piątek, 30 maja 2014

O tym jak mój trzyletni syn poznał teorię ewolucji

Wojtek ogląda książkę o anatomii człowieka. Na jednej stronie, o genach są obrazki przedstawiające australopiteka, neandertalczyka i człowieka rozumnego. Wojtek pokazuje na australopiteka i pyta:
Wojtuś: To mampa?
Mil: Nie, to człowiek, ale taki co żył bardzo dawno temu. Tacy ludzie nie umieli sobie robić ubranek i mieszkali w jaskiniach, więc żeby nie było im zimno to musieli mieć dużo włosów, takie futro, jak zwierzęta.
Wojtuś: Jak mampa! To mampa!
Mil: Nie, człowiek nie pochodzi od małpy, człowieka stworzył Pan Bóg. Tylko miał kiedyś więcej włosów. No i był trochę podobny do małpy, ale mieszkał w jaskini, jak nietoperze.
Wojtuś: Mampa gdzie?
Mil: W dżungli, na drzewie.
Wojtuś: Dziadek mampa?

No i wyszło, że dziadek, nie dość, że owłosiony to mieszka na drzewie...

czwartek, 29 maja 2014

Słowniczek kulinarny Wojciecha B.

Czyli jak Wojtuś informuje co chce zjeść. Oczywiście tylko te poprzekręcane.

- knapka - kanapka,
- guśka - gruszka,
- glona - winogrona,
- mimol - pomidor,
- dzibek- grzybek,
- abuź - arbuz,
- oziesi - orzechy,
- śliniki dziemem - naleśniki z dżemem,
- szinka - szynka,
- górek - ogórek,
- ciosiek - czosnek
- plefka - marchewka,
- masio - masło,
- klada - czekolada,
- joda - woda,
- pliko - mleko,
- blonik - makaronik,
- klotet - kotlet,
- sianianko - śniadanko,
- biadek - obiadek,
- klacia - kolacja.

wtorek, 27 maja 2014

Zostały mi jeszcze trzy...

... Obrazki do pokazania :)

Z Lallami.

Lalla Chabrova, dedykowana mojej Siostrze:




Lalla Rumiankova, dla mojej Siostrzenicy:




I moja, Makova:




Mam szczerą nadzieję, że ktoś to kupi i za miesiąc będę robiła nowe :)

piątek, 23 maja 2014

Mój genialny plan na uzdrowienie społeczeństwa.

Zapytuję się, jaki palant wymyślił, żeby o życiu decydować jak się jest głupim szczylem?

Co wie o życiu takie dziewiętnastolatek, jak właśnie zdał maturę i jest szczęśliwym wolnym człowiekiem? Nic nie wie. Nie wie co chce robić w życiu, po co idzie się na studia i jakie się wiążą konsekwencje z byciem dorosłym.

Ja nie wiedziałam. Po maturze, załamana wynikiem z pisemnego polskiego, bo nie wstrzeliłam się w klucz, wyjechałam do Londynu, do siostry. Dlatego właśnie, że nie wiedziałam co robić dalej. W trakcie tego pobytu w Londynie zdecydowałam zdawać polski po raz kolejny i iść na polonistykę.

Na polonistykę.
Po biol-chemie.
Kosmos co?

Wprawdzie w liceum miałam z polskiego średnią ważoną 5.0, ale i tak kosmos.

Poszłam. Postanowiłam, że chcę być nauczycielką. Postudiowałam pierwszy rok, spoko nawet. Postudiowałam drugi, poumierałam na zajęciach z teorii literatury, którym nie rozumiałam za nic. I z historii literatury, która była nudna. I na angielskim, bo uczyłam się kolejny raz dokładnie tego samego. Odżywałam na dydaktyce i gramatyce historycznej. I zastanawiałam się - co ja tu robię, jak połowy zajęć na które chodzę nie znoszę? Dlaczego podczas studiowania filologii POLSKIEJ jedyna praca, z której zadowolona byłam zarówno ja, jak i wykładowca, to była praca z zajęć dodatkowych, które mieliśmy do wyboru i ja wybrałam literaturę ANGIELSKĄ I AMERYKAŃSKĄ? W jakim celu ja się tak męczę?

Zrezygnowałam podczas sesji po czwartym semestrze. Zaliczenia zdobyłam prawie wszystkie, na jeden egzamin już po prostu nie poszłam.

Wyemigrowałam.
Popracowałam pół roku myjąc cudze kible.
Wyszłam za mąż.
Popracowałam rok w kawiarni - wbrew pozorom, jest to ciężka, fizyczna praca. Być może nie w niewielkich miastach w Polsce, w galerii handlowej, gdzie na kawę przychodzą panie w trakcie zakupów, ale w centrum Londynu, w sieciówce wciśniętej między biurowce a atrakcje turystyczne, gdzie smutni panowie w garniturach wpadają po kawę jak po ogień, a turyści zawracają wszystkie odkryte i zakryte części ciała, gdzie zmianę zaczyna się o nawet o 5.30 albo kończy o nawet o północy i produkuje się hektolitry kawy - jest ciężko. Jest miło, wesoło i sympatycznie, ale to nie jest lekka praca.
Potem urodziłam jedno dziecko.
Wróciłam do kawiarni, z której się zwolniłam po dwóch miesiącach, bo menadżerka robiła mi wbrew a moje dziecko było smutne i nie chciało jeść.
Urodziłam drugie dziecko.
Odkąd mam dzieci - najpierw jedno, potem drugie - ugotowałam około tysiąca obiadów, wyprałam, powiesiłam, poskładałam i pochowałam około 3000 kg prania, pozmywałam niezliczoną ilość naczyń, Nie wiem ile razy zamiatałam, myłam stół, wycierałam rozlane mleko, zmieniałam pościel, myłam swój własny kibel i zbierałam porozrzucane książki i zabawki.

Jednocześnie myślałam. Dużo i intensywnie - o tym do czego zmierzam i co chcę robić w życiu. I już wiem.

W czasie drugiego roku studiów odkryłam, że żeby uczyć, nie muszę kończyć tych głupich studiów, które mnie nudzą i wkurzają, bo ja już jestem nauczycielką. Od 14. roku życia uczę dzieci w kościele - o Bogu, o Biblii. Jestem katechetką, nie wstydzę się tego, ba - jestem z tego dumna. Dumna, bo dzieci mówią innym ciociom na szkółce, że najlepsze szkółki robi mama Wojtka. Nie mam na to papieru, ale mam doświadczenie. Nauczycielka szkółki niedzielnej to mój zawód, drugi, obok bycia mamą. Albo pierwszy, bo był wcześniej.

Teraz mam lat prawie trzydzieści i wiem co chcę robić więcej. Wiem teraz na jakie studia powinnam była iść. Wiem, że na studia nie powinno iść się, bo chcę zostać kimśtam po tych studiach, tylko dlatego, że interesuje mnie to o czym te studia są. Ja poszłam, bo chciałam być nauczycielką. A potem stwierdziłam, że już nie chcę i cały plan wziął w łeb. Gdybym poszła na studia, bo mnie interesują takie i takie zagadnienia - w łeb by nie wzięło, bo dopiero potem zastanawiałabym się co mogę z tą zdobytą wiedzą zrobić.

Jak moim zdaniem powinno to wyglądać?

Głupie szczyle po liceum powinny iść do fizycznej pracy.
Dzieci rodzić.
Domy budować.
Chorych opatrywać.
W polu robić.
Na wojnę iść.
Krowy doić.
Drewno rąbać.

Dlaczego? Bo przy tym jest czas, żeby myśleć, a bezproduktywnie nie siedzi i kierunków studiów osiem razy nie zmienia.

A młodzi więcej siły mają i zdrowsi są, więc i te dzieci byłyby zdrowsze, domy lepiej zbudowane, chorzy nie mieliby odleżyn, pole szybciej by obrobili i tak dalej. To drugi plus.

Trzeci jest taki, że jakby popracowali fizycznie to by wiedzieli, że już tego nie chcą robić i by się do nauki przyłożyli. A jak całe dzieciństwo i młodość muszą się tylko uczyć i nic więcej to nie wiedzą z czym się łączy to, jak człowiek wykonuje prace niewymagające lat studiów.

I czwarty - nie musieliby tego robić starzy ludzie!

I potem - po kilku latach pracy fizycznej, dojrzeliby psychicznie i przed trzydziestką mieliby odchowane dzieci i gotowy plan na życie. Przemyślany i poukładany. Decyzji nie podejmowaliby pod presją, bo trzeba wybrać JAKIEŚ studia. Wybieraliby takie, których naprawdę chcą, a nie takie na które idą wszyscy, albo wręcz przeciwnie - te niepopularne, żeby sobie dodać dziesięć do prestiżu.

Mam 27 lat. Mam dwoje zdrowych dzieci, które urodziłam w wieku najlepszym do rozmnażania. I szczęśliwych, bo całe swoje dotychczasowe życie mają matkę na wyciągnięcie ręki. Pracę fizyczną mam za sobą, za sobą zostawiłam też błędne, podejmowane w młodości decyzje. Przemyślałam swoje życie i poukładałam priorytety i pragnienia. Wiem, co chcę robić dalej i będę do tego powoli i spokojnie zmierzać. We własnym tempie, bez presji.

Jestem szczęśliwa.

Majowy obrazek

Obyte w skrapach oko pewnie zauważyło, że poprzednie obrazki były robione z dużym udziałem Wycinanki. Od teraz będzie inaczej - bo mam jeszcze cztery obrazki do pokazania. Dziś jeszcze Wycinanki się pojawią, ale tylko w dodatkach, następne już będą całkiem moje. Tylko baza papierowa się nie zmieni za bardzo - dotychczas był Batik Agnieszki Sieńkowskiej, teraz będą kwiatowe papiery, ale też z Makowego Pola, które uwielbiam!

Teraz obrazek dedykowany. Mojej Musi, co lubi bzy.





Przy okazji obrazek pasuje do majowego wyzwania na CRAFTfunie, więc go tam zgłaszam!


środa, 21 maja 2014

W paski

Jak obiecywałam - dziś będzie coś dla fanów Tima Burtona. Znaczy - tak twierdzi mój mąż. Jeśli o mnie chodzi to jest to w moim ulubiony ostatnio zestawie wzorzysto-kolorystycznym, czyli w czarno-białe paski i z pomarańczowym (jak mój salon... będzie. Bo jeszcze nie do końca jest.)

Przedstawiam Wam Noc na ulicy Krzywej:




Zakręconych snów pod zakręconym księżycem, życzy Czarny Kotek.

wtorek, 20 maja 2014

Tym razem dla chłopców

Takich małych :)

Seria zatytułowana Życzenia nad kołyską. Wiecie, jak w Śpiącej Królewnie, tylko bardziej męskie.

Pierwszy z autkiem:




Drugi, ze statkiem:



 I trzeci - z helikopterem i samolotem:




A jutro będzie coś dla miłośników Tima Burtona, jak stwierdził mój mąż...

poniedziałek, 19 maja 2014

Cztery słonie, zielone słonie...

Ale bez kokardek, bo ogonki mają za małe i za cienkie, groziły załamaniem nerwowym :)

Pierwszy obrazek przestrzenny by ja:



Sygnowane, a jak!


No i jak wam się podoba taka forma? Powiesilibyście w pokoju dziecięcym?

niedziela, 18 maja 2014

Żeby nie było, że się lenię.

Mało tu ostatnio mojej twórczości, tylko się dzieciowato zrobiło. A ja się wcale nie lenię, tylko właśnie skończyłam robić pierwszą partię sygnowanych (po raz pierwszy w życiu!) rękodziełek.

No bo się własnie okazało, że jest ktoś kto chce mi pomóc sprzedać to co robię :) Ale o tym na razie sza, dam znać, jak się sklep otworzy. Dziś Wam tylko pokażę moje domowe studio fotograficzne, w ramach zajawki, a co fotografowałam dowiecie się powolutku w kolejnych dniach!







Ciąg dalszy nastąpi...

sobota, 10 maja 2014

Rozmówki okołowojtkowe

I.
Wojtek chce żebym coś tam mu zrobiła.
Mil: Zrobię, jak powiesz "mamusia"
Wojtek: Musia.
Zrobiłam. Minął jakiś czas, Wojtek znów coś chce.
Mil: A powiedz "mamusia"
Wojtek: Tatuś!
Mil: No ślicznie mówisz "tatuś", ale powiedz "mamusia"
Wojtek: Nie, cięśko.
Mil: Ciężko się mówi "mamusia"?
Wojtek: Tak...
Mil: Ale umiesz, powiedz.
Wojtek: Juź dość.

II.
Wojtek: O, koper, koper... Yyyyy... Kopter! Jecha domu.
Żuru: Helikopter jedzie do domu?
Wojtek: Nie, leci.


niedziela, 4 maja 2014

Bzdurki

Ostatnio narzuciłam jakieś szalone tempo.

Podczas każdej drzemki mojej córki produkuję obrazki, wczoraj do pierwszej w nocy sprzątałam i przestawiałam meble, dziś - po zrobieniu torta dla mojego trzylatka i producji rolad* jeszcze zrobiłam porządek w zabawkach - podzieliłam na używane aktualnie, zachomikowane, do oddania i śmieci, a te aktualne jeszcze wyczyściłam i posegregowałam! Poza tym mam tyle pomysłów, że zaczynam się zawieszać, nie mówiąc już o tym, że nie nadążam realizować - znacie jakiś sposób na obniżenie kreatywności?

Ale jest dobrze. Wiosenne dzieci, po parkowaniu zasypiają jeszcze po drodze do łóżka, a mnie się dalej chce. Tylko mój mąż cierpi, bo jego też do roboty gonię. Ale jak tak dalej pójdzie to może wreszcie będziemy spać w sypialni, a nie w salonie :)

Poza tym mam takie marzenie, żeby zostać panią od ustawiania pokoi w ikei... Dziwne, nie? Ale to z dwóch powodów - po pierwsze dlatego, że ja po prostu kocham ustawiać meble i dekoracje, a w domu mam ograniczone możliwości, po drugie dlatego, że ja kocham ikeę. Wczoraj byliśmy - po kilkutygodniowym detoksie i cieszyłam sie jak dziecko. No nie - aż tak to nie. Bo moje dziecko, to starsze, w ikei wchodzi do każdego pokoiku i siada na każdym fotelu, to się dopiero nazywa miłość :) A wiedzieliście, że w naszej ikei jest nie tylko multum kącików dla dzieci i prodzieciowych rozwiązań, ale jeszcze na przykład międzywyznaniowa kaplica? Słyszeliście o kaplicy w sklepie? Dla mnie po prostu fenomen.

No i także tego. Idę spać, bo już jest jutro. Wiem, że bez sensu ta notka, ale u Lucy przeczytałam o myśli odsiewnej, to sobie też odsiałam, a co. Kto bogatemu zabroni?

________________
* Rolad takich mięsnych. Ślaskich. I klusek. Z siostrą produkowałyśmy. Bo dziś, nie wiem czy wiecie, jest 93 rocznica wybuchu III Powstania Ślaskiego. Dzieci roladami wzgardziły, Niko powiedział, że kupy jeść nie będzie, Wojtek nawet nie zaszczycił komentarzem... A ja tak lubię rolady!