poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Tego nie warto czytać...

Po prostu potrzebuję się wygadać. Będzie narzekanie, sentymenty i rozżalenie. Lepiej tego nie czytać.

Audycja zawiera lokowanie produktu, którego nie lubię.

Miałam kiedyś przyjaciółkę. Ale jak to często bywa - ważniejsza od lojalności wobec przyjaciółki okazała się ślepa miłość do buca, który niestety mnie nie polubił. W związku z tym straciłam przyjaciółkę.

Zaczęło się od bananów w cieście u mnie, zaliczyło etap wspólnego mieszkania i tego, że pierwsza wiedziała, że wychodzę za mąż, skończyło na wyzwiskach ze strony buca w moją stronę, na które jedyną jej reakcją było "to przecież niczego to między nami nie zmienia". Zmieniło. Od pół roku nie miałyśmy kontaktu.

Boli. Nadal. Stąd ta notka.

Kiedyś wymyśliłam prezent dla niej. Pomysł był radosnotwórczy, a przy tym miał być prezentem na nowe mieszkanie, bo właśnie przeprowadzili się - ona i jej buc. Wymyśliłam kolaż przetransferowany na płótno - połączenie zdjęć zebr (bo ona kochała zebry), zebrowego wzoru i cytatów z wierszy. Przez dłuższy czas zbierałam obrazki z zebrami. Na szczęście ramy z płótnem nie zdążyłam kupić... Choć ostatnio zaczęłam się zastanawiać, czy nie powinnam właśnie tego zrobić a potem rytualnie spalić w ogródku. Ale chyba szkoda roboty... Nie ma ktoś pomysłu na to co mogę zrobić z dużą ilością zdjęć z zebrami?

Zadam wam zagadkę, chcecie?

Co łączy te obrazki:


I tę piosenkę?


Odpowiedź może was zaskoczyć - oto ona:





Dziwne? Na tej samej zasadzie łączy się to:

 I ta piosenka:


Sprowadzają się do tego:



Swoją drogą, ciekawe czym mnie by scharakteryzowały zue...

No to się wygadałam.

sobota, 27 kwietnia 2013

Spacerowo-odchudzaniowo

Chyba powinnam zmienić nazwę mojego bloga z < Milowego lasu > na < Milowe wzgórze >, bo lasu już koło domu nie mam, za to mieszkam na dość wysoko położonej nierówności terenu, ale Milowe wzgórze już jedno w sieci jest...

Tak czy owak - mieszkamy na wzgórzu. Na samej górze prawie - wyżej jest już tylko kilka domów i park z placem zabaw umiejscowionym idealnie na szczycie. A z naszego domu idzie się tam jakieś dwie minuty - chyba, że idzie się z moim Synem, który jak każdy dwulatek ogląda po drodze wszystkie dziurki w chodniku, zrywa połowę napotkanych trawek, zalicza wszystkie murki i zbiera kamyczki, w celu ażeby nimi rzucać i szukać potem gdzie poleciały, obowiązkowo układając się bez mała pod autami z okrzykiem "tu ma!" (w wolnym tłumaczeniu: "tu jest") - jeśli akurat takie podauto sobie kamyczek wybrał jako miejscówkę do leżenia.

A dziś pierwszy raz wyszliśmy na spacer we trójkę - to znaczy ja, Wojtek i Lusia. Dotychczas zawsze chodziliśmy w czwórkę - albo z Musią, albo z żurem. Na ten pierwszy raz z dwójką dzieci nie zdecydowałam się iść na plac zabaw - z moim dwulatkiem to zbyt ekstremalny sport dla kogoś trzy tygodnie po cesarce (czyli nijak dwulatka jeszcze podnieść) i z niemowlakiem (czy jeszcze noworodkiem?) w chuście. Poszliśmy sobie po prostu połazić - czyli wszystkie kamyczki, dziury, murki i trawki obowiązują. A do tego schody. Wiadomo - na zabudowanych wzgórzach zawsze się jakieś schody znajdą - najczęściej między domami, w ramach skrótu dla pieszych, żeby nie musieli ganiać tak jak samochody jeżdżą, dookoła. No i dziś właśnie okazało się, że mój Syn po prostu nie wyobraża sobie spaceru bez schodów. Najchętniej ganiałby po nich w te i na zad. Albo chociaż wchodziłby po jednych, potem szedł kawałek po płaskim do równoległych i schodził, i tak w kółko.

Stwierdziłam, że jak regularnie będę zabierała moje dzieci na spacerki typu: Lusia w chuście jako obciążenie i Wojtek na schodach w ramach osobistego trenera to bardzo szybko uda mi się po tej ciąży schudnąć. A może i po poprzedniej...

Tymczasem możecie popatrzeć na moje dzieci spacerowe:

Starsze dziecko:


I młodsze dziecko - zachustowane i wsadzone do podwójnego polara to mało je widać. Dobrze za to widać czapeczkę, co Ciocia uczyniła:

 

środa, 24 kwietnia 2013

Losowanie przy jedzeniu

Odbyło się wreszcie :) Przy jedzeniu pomidora - w jednej ręce widelec, w drugiej karteczki. Było to trudne, bo moje dziecię głównie wyciągało po trzy karteczki  na raz ewentualnie nie chciało oddawać. No ale się wreszcie udało...

Przede wszystkim niespodziankę dostaje Lili - bo napisała tysięczny komentarz. A z reszty wylosowaliśmy dwie osoby:









Więc po niespodziance wysyłam do:


Lili, Julitę i Pocopotkę poproszę o adresy na emillisk@wp.pl :)

wtorek, 23 kwietnia 2013

Ups...

Przepraszam was bardzo, ale moja dziura w brzuchu się odezwała i nie miałam trochę głowy do losowania... Ale pamiętam com obiecała, gdym przy studni wodę brała i losowanie będzie jutro :) Bo dziś już maszyna losująca śpi...

W zasadzie to zastanawiam się czy Wojtek będzie współpracował, czy będę musiała poprosić któregoś kota...

niedziela, 21 kwietnia 2013

Dzień wolny

Mam dzień wolny. Znaczy to tyle, że mój Mąż z moim Synkiem pojechali na wycieczkę całodniową i oglądają meme, baba, koko i wuu (czyli kolejno: kozy, owce, kurki i krowy), a co za tym idzie przez cały dzień nie zawracają matce i żonie gitary.

Zostałyśmy we trzy - ja, Musia i Lusia. I nadrabiamy zaległości w spaniu, oglądaniu seriali i czytaniu notek. Fajnie jest.

Przypominam o cukierkach! Jak ktoś jeszcze chce, to się proszę dopisać, jutro będziemy losować.

A na deser macie zdjęcie wczorajsze, mojo-lusiowe:



czwartek, 18 kwietnia 2013

Będzie o seksie

Chwytliwy temat, co? Ale może być trochę obrazoburczo. Bo będzie o seksie i katolikach.

Gwoli informacji - jestem osobą wierzącą. Wierzącą praktykującą, jak to się ładnie mówi, bowiem wiara bez uczynków jest martwa. Nie jestem za to katoliczką - jestem zielonoświątkowcem, całe moje świadome życie. Co nie znaczy, że coś do katolików mam - przyjaźnie się z katolikami głęboko wierzącymi i z katolikami typowymi. Nigdy ich poglądy nie wpływały na nasze relacje. Mam też przyjaciół agnostyków i ateistów oraz przedstawicieli innych wyznań - każdy ma prawo do swojego życia. Tę notkę piszę dlatego, by podzielić się z wami czymś co do mnie dotarło wczoraj.

Mianowicie wczoraj natknęłam się na wywiad z Małgorzatą Terlikowską, żoną Tomasza Terlikowskiego, matką czwórki dzieci, którą i te dzieci, i mąż nagabują o następnego dzidziusia. A ona nie chce. Więc pan prowadzący wywiad pyta ją o antykoncepcje - no i opowiada ona o naturalnych metodach planowania rodziny. Przy okazji mówi, że kiedy wchodzili w małżeństwo, ślubowali, że przyjmą tyle dzieci, iloma ich Pan Bóg obdarzy. I opowiada o tym, że po ślubie przez pięć lat nie mogła zajść w ciążę, i, że się leczyła...

Czy tylko mnie wydaje się to kompletnie nielogiczne?

Układając to chronologicznie:
1) pobierają się i ślubują przyjęcie takiej ilości dzieci, iloma ich Pan Bóg obdarzy,
2) leczą się na bezpłodność (czyli nie przyjmują Bożego rozwiązania - być może On nie miał zamiaru obdarzać ich dziećmi w ogóle),
3) rodzi im się czwórka dzieci i żeby nie mieć następnego stosują naturalne metody zapobiegania ciąży (czyli znów nie przyjmują Bożego rozwiązania, nie zdają się w tym planowaniu rodziny na Niego)

I zastanawiam się czy tylko mnie się wydaje, że to jest po zwykłe oszustwo? Robimy się za wspaniałych i cudownych, bo nie stosujemy prezerwatyw i ślubujemy przyjąć od Boga każdą ilość dzieci jednocześnie kompletnie ignorując Boży plan? Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek - z jednej strony antykoncepcja to grzech, a drugiej zrobimy wszystko żeby mieć tych dzieci tyle ile MY chcemy, a nie tyle, ile Pan Bóg postanowił nam dać...

Moja Musia wczoraj powiedziała mi o kobiecie, która faktycznie postanowiła przyjąć tyle dzieci iloma ją Bóg obdarzy. Nie stosowała ŻADNYCH metod antykoncepcji - jedynie oddawała to Bogu w modlitwie. Miała dwoje dzieci.

O ile mogę zrozumieć niestosowanie metod hormonalnych (zrozumieć niestosowanie, NIE potępić stosowanie), bo jest to jednak ingerowanie w ludzki organizm, to nie widzą różnicy między mechanicznym niedopuszczaniem do połączenie plemnika i komórki jajowej przy pomocy prezerwatywy czy przy pomocy obserwacji śluzu. No nie ogarniam tego. Co za różnica? To jest zawsze mechaniczne zapobieganie ciąży. Albo zdajemy się na Boga i naturę i robimy seks jak nas najdzie ochota, albo planujemy sobie sami ile chcemy mieć dzieci, w jakiś sposób zapobiegamy kolejnym ciążom i nie wciskamy, że żyjemy zgodnie z bożym planem...

Nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu, jak mówił mój wspaniały polonista... Nie należy być bardziej papieskim niż sam papież - jak mówi moja Musia.

I zastanawiam się jakie dokładnie jest oficjalne stanowisko KK? Czy takie, że należy planować, ale tylko naturalnie, czy że to Bóg decyduje ile dzieci nam dać? I jeśli to drugie - to co w takim razie z daną pierwszemu człowiekowi wolną wolą?

środa, 17 kwietnia 2013

Victoria

Mamy dziś rocznicę i półrocznicę w jednym. Trzy lata po ślubie i cztery i pół roku bycia.

Przez ten czas dorobiliśmy się dwójki dzieci, dwóch kotów (w zasadzie trzech, ale trzeciego czyli pierwszego nam ukradli - nie dopuszczam myśli, że uciekł od nas, bo kilka razy wychodził i zawsze wracał, ani myśli, że coś mu się stało - na pewno żyje i ma się dobrze, i za nami tęskni!), kilku gier, kilkunastu albumów ze zdjęciami, kilkudziesięciu książek, paru sprzętów domowych - w tym łóżka w rozmiarze lotniskowca, pojazdu dwukołowego typu rower (Żuru), aparatu fotograficznego typu lustrzanka (ja), pięciu figurek obrazujących etapy naszego wspólnego życia (ja - w ramach prezentów od męża na różne okazje. Ma jeszcze trzy zaległe) i masy szczęścia.

I to jest nasza Victoria.


wtorek, 16 kwietnia 2013

Niespodzianka

Całkiem niespodziewanie odkryłam dziś, że mam na blogu 999 komentarzy...

Więc postanowiłam urządzić candy - pierwsze w życiu - z okazji tysiąca. Macie ochotę na cukierasy?

Pomysł jest całkiem spontaniczny, więc nie ma banerka, a prezent pozostaje tajemnicą na razie - także dla mnie - ale jak ktoś ma ochotę na niespodziankę to proszę się zapisać, będziemy losować :) Jak u siebie na blogach napiszecie, że rozdaję cukierki to będzie mi bardzo miło.

Zasada jest prosta - ten kto zostawi tysięczny komentarz dostanie niespodziankę, a z reszty wylosuję jeszcze dwie osoby. Może być?

Na wyrażenie chęci czekam do niedzieli, do północy :)

Na poprawę humoru :D

Właśnie odkryłam. Znaczy odkryłam czego powinnam szukać, żeby znaleźć tę piosenkę. I odkryłam, że to Pogodno. Ale dla was wersja filmowa, bo można sobie na Żebrowskiego popatrzeć:


poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Żeby nie było, że całkiem zapomniałam...

... jak się skrapuje :)

Wprawdzie mam to skrapowanie utrudnione, bo do nadal nie mam stołu, ale czasem mi się zdarza. Na pełny etat skrapowniczy wrócę, ja urządzę sobie skrapownię. Albo chociaż jak kupimy stół.

Tymczasem jak bardzo potrzebuję to skrapuję na stoliku typu LACK - tak taki mały z IKEi. Na szczęście mam małe potrzeby, bardziej zajmują mnie inne rzeczy.

Ale raz potrzebę miałam, a było to jeszcze przed urodzeniem Lusi - mianowicie szłam na podwójne baby shower - własno-cudze. No i musiałam zrobić kartkę i pudełko na prezent. Ten cudzy oczywiście. Teraz sobie wyobraźcie mnie - metr siedemdziesiąt plus dziewiąty miesiąc ciąży (a przytyłam sporo i dużo mi jeszcze po pierwszej zostało), siedzącą na dziecięcym stołeczku MAMUT (made by IKEA, wytrzymał), przy stoliku LACK. Już się obśmiali? No to teraz popatrzcie co mi się udało w takich warunkach wykonać.

Pudełko - zawierało ubranko dla dzidziusia (wbrew pozorom - dziewczynki, Noemi. Bo ja tak po krakowsku :D) i coś pachnącego dla mamusi:


A tu mamy piękny przykład recyclingu - białe zapięcie z obrazkiem smoczka odzyskałam ze starego stanika do karmienia... Bo wydało mi się urocze.

I karteczka. Nie lubię robić kartek, więc jak już robię to muszą być wyjątkowe. Zwykłe nie wchodzą w grę:


Przykład na to, że robota lubi głupiego - ponieważ serduszkowa koroneczka była prosta musiałam każde serduszko odcinać i przyklejać osobno - bo sobie wymyśliłam półokrągły kołnierzyk!

Cały komplet prezentował się tak:



_________________

Przy okazji witam nowych obserwatorów :) Moja lista blogów odwiedzanych też się wydłużyła - teraz będę pół życia spędzać na czytaniu tego co piszecie :)

niedziela, 14 kwietnia 2013

Tygodniowe wyzwanie fotograficzne - kwiecień, dzień siódmy, ostatni.

Temat na dziś: Ulubione w kwietniu.

Będzie bez zbędnego ględzenia - stanowczo najbardziej ulubiona jest w tym kwietniu moja nowa córeczka :) Nie macie jeszcze dość jej zdjęć? Bo dziś znów będzie! Zdjęcie z pierwszego w życiu Lusi spacerku - przy okazji pierwszego wiosennego spaceru całej rodziny :)

Przedstawiam Lusię fiołkową:


No i żeby nie było - starszy brat też się dobrze bawił:









Dziękuję Wam wszystkim za ten miesiąc :) I za wszystkie miłe słowa. I mam nadzieję, że będziecie do mnie zaglądać w dni bezwyzwaniowe też :) Pozdrawiam spacerowo!

sobota, 13 kwietnia 2013

Tygodniowe wyzwanie fotograficzne - kwiecień, dzień szósty.

Temat na dziś: Żółty.

Wiecie, że nie mam prawie nic żółtego w domu? Żadnej biżuterii, żadnej części garderoby, nic z dekoracji (wszystko mam czerwono-zielone, jakby było żółte jeszcze to bym miała rasta, ale już chyba wyrosłam...), nic z utensyliów kuchennych, nawet moje dzieci nie mają żółtych ubranek...

Ale znalazłam - żółty pojemnik na niebezpieczne odpady medyczne:


Zdążyłam - w poniedziałek mi go zabierają.

piątek, 12 kwietnia 2013

Tygodniowe wyzwanie fotograficzne - kwiecień, dzień piąty.

Temat na dziś: Blisko

Miało nie być ckliwie, ale będzie.

Blisko mam do parku, ale noworodek i dziura w brzuchu utrudniają spacery.
Blisko siebie trzymam pieluchy i mokre chusteczki, na wypadek wpadki toaletowej mojej nowej córki, ale to jakiś taki kupny temat...
Blisko wreszcie trzymam moją córkę podczas karmienia, ale jakoś nie mam ochoty świecić na blogu gołym biustem...

A koty nie chciały dziś spać blisko siebie - chyba się wczoraj pokłóciły, bo Zojka nie chciała wpuścić Kulki wieczorem do domu. Fukała na nią.

Więc będzie ckliwie i sentymentalnie, i do tego z piosenką!



Piosenka - w ramach komentarza do zdjęcia, jedna z moich ulubionych:


czwartek, 11 kwietnia 2013

Tygodniowe wyzwanie fotograficzne - kwiecień, dzień czwarty.

Temat na dziś: Zimny.

W zasadzie najpierw zrobiłam zdjęcie (przed godziną), a potem pomyślałam, że pasuje do dzisiejszego tematu.

Przedstawiam wam fenomen: nóżki mojego syna, które całą noc golutkie są ciepłe, a gdy tylko się budzi się rano - stają się lodowate. Chociaż nie wychodzi z łóżka, ba, czasem nawet nie zdąży wyjść spod kołdry!

Na zdjęciu w zestawieniu z nóżkami młodszej siostry.


Oczywiście wcale nie było łatwo, bo Wojtuś zamiast wystawiać nogi do zdjęcia, wolał łapać siostrę za chude kolanka:


A jak już jesteśmy w temacie to może kilka zdjęć z porannego kotłowania w łóżku mojego dwulatka i mojej tygodniówki:

Tak dyrygujemy rodzicami...

Uśmiech!

No co ty? Poważnie? O rany!


środa, 10 kwietnia 2013

Tygodniowe wyzwanie fotograficzne - kwiecień, dzień trzeci.

Temat: W torbie.

Przy okazji tej pory roku albo nie noszę torby wcale, albo nosze prawie pustą... Bo najpotrzebniejsze rzeczy trzymam w kieszeniach - kurtki lub spodni (etui z biletem i karta bankomatową, telefon, klucze, chusteczki, ewentualnie drobne), a większe wożę w wózku dziecięcym. Torebkę zabieram jak wybieram się na większe zakupy połączone w piciem kawy - wtedy znajdują się tam jakieś ciasteczka dla Syna, jakieś picie, pampersy i mokre chusteczki. I dużo miejsca na różne rzeczy, które akurat kupię. I miejsce na chustkę, taką na szyję. Bo ja wszystkie torebki mam w rozmiarze worka na kartofle.

Na te podstawowe rzeczy torba potrzebna mi dopiero jak zaczynam nosić spódnice i sukienki i nie mam kurtki, a co za tym idzie nie mam kieszeni.

Ostatnio jednak zawartość mojej torebki się zmieniła, bo z okazji dziewiątego miesiąca ciąży głównie nosiłam tam papiery ciążowe o objętości ryzy papieru do drukarek. Nie żartuję. Tyle razy byłam na izbie przyjęć w szpitalu i tyle razy mi tam coś dokładali, że pod koniec moją torbę nosił mój mąż, bo dla mnie była już za ciężka. Na szczęście mam torebkę typu śmieć-chlebak, z czarnego drelichu, więc nie wyglądał jak Tinky-Winky.

Dziś natomiast, ponieważ od powrotu ze szpitala nigdzie jeszcze nie wędrowałam, przedstawię wam zawartość mojej torebki pakowanej do szpitala i częściowo w szpitalu właśnie:


 Na początek co do szpitala poszło:
- chusteczki nawilżane,
- chusteczki zwykłe (było ich trzy paczki, ale się zużyły. Zużytych wam pokazywać nie będę...),
- książka do czytania w szpitalu (bo w domu aktualnie czytam taką co ma każdą kartkę osobno...)
- balsam do ust (niezastąpiony CARMEX),
- mały aparat fotograficzny (był też duży, ale właśnie on robi zdjęcie),
- notes i ołówek.

Były też papiery ciążowe, ale zostały w szpitalu.

A ze szpital wyszło dodatkowo:
- list ze szpitala potrzebny do zarejestrowania niemowlaka,
- opaski na rączkę i nóżkę, które Lusia w szpitalu nosiła,
- paski z KTG,
- obrazek dla Lusi od Nika przedstawiający armatę, trąbę powietrzną i coś jeszcze, ale nie pamiętam co.

Był tez wypis ze szpitala, ale sobie poszedł.

Koniec.

wtorek, 9 kwietnia 2013

Tygodniowe wyzwanie fotograficzne - kwiecień, dzień drugi. Plus bonus.

Temat na dziś - Gra.

Ale jak to gra? JEDNA? Mam wybierać? Nie jestem w stanie. Jestem świeżo po porodzie i mam problemy z podejmowaniem decyzji. Więc będą wszystkie. Albo raczej znaczna większość naszego zbioru:



Jednak stwierdzam jednogłośnie, że trzeba by odwiedzić Rebela, bo coś mało tego...

I jeszcze bonus, głównie dla Kasi, która wczoraj narzekała, że sobie tytułów nie może poczytać. No to proszę bardzo. Jak Kasia chce, to niech Kasia czyta. I inni też mogą:




Tylko trzy półki, reszta nie wyszła. A, że już późno, to pozostałe, jak ktoś jest zainteresowany, następnym razem.

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Tygodniowe wyzwanie fotograczne - kwiecień, dzień pierwszy.

I się zaczyna :) W zaszłym miesiącu w tym czasie nie miałam internetu, o ja biedna. Ale już mam, więc z niego korzystam!

Na początek tematy na ten miesiąc:


Czyli temat na dziś: Twój profil.

Chciała przemyślnie wsadzić tu zdjęcie mojego profilu na jakimś portalu, ale... się rozmyśliłam. A co tam, popatrzcie sobie na mnie.

Ja profilowa raz:

 

niedziela, 7 kwietnia 2013

Rzucnie

Żuru opowiada jak Wojtuś rzucał patykiem.

Żuru: No i on to zrobił z boku! Jak facet!
Musia: Czemu jak facet?
Mil: No a jak coś rzucasz to jak to robisz?
Musia zademonstrowała. Z góry.
Mil: No właśnie. Kobiety rzucają z góry, a faceci z boku.
Żuru: Żeby mieć większy rozmach. To jeszcze zostało z czasów jaskiniowych, jak rzucali kamieniami.
Mil: Z czasów jaskiniowych? A ja myślałam, ze to było dziesięć lat temu na Dębie*...

____________
* Dąb - "urocza" dzielnica Katowic, na której wychował się mój Mąż. Jak pierwszy raz miałam tam iść (jeszcze się niezbyt znaliśmy) to zapytał czy ja tam chcę po zgon własny...

Lusia

Czwartego kwietnia, o godzinie 15.52, urodziła się nasza córeczka, Łucja Magdalena. Miała 53 cm i 3230 g.

Dziś ma trzy dni i wygląda tak:


Bardzo jest piękna, moim skromnym zdaniem. Podobna do Babci Madzi, po której dostała drugie imię. Ciekawe czy jej to zostanie?

wtorek, 2 kwietnia 2013

Starałam się...

... Ale nadal nie urodziłam. Nie mniej jednak jakby ktoś był zainteresowany - wyciągną mi Lusię w czwartek. Bo ja jestem anatomicznie niezdolna do rodzenia dzieci.

Cieszymy się wszyscy. Znaczy nie z niezdolności, tylko z wyciągania. Nareszcie!