czwartek, 31 maja 2012

Poezji następna porcja

No wciągnęło mnie. Znów dwa wierszydła-straszydła.

Pierwszy o miłości:

Płonął ogień twoich oczu...
W księżycową jasną noc
Gwiezdny pył
Różany labirynt
Przyjaciele
Dziewczyna z muszlą
Król mroku
Szepty dzieci mgły

I drugi o miłości... Z przymrużeniem oka, jednosłowną moją wkładką, znakami przystankowymi i tytułem tym razem ;)


Polskie miłości

Wciąż mnie prześladują
Brzydcy
Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet,
Szpetni czterdziestoletni.
Wielki Mistrz:
Koszmarny narzeczony.
Dziękuję za (takie) wspomnienia.

C.D.N.

Uwaga, gryzę.

Czy moje dziecko ma na czole napisane "dotknij mnie"? Albo "pogłaszcz mnie", "poklep mnie po główce"? No szczerze powiem - nigdy takiego napisu nie zauważyłam, a mam go ponad rok!

Dziś 3 (słownie TRZY) osoby postanowiły go pogłaskać. Jednej się udało, przed dwojgiem udało się nam uciec. Okej, jest słodki, wesoły i śliczny. Ale to nie jest powód, żeby cudze dziecko macać!

Paulinka sugeruje, żebym wzięła przykład z McDalenki, tylko zamiast sztucznego pawia sprawiła Wojtusiowi czapeczkę imitującą liszaje. Może się będą brzydzić. Albo postawię przed nim tabliczkę, jak w muzeum, z napisem "DON'T  TOUCH". Ewentualnie mogę jeszcze wypleść z drutu kolczastego gustowna klateczkę na wózek.

Wnerwiają mnie.

A bezpośredni zainteresowany ma ich daleko w tamtych spodniach i aktualnie bawi się w zombie z piłką w zębach.

środa, 30 maja 2012

Poezja grzbietowa...

... czyli moja odpowiedź na wyzwanie w Collage Caffe. Na razie dwa wiersze - zobaczymy co będzie potem.


Ukryte
Ja
Istoty Ciemności
Małe zbrodnie małżeńskie
Droga do Raju



Urocze wakacje
Domek nad morzem
Zapomniany ogród
Błękitna sukienka
Czerwony rower
Dwa listy
Historie miłosne
Bezgrzeszna
Królowa lata

wtorek, 29 maja 2012

Spodnie

Na początku należy zauważy, że ja plus igła z nitką równa się frustracja. Szyć nie umiem i nie lubię, ograniczam się do przyszywania guzika jak mi od czegoś odpadnie, a też odwlekam to jak tylko mogę.

A dziś postanowiłam wyjść na przeciw wyzwaniu i się mimo porażek po drodze nie zniechęcać i jakimś cudem udało mi się ze spodni portfelowych zrobić normalne. Tak, udało mi się!

Oto efekty:



Udało mi się tez zepsuć siostrze maszynę i opieprzyć pół rodziny. Ale to skutki uboczne.

niedziela, 27 maja 2012

52 niedziele: Niedziela pierwsza - maki.

To jest doświadczenie. Mam zamiar sprawdzić, czy mam na tyle wyobraźni, żeby przez rok, co niedzielę ubierać się inaczej. Tak - wyobraźni, bo tu nie o ilość ciuchów chodzi, a o to, żeby tę ilość ubrań którą się ma użytkować tak, żeby nie było nudno. Dlaczego akurat niedziela? Bo w niedzielę się wychodzi. A w normalny dzień to niekoniecznie, można być leniem.

Tak czy owak - zaczynam makami.

Spódnicę uszyła Musia, maki wytworzyła Moja Siostra Królewna. Bluzka i okulary - Primark, robiąca za pasek chustka - Camden Town, o ile dobrze pamiętam, sandały - Clarks, ważne, że made in Africa i z czerwoną wstażeczką. Kolczyki - jeden fajny sklep z biżuterią, co nie pamiętam jak się nazywa.
Nie, nie mam zamiaru zostawać szafiarką, choć cenię je i podziwiam.

sobota, 26 maja 2012

Pralniczo

Mil: A wiesz, że nasza nowa pralka ma program ochrony ciemności?
Paulinuś: Miałaś sobie zmienić książkę na LubimyCzytać.pl, nie? Tylko wiesz... Oni tam mogą nie mieć instrukcji obsługi pralki...
Mil: (nie powiedział nic, bo mu szczęka opadła z oburzenia)

Szyszka


wtorek, 22 maja 2012

Czerwień i fiolet

Bardzo twarzowe połączenie. Tutaj akurat pasuje do twarzy mojej ukochanej - i nie tylko dlatego, że jedynej - siostrzenicy. Kwiatki musiałam przerabiać, przynajmniej te papierowe, bo żadnych czerwonych nie miałam na składzie, a tu musiało być kwiatków dużo!


poniedziałek, 21 maja 2012

Coś na uspokojenie

Nic tak nie uspokaja dobrej gospodyni domowej jak możliwość gotowania dla rodziny! Haha, żartowałam. O tym, że nie jestem najlepszą gospodynią domową najlepiej (właściwie to nienajlepiej...) świadczy fakt, że mój Mąż po skończeniu pracy dzwoni do mnie i pyta nie: "co dziś na obiad", tylko: "jest dziś jakiś obiad, czy mam coś sobie skombinować?". No taka już ze mnie leniwa hurysa... Nie no, przesadziłam. Gotuję obiady. Czasem mi się tylko nie chce. Za to jak mi się chce...

Jak mi się chce to nawet robię coś dobrego. I tak na przykład dzisiaj zrobiłam jedno z moich ulubionych dań, które jednocześnie jest jednym z niewielu dań, które lubią wszyscy w tym domu, włącznie z Relą, która większości jedzenia nie przyswaja, bo nie. To lubi. To, czyli placek pasterski, popisowe danie Mili.

Potrzebne będzie (na dużą blaszkę/brytfankę, z której naje się spokojnie 6 osób):
- jedna cebula,
- trzy ząbki czosnku,
- około 800g mięsa mielonego, jagnięciny lub wołowiny (zazwyczaj używam wołowiny, bo po jagnięcinę muszę iść do innego sklepu, niż chodzę zwykle, a po jedną rzecz mi się nie chce, ale z jagnięciną też jest dobre, może nawet lepsze. Nie, nie może być drób ani wieprzowina, bo to placek pasterski, a nie placek kurzofarmerów ani świniopasów :P),
- 50 g przecieru pomidorowego,
- kostka rosołowa,
- dwie łyżki sosu sojowego,
- dwie łyżki sosu Worcester,
- szklanka piwa lub czerwonego wina (stosuję zamiennie, jak jest wino w domu to wlewam wino, jak nie ma to kupuję piwo. Jak nie kupię nic to robię bez, też wychodzi.), 
- dwie lub trzy łyżki mąki,
- 1-1,5 kg ziemniaków,
- 150g żółtego sera
- słoik ogórków konserwowych (puszka kukurydzy/puszka groszku/odpowiadająca temu ilość marchewki pokrojonej w kostkę - co kto lubi. Ja jednogłośnie stwierdzam, że z ogórkami jest najlepsze)

- olej do smażenia
- dwie łyżki mleka/łyżka masła/łyżka śmietany czy co tam zazwyczaj dodajemy do gniecionych ziemniaków.

Zaczynamy od tego, że nalewamy do szklanki piwa i go nie ruszamy. To po to, żeby wiedzieć ile możemy wypić w trakcie pracy. Bo wszystko co mamy powyżej tej szklanki gładko w czasie krojenia, mieszania, smażenia, tarcia itp. wyląduje w brzuszkach i stwierdzimy wtedy, że jednak jest coś uspokajającego w gotowaniu.

Potem obieramy ziemniaki i wstawiamy - niech się gotują. Pamiętajcie posolić wodę.

Cebulę kroimy w kosteczkę. Jak mamy kolorowe noże to to jest sama przyjemność :). Wrzucamy na patelnię, najlepiej na podgrzany już wcześniej olej. Ale nie łudzę się, że ktoś tak robi - ja wrzucam cebulę na suchą patelnię, wlewam oleju i dopiero włączam gaz - mało profesjonalna jestem, ale też bangla. Czosnek obieramy, przeciskamy przez praskę - jak posiadamy. Jak nie posiadamy to drobniutko nożykiem i zgnieść łyżeczką. I dokładamy go na patelnię. Jak się cebulka z czosnkiem zeszklą - rzucamy mięsem w ich stronę. I smażymy.

Teraz będziemy przyprawiać. Kolejność nie jest ważna. Ważne, żeby do do tego smażącego się mięsa, zanim się przypali dołożyć:
- sos Worcester,
- sos sojowy,
- przecier pomidorowy,
- szklankę bulionu (taki koncentrat robimy z tej kostki - rozpuszczamy w szklance wody)
- szklankę piwa (to co wcześniej odlaliśmy, żeby nie wypić)

Jak już dołożone to zmniejszamy ogień i mięsko się spokojnie dusi, a my uzbrojeni w ostry nóż zabieramy się za krojenie ogórków, co jakiś czas sprawdzając czy aby ziemniaki nie dochodzą, że się tak wyrażę. W razie czego należy krojenie przerwać i ziemniaki odlać. I zostawić, żeby wystygły troszku. Aha - ogórki kroimy w kosteczkę drobną.

Czasem trzeba też przerwać krojenie w celu przemieszania mięsa, coby się nie przypaliło. A jak większość wody wyparuje, dosypujemy mąkę, mieszamy, czekamy jakieś trzy sekundy i niezwłocznie wyłączamy, bo z mąką to już się na pewno przypali, jak tylko spuścimy z niego oko.

Ziemniaki gnieciemy, z czym tam lubimy. Ser ścieramy na tarce. I w tym momencie nasz obiad wygląda mniej więcej tak:


Ale teraz już z górki.
Jeszcze ogórki wymieszamy z mięsem i możemy już - piętrowo - układać wszystko w blaszce/brytfance. Najpierw mięso:


Potem ziemniaki - najwygodniej nabierać trochę na łyżkę, a potem - cóż - paluchami. Kuchnia wymaga poświęceń. Dlatego ważnie jest, żeby zdążyły choć trochę ostygnąć.


I na samą górę - ser:


I wsadzamy to wszystko do piekarnika. Na jakieś 10-15 minut, aż nam się serek ładnie przypiecze, o tak:


O potem - można jeść. Nie, zazwyczaj nie wygląda to tak:


Zazwyczaj się rozpada. Dziś się starałam, żeby się jednak nie rozpadło, więc widać warstwy. Aczkolwiek udało mi się to tylko przy jednej porcji.

Gwoli informacji - pierwszy raz robiłam według Przepisów Tatiany Paulliny Simons, ale zmodyfikowałam.

Przepis dedykuję Mandriellowi, bo to nie może być tak, że tylko ja robię obiady a'la Mateusz C. - niech On raz zrobi obiad a'la Emilia B.!

niedziela, 20 maja 2012

Znowu Dona...

Jakoś jej ostatnio dużo u mnie... Może ja za nią tęsknie? Możliwe. Tak czy owak (zawsze Nowak) - LO z Doną i mną w roli głównej, na kilku zdjęciach z przeszłości plus cytat jakże wiele o tej przyjaźni mówiący, z piosenki Końca Świata.


piątek, 18 maja 2012

Pamiętacie?

Pamiętacie to pudełko? W końcu zostało przekazane w darze mojej Siostrze, która pudełeczka wszelkie kolekcjonuje. I zrobiłam jej jeszcze trzy - rasta.

Zielone:


Żółte:


I czerwone:


I jeszcze wszystkie razem:


Tak, zrobiłam je już jakiś czas temu, to następny zapomniany staroć. No bo wreszcie muszę pokazać te moje wytwory-potwory :)

środa, 16 maja 2012

Prawie jak na marsie

Na pobliskim palcu zabaw jest coś. Coś wygląda jak skała, jest czerwone i przywodzi mi na myśl powierzchnię Marsa.

Dlatego jak się kiedyś na to wdrapaliśmy i porobiliśmy sobie zdjęcia to postanowiłam to oskrapować. I wreszcie oskrapowałam:


Zdjęcia są przeszłościowe bardzo - mam na nich jeszcze dready!

poniedziałek, 14 maja 2012

Kiedyś było wyzwanie...

I ten skrap zrobiłam właśnie na to wyzwanie... Ale ani nie pamiętam kiedy to było, ani o co dokładnie w wyzwaniu chodziło. na pewno było na Scrapujących Polkach. No więc zrobiłam i nie zdążyłam opublikować. Czyli jak zwykle.

Ale i tak mi się podoba, więc publikuję teraz:


Zbliżenie na tekst, wiadomo skąd :)


Hmmm...

Zaczynamy się obawiać, że Wojtuś zostanie techomułem... Tańczy do wirującej pralki.

EDIT:

Z drugiej strony, Młody świetnie radzi sobie z growlem... Najchętniej growluje "ama" i "papa".

sobota, 12 maja 2012

Truskawkowe Maleństwo - part I

Maleństwo, bo album malutki, 7,5x7,5 cm i Maleństwo, bo o moim Synku malutkim, od urodzenia do końca trzeciego miesiąca życia.

Truskawkowe, bo na papierze w truskawki i dlatego, że Wojtuś truskawki lubi bardzo. Najbardziej lubił jak był moim życiem wewnętrznym, zjadałam wtedy dwie paczki truskawek dziennie.

Albumy docelowo mają być cztery, po jednym na kwartał, przez cały pierwszy rok życia plus pudełko. Ale biorąc pod uwagę to jak bardzo jestem opóźniona - Wojtuś skończył rok 3 maja, a gotowa jest dopiero pierwsza cześć - to nie wiem kiedy będzie reszta.Ale postaram się sprężyć...

No już nie gadam, teraz zdjęcia:












czwartek, 10 maja 2012

Soczek

Paulinuś: Relusiu, możesz mi nalać soczku?
Rela: Jakiego?
Paulinuś: Wszystko jedno.
Rela: Ale jakiego?
Paulinuś: Naprawdę wszystko jedno, po prostu chce mi się bardzo pić.
Rela: A nie możesz wody? Dobra, to jakiego?
Paulinuś: Żurawinowego.
Rela: Może być jabłkowy?

Staroć...

Skrap zrobiony straaaasznie dawno temu, ale jakoś się nie doczekał się publikacji. W hołdzie mojej Donie, od której Wojciech dostał bodka, w którym występuje na zdjęciu i która kocha ogórki. Znaczy volkswageny campery, samochody dla hipisów.

Monochromatycznie jest, pomarańczowo:


I trochę bliżej, widać tytuł? Jak nie widać, to tam jest napisane: "Powiedzieć ci tajemnice?". Bo mój syneczek, tak na tym zdjęciu wygląda, jakby mi jakiś sekret powierzał. Kij z tym, że ma tam trzy miesiące, więc wtedy raczej niewiele mówił.


wtorek, 8 maja 2012

Ciekawe rzeczy

Jest już dostępna lista warsztatów, które odbędą się w czasie tegorocznego SLOTu. Przeczytałam je sobie wczoraj, przestudiowałam i stwierdziłam, że... Nie ma czego żałować. No jakoś mnie nic nie podnieciło.

Znaczy tak - żal mi SLOTu. Chciałam bym pojechać i na pewno poszłabym na co najmniej kilka warsztatów. Na pewno scrapbooking - choćby po to, żeby zobaczyć kto prowadzi. Poza tym wzięłabym trochę swoich rzeczy i poskrapowała w towarzystwie, bo to zawsze fajne. Zresztą - skrapy są super i już. Poszłabym też na warsztaty z chustonoszenia, może by mnie ktoś wreszcie nauczył wiązać moje dziecko na plecach, bo sama tego jeszcze nie ogarniam. Poza tym mogłabym odwiedzić soutache, bo mnie ciekawi jak one to robią, ale pewnie nie chodziłabym regularnie. Może też filcowanie, ale to raczej bym wolała, żeby mnie Tofik nauczył, bo chciałabym to umieć, a na SLOCie zawsze za dużo chętnych jest. No i gry planszowe - bo to mogę zawsze. Prawdopodobnie, jakbym była na SLOCie to jeszcze coś bym znalazła i poszła zobaczyć. Ale nie ma nic takiego w tych warsztatach bez czego będę cierpieć w lipcu, że jestem tu a nie tam.

Bo poscrapować mogę w domu - również w towarzystwie. Chustę moje dziecko zna bez mała od urodzenia. Soutache jest przyjemny widokowo, ale robienie biżuterii przestało mnie kręcić jakiś czas temu. Filcowanie - Tofik mnie nauczy, obiecała. A gier planszowych mam w domu dość, mogę sobie zagrać kiedy chce.

Moja Siostra mówi, że się zestarzałam. Może.

A może to jest kwestia tego, że już wiem co lubię i nie muszę poszukiwać? Bo te warsztaty są dla poszukujących - można na nich znaleźć coś, co okaże się być później twoją pasją, którą, że tak sobie pozwolę zacytować - zapragniesz rozwijać. A ja już pasje mam. I rozwijam, nie tylko pragnę...

Stwierdziłam - nie ma pantomimy, nie ma po co jechać. Żuru stwierdził - nie ma po co jechac, bo nie ma fechtunku średniowecznego. I mamy spokój. Może w przyszłym roku będzie? Albo jeszcze tam kiedyś...

Na okrągło :)

Wczoraj przeczytałam wyzwanie  na Scrapujących Polkach i się okazało... że mam gotowy album - skończony przedwczoraj. Miało być na okrągło - jest. Miały być na każdej stronie coś okrągłego - jest. Miały być co najmniej cztery strony - jest więcej. Do tego wszystko przepuszczone przez praskę-wyciskarkę, coś w stylu miniaturowego magla, który mi wycisnął na wszystkim piękne oczka.

W tytule znów widać moją miłość do Grabaża...


A na zdjęciach mój Wojtuś i paulinkowy Niko:







A i jeszcze - odkrycie dnia: funkcja Auto Level w Photoshopie. Niezastąpione jak się robi zdjęcia w zwykły, pochmurny dzień w Londynie. Przed użyciem wszystkie zdjęcia były poszarzałe. A wszak wszyscy znamy piękne dobranockowe papiery od UHK - no czy one są szare? Nie są. Więc nie mogłam tego tak zostawić. Na szczęście istnieje PS :)

sobota, 5 maja 2012

20 powodów i dowodów na to, że trzeba oraz należy rozstać się i wyprowadzić.

1. Półka z książkami spadła ze ściany i się połamała. A na regały stojące brakuje już ścian.
2. Twoje roczne dziecko chodzi tylko na dworze - w domu nie ma miejsca.
3. Mimo, że roczne dziecko z chodzeniem po płaskim radzi sobie niezbyt dobrze - chodzenie po schodach (i w dół, i w górę) wychodzi mu świetnie, bo to jedyne miejsce z kawałkiem wolnej przestrzeni.
4. Twojemu mężowi, podczas ostatniego ściągania skrzyni z pościelą, która to skrzynia stoi zwykle na szafie coś strzeliło w kręgosłupie. Niestety musiał też włożyć ją z powrotem, bo jak stoi na podłodze to w waszej sypialni wolnej przestrzeni jest 50 cm na 75 cm.
5. Toster trzymacie na strychu. I maszynę do chleba. I mikser.
6. Twoja siostrzenica, żeby wyjść ze swojego pokoju musi przeskoczyć przez krzesło.
7. W czasie Świąt Wielkanocnych ograniczyliście się do jednej sałatki i jednego ciasta - nie z powodu tego, że "po co tyle żarcie i tak się zmarnuje", tylko więcej nie zmieściłoby się do waszej lodówki.
8. Nie macie stołu w pokoju. Bo nie ma miejsca. W związku z tym trzymacie herbatę na regale z książkami, a czterolatek jada płatki z mlekiem trzymając miskę na kolanach.
9. Wasza pralka wydaje dziwne odgłosy. Coś, co przywodzi na myśl epokę kamienia łupanego.
10. Macie w domu trzy koty. Twój jest jeden. Dwa tygodnie temu urodziły się znajomym kocięta, z których jedno chcesz przygarnąć. Ale ponieważ jeden kot jest stary i ma skłonności do depresji - nie możesz przynieść mu gówniarza. Możesz go zabrać dopiero, jak się wyprowadzicie. Przypominam, kociaki urodziły się dwa tygodnie temu, będą do odbioru za około 4 tygodnie.
11. Czterolatek roztacza przed rodziną wizje tego co będzie, jak wreszcie będzie miał swój własny pokoik "jak Relusia"
12. Kiedy piec twojego męża mieszka w domu, ty powinnaś się wyprowadzić, bo nie da się wejść do sypialni.
13. Na wannie stoi tyle buteleczek z żelami pod prysznic, szamponami i odżywkami, że za każdym razem jak się kąpiesz możesz używać czegoś innego - przez miesiąc. I za każdym razem jak wchodzisz do wanny to jakąś strącasz. Najpewniej własną, tę, której miałaś zamiar użyć.
14. Choć szczerze tego nienawidzisz, suszysz pranie w suszarce bębnowej. Bo nie masz gdzie rozłożyć normalnej.
15. Składanie prania, jeśli pomagasz swojej siostrze, zajmuje wam pół dnia. Jeśli jej nie pomożesz - ona nic innego na dany dzień sobie nie planuje.
16. Na strychu już TEŻ nie ma miejsca...
17. Twój mąż codziennie wynosi: dwa worki śmieci ogólnych. jeden worek recyclingowych i dwa worki organicznych.
18. Jedynym sposobem na to, że by roczne dziecko nie dostało się na cześć czteroletniego kuzyna (i żeby on mógł się spokojnie pobawić na przykład klockami lego nie obawiając się pożarcia) ani nie obgrywało kabelków stacjonarnego komputera jest wysunięcie kanapy na środek pokoju, co daje nam jakiś metr sześcienny wolnego placu plus darmowe ćwiczenia stawów biodrowych przy przeskakiwaniu prze w/w kanapę po: piciu, jeść, siusiu, ała itp.
19. Skrapy zaczynają wypełzać na powierzchnię użytkową. Obawiasz się, że ktos w końcu zje jakiś twój album...
20. Drzwi od wiatrołapu zamykają się tylko na krzesło, chociaż na nadrzwiowym wieszaku wisi tylko po jednej kurtce każdego mieszkańca domu.

Na razie...

środa, 2 maja 2012

Kołysanka

LO zrobione już jakiś czas temu, ze zdjęciem zrobionym baaaaardzo dawno temu. Ale ja już tak mam - trudno u mnie ze skrapowaniem na bieżąco. Zazwyczaj wywołuje zdjęcia, potem je gubię i znajduję za kilka miesięcy. Albo jak mam ochotę zrobić jakieś LO to oglądam wszystkie zdjęcia jakie posiadam i robię skrapa z tym co do mnie zacznie krzyczeć, niezależnie od tego jak stare jest to zdjęcie.

Tutaj zdjęcie na którym mój Syn ma jakiś miesiąc - mój Syn, który w zeszłym tygodniu skończył rok! Z tatusiem, który w ramach zajmowania się dzieckiem grał na gitarze. No ale dziecko uśpił:


Jakaś przyjemność musi być!

Wojtuś dotarł do przedpokoju i odnalazł swoje butki.
Wojtuś: Papa? Papa?
Mil: Nie, nie idziemy teraz papa.
Wojtuś: Ama?

No cóż zrobić, trzeba było dać jeść.