Chwytliwy temat, co? Ale może być trochę obrazoburczo. Bo będzie o seksie i katolikach.
Gwoli informacji - jestem osobą wierzącą. Wierzącą praktykującą, jak to się ładnie mówi, bowiem wiara bez uczynków jest martwa. Nie jestem za to katoliczką - jestem zielonoświątkowcem, całe moje świadome życie. Co nie znaczy, że coś do katolików mam - przyjaźnie się z katolikami głęboko wierzącymi i z katolikami typowymi. Nigdy ich poglądy nie wpływały na nasze relacje. Mam też przyjaciół agnostyków i ateistów oraz przedstawicieli innych wyznań - każdy ma prawo do swojego życia. Tę notkę piszę dlatego, by podzielić się z wami czymś co do mnie dotarło wczoraj.
Mianowicie wczoraj natknęłam się na wywiad z Małgorzatą Terlikowską, żoną Tomasza Terlikowskiego, matką czwórki dzieci, którą i te dzieci, i mąż nagabują o następnego dzidziusia. A ona nie chce. Więc pan prowadzący wywiad pyta ją o antykoncepcje - no i opowiada ona o naturalnych metodach planowania rodziny. Przy okazji mówi, że kiedy wchodzili w małżeństwo, ślubowali, że przyjmą tyle dzieci, iloma ich Pan Bóg obdarzy. I opowiada o tym, że po ślubie przez pięć lat nie mogła zajść w ciążę, i, że się leczyła...
Czy tylko mnie wydaje się to kompletnie nielogiczne?
Układając to chronologicznie:
1) pobierają się i ślubują przyjęcie takiej ilości dzieci, iloma ich Pan Bóg obdarzy,
2) leczą się na bezpłodność (czyli nie przyjmują Bożego rozwiązania - być może On nie miał zamiaru obdarzać ich dziećmi w ogóle),
3) rodzi im się czwórka dzieci i żeby nie mieć następnego stosują naturalne metody zapobiegania ciąży (czyli znów nie przyjmują Bożego rozwiązania, nie zdają się w tym planowaniu rodziny na Niego)
I zastanawiam się czy tylko mnie się wydaje, że to jest po zwykłe oszustwo? Robimy się za wspaniałych i cudownych, bo nie stosujemy prezerwatyw i ślubujemy przyjąć od Boga każdą ilość dzieci jednocześnie kompletnie ignorując Boży plan? Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek - z jednej strony antykoncepcja to grzech, a drugiej zrobimy wszystko żeby mieć tych dzieci tyle ile MY chcemy, a nie tyle, ile Pan Bóg postanowił nam dać...
Moja Musia wczoraj powiedziała mi o kobiecie, która faktycznie postanowiła przyjąć tyle dzieci iloma ją Bóg obdarzy. Nie stosowała ŻADNYCH metod antykoncepcji - jedynie oddawała to Bogu w modlitwie. Miała dwoje dzieci.
O ile mogę zrozumieć niestosowanie metod hormonalnych (zrozumieć niestosowanie, NIE potępić stosowanie), bo jest to jednak ingerowanie w ludzki organizm, to nie widzą różnicy między mechanicznym niedopuszczaniem do połączenie plemnika i komórki jajowej przy pomocy prezerwatywy czy przy pomocy obserwacji śluzu. No nie ogarniam tego. Co za różnica? To jest zawsze mechaniczne zapobieganie ciąży. Albo zdajemy się na Boga i naturę i robimy seks jak nas najdzie ochota, albo planujemy sobie sami ile chcemy mieć dzieci, w jakiś sposób zapobiegamy kolejnym ciążom i nie wciskamy, że żyjemy zgodnie z bożym planem...
Nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu, jak mówił mój wspaniały polonista... Nie należy być bardziej papieskim niż sam papież - jak mówi moja Musia.
I zastanawiam się jakie dokładnie jest oficjalne stanowisko KK? Czy takie, że należy planować, ale tylko naturalnie, czy że to Bóg decyduje ile dzieci nam dać? I jeśli to drugie - to co w takim razie z daną pierwszemu człowiekowi wolną wolą?