek bez majtek. A jak będzie miał drugiego to dam mu na imię Anatol. Żartowałam.W życiu nie planowałam większej ilości braci dla Wojciecha.

No a teraz jej się takie rzeczy śnią.

Można by powiedzieć: to sen tylko. Ale...

Kiedyś, jak moja siostra była w ciąży po raz pierwszy i nie chciała znać płci dziecka to Musi śniła się Relka. Była dziewczynką.

Jak ja byłam w ciąży to śnił jej się Wojtuś.

Ale do szczytu doszła jak moja siostra jeszcze nie była w ciąży, a śnił jej się Mikołaj, dwuletni, na moim ślubie. Gwoli informacji: Żura poznałam jak Niko miał pół roku, a jak braliśmy ślub, to Niko miał dokładnie dwa lata i dwa miesiące.

Z tego prosty wniosek - będę miała bliźniaki. Za jakieś półtora roku do dwóch lat, czyli tak jak chciałam se drugie dziecko robić.

Ale jeszcze trzyma się mnie nadzieja, że skoro na tym spacerze była tez moja teściowa to może te bliźniaki były Żurowego brata? Nie, że bym nie chciała bliźniaków, ale... Trochę mnie to przeraża.

Jak tatuś synka usypiał

niedziela, 11 grudnia 2011

Książkowa masarkra kamerą filmową

Elaborat będzie, bo mnie naszła refleksja.

Obejrzałam dziś zwiastun filmu, który do kin ma trafić w marcu przyszłego roku. "Igrzyska Śmierci", bo o tym mowa, zostały nakręcone na podstawie książki pod tym samym tytułem. Książki jeszcze nie czytałam, ale mam zamiar. Czytała ją za to moja siostrzenica. Ona też oglądała ten zwiastun. I w pewnym momencie powiedziała "To jest X? On nie powinien tak wyglądać!"

Nie wiem, może ten film jest dobrze zrobiony i doskonale oddaje książkę. A może tak jak większość filmów na podstawie książek jest dobry sam w sobie, ale nijak nie powinien być z książką wiązany...

Czy jestem jędzą jeśli uważam, że książki do kresu swoich dni powinny zostać książkami, a co za tym idzie nie powinny być ekranizowane? A jeśli już jakiś reżyser pragnie przedstawić na wielkim ekranie swoje wyobrażenia o książce, która go dotknęła to tytuł książki powinien być tylko drobnym druczkiem, żeby nikt go nie zauważył? Wiem, wiem, chodzi o kasę... Ale naprawdę ciężko jest zrobić dobry film na podstawie książki.

Na przykład taki "Harry Potter". Cały cykl książek - jeśli tylko się ten rodzaj lubi - fenomenalny. A ekranizacje? Pierwsza i druga jeszcze w porządku. Trzecia (książka ma drugie miejsce wśród moich ulubionych z serii) - beznadziejna. W czwartej i piątej pominięta połowa ważnych dla akcji wątków, bo by film trwał tydzień, niestety, nie bez konsekwencji dla fabuły. W szóstej (mojej lubionej cześci z cyklu) nie tylko pominięte wątki - jeszcze pododawane sceny z ksiĄżyca* typu "biegali po polu i pili kakao" i "śmierciożercy tłuką naczynia",a do tego żenujące momenty z cyklu "Ginny tak bardzo kocha Harry'ego i tak bardzo się o niego troszczy, że zawiąże mu sznurówki". Siódma cześć trochę ratuje sytuacje, bo przynajmniej jest zgodna z książką...

Albo "Zmierzch". Pierwszą cześć obejrzałam zanim przeczytałam książkę. Podobała mi się. Potem przeczytałam wszystkie części. Nadal mi się podobało. Po obejrzeniu drugiej części filmu zwątpiłam. Na Pattisona mam odruch wymiotny. Na Kryśkę zresztą też.

Dalej - "Pachnidło". Jedna z moich ulubionych książek. Genialna. Pachnąca. A film... Jeeeenyyyy... Zero klimatu. Z geniusza zrobili mordercę, a z pięknej opowieści zwyczajny kryminał. I jeszcze w wydaniach książki pofilmowych dodali idiotyczny podtytuł! A tam wcale a wcale nie chodziło o morderstwa!

Jeszcze Gaiman. I "Koralina", i "Gwiezdny pył" są świetnymi filmami. Ale nijak nie mają się do książek. Nijak!

I perełka: "Wiedźmin". Uch, to to jest w ogóle porażka. Film miał z książką wspólny tylko tytuł. No i Żebrowskiego ładnie ucharakteryzowali. Poza tym - obraza dla książki. Fuj! A już Grażyna Wolszczak jako Yennefer... Żenada.

Tak z ręką na sercu to mogę wymienić tylko jedną ekranizację (w przypadku jak i czytałam książkę, i oglądałam film), która nie była zmaszczona. No w zasadzie trzy, ale to jedna seria. "Opowieści z Narnii", te nakręcone ostatnio, są dobre. Naprawdę dobre.

No więc jestem jędzą. Jestem jędzą i uważam, że jak kogoś nie stać na to, żeby przeczytać książkę to niech umrze nieświadomy uroku świata, jaki ta książka przedstawia. Niech ten świat zostanie dla elity, która przeczytać potrafi nie tylko napisy w obcojęzycznej wersji filmu.

Ostatnio czytam cykl Angie Sage o Septimusie Heapie. Mam nadzieję, że tego nigdy nikt nie nakręci. I mam nadzieję, że nikt nigdy nie nakręci mojej ukochanej trylogii o Tatianie i Aleksandrze Paulliny Simons ani "Nigdziebądź" Gaimana. Bo jak zmaszczą to zabiję.

______________

* z kiĄżyca, bo to nie jest "Harry Potter i Książe Półkrwi" - to jest "Harry Potter w Książu"!

sobota, 10 grudnia 2011

O uroczych sąsiadach i zawale, czyli historia z dreszczykiem

Gwoli wprowadzenia: Mamy sąsiadów. Fajnych. Charakteryzują się tym, że ona jest mała i ruda, a on łysy i gabarytów szafy gdańskiej z nadstawką - nie, nie chodzi o to, że jest gruby, jest ogromny.

Jakieś dwa tygodnie temu, mój mąż wychodząc do pracy (o piątej rano) natknął się na śpiącego pod sąsiedzkimi drzwiami bezdomnego. Światło się u sąsiadów paliło, ale samochód był zimny, więc jak się domyślamy do pracy szykowała się sąsiadka, pracująca na rano, a sąsiad, pracujący nocą, spał. Domyślamy się również, że bezdomnemu przeszła ochota na spanie w tej okolicy po spotkaniu z sąsiadami. Ale w pamięci nadal istnieje.

Teraz do brzegu.

Siedzimy sobie z Paulinką na kanapie pod oknem (tym od frontu), cały dom śpi, a my gramy w durną gierkę na Joe Monsterze. Nagle, od strony wiatrołapu słychać chrobotanie... Mamy trzy koty, więc najpierw pomyślałam, ze jakiś kot tam na coś poluje. Więc pierwsza obawa: mysz! Ja się myszy nie boję, pod warunkiem, że jest w klatce. Myszy wolnochodzące napawają mnie lękiem, od czasu przeczytania uroczej książki dla dzieci pod tytułem "Słoneczko", w której to głównej bohaterce myszy czy tam szczury wlazły do łóżka. I ona przez nie nie mogła spać, bo bały się tylko ognia, więc całą noc siedziała na środku łóżka ze świeczką. Czy jakoś tak.

Ale wracając do chrobotania... Wszystkie koty grzecznie spały na kanapie. Więc koty - a przy tym i mysz - odpadają. A chrobotanie było, jakby nie patrzeć.

W mojej głowie pojawił się bezdomny...

Ale nic to - odważny ktoś musi być. Na mnie wypadło, bo siedziałam bliżej drzwi. Zawołałam kici-kici, żeby mieć jakąś asystę. Przyleciał kot bojowy, czyli Zoja. Powolutku uchylam drzwi do wiatrołapu, spodziewając się za szybą drzwi wejściowych ciemnej postaci... Postaci nie ma. Ani ciemnej, ani jasnej, ani żadnej innej. Za to na podłodze leży koperta.

Uroczy sąsiedzi postanowili nam podrzucić kartkę. Na święta. O 22.17 dokładnie. Możliwe, że w dzień nie mieli czasu, a chcieli być mili... Kij z tym, żeśmy prawie zawału dostały...

Mikołajowo

A w Mikołajki nasz domowy Mikołajek nosił mikołajową czapeczkę:)

A ja pisałam list do Świętego Mikołaja. Kiedyś oglądałam jakiś film, o Mikołaju, w którym Mikołaj wcale nie był od przynoszenia prezentów tylko od zsyłania ludziom dobrych myśli na święta. Ta koncepcja bardzo mi się spodobała i w związku z tym w moim liście napisałam Mikołajowi dla kogo "zamawiam" dobre myśli w tym roku.

A potem to wszystko wsadziłam do mojego Gruntownika:

piątek, 9 grudnia 2011

Śnieżnie

Oto jest! Pierwsza strona mojego gruntownika. Chociaż wcale nie jest pierwsza, ale stanowczo nie po kolei je robię :)

Dzisiaj o śniegu:


Proszę zwrócić uwagę na kulę śnieżną (wypełnioną cukrem, haha), z której jestem bardzo dumna!

PS. Wiecie jak ciężko jest zrobić zdjęcie jednej stronie albumu, w którym każda strona jest innego rozmiaru, tak, żeby nie było widać innych stron?

środa, 7 grudnia 2011

Wreszcie wisi

Ćwiczenia nocne

Moje dziecko osiągnęło nową umiejętność. Mianowicie potrafi podciągnąć pupę tak, żeby stanąć na czworakach. A jak już stanie to się huśta w trybie "mycie podłogi na kolanach". Cały dzień wczoraj spędził szorując tę podłogę, aż szkoda, żeśmy mu szmaty nie dali. Ale w sumie to byłoby czysto tylko w jednym miejscu, bo przemieszczać na tych kolanach to się jeszcze Wojciech nie umie.

No nic. Pohuśtał się do wieczora, wieczorem matka umyła, ojciec uśpił i wolny wieczór.

Tak do 23.00. A potem Żuru poszedł spać. A potem ja poszłam... Najpierw do sypialni po pidżamę - obaj spali. Potem pod prysznic. Wracam o sypialni... Żuru śpi. A Wojtuś...

A Wojtuś stoi na czworakach, huśta się w tył i w przód i pokrzykuje...

No weź tu dziecko spać połóż.

czwartek, 1 grudnia 2011

Gruntownik

Znaczy Grudniownik. Też sobie zrobiłam, a co!

Tak wygląda na wierzchu:

A w środku... Tajemnica. Zdradzę tylko, że nie jest kalendarzem, dni nie ponumerowałam. Ma za to dużo miejsca na wszystko co nas w grudniu czeka. I w miarę upływu grudnia będę pokazywać wypełnione strony :)