czwartek, 29 listopada 2012

Noś swoje dziecko!

Przyszła dziś paczka. Protoplaści przysłali.

A w paczce, prócz bardzo-przydatnych- i-potrzebnych rzeczy: najbardziej-przydatne-i-potrzebne chusty i nosidła. Wszak się niedługo nowy potomek, a raczej Potomkini urodzi, a matka żadnej chusty kółkowej nie miała. Chusta kółkowa jest potrzebna i przydatna, przede wszystkim do karmienia. Bo tkanej się matce co trzy godziny wiązać nie będzie chciało (i nie będzie miała czasu, dziecko głodne!), a w kieszonce karmić nie umie, bo jej za ciasno. A już widzi matka oczami duszy jak karmi niemowlę żarcia spragnione, a starszy Potomek woła: "mama, kupe!". I co? Rzucać niemowlę, czy olewać starszego, co już tak pięknie kojarzy potrzeby fizjologiczne z niebieskim pojemnikiem o charakterystycznym kształcie, a potem spierać kupę z gatek? A tak: niemowlę do chusty i w razie draki damy radę starszaka wesprzeć.

Ale wracając do Ezopa. Przyszły chusty i nosidła, chusty dla Potomkini, nosidła dla Potomka, co nie ma cierpliwości i się nie chce dawać na plecach w tkanej zawiązać. Bo to TRWA. A Potomek nie lubić TRWAĆ. Szczególnie w bezruchu, jak matka wiąże.

W paczce znaleźliśmy:
- chustę żółtą od Vombati,
- chustę turkusową made by Musia,
- nosidło typu hybryda na bazie MeiTai (ma na dole klamrę zamiast wiązania) made by Musia,
- nosidło ergonomiczne made by Musia.

Wszystkie są piękne, a Musia powinna nosidła ergonomiczne szyć zawodowo, bo piękne uszyła i cudowne. W niczym nie ustępuje tym firmowym, o!

Ale co się okazało? Że muszę rodzinę odżywić. Bo o ile chust używać będę głównie ja (no Żuru raczej piersią nie pokarmi...), to nosidła miały być po to, żeby Wojciecha Ojciec nosił. A Ojciec za chudy i z zapiętego na biodrach pasa (najciaśniej jak się da) może wyskoczyć górą, a Wojciech konusowaty (2,5 kg wagi urodzeniowej, około 10 kg w wieku 19 miesięcy - roczne dzieci są od niego większe...) i się nam gubi pod szmatą.

Nosidło ergonomiczne - pierwsza przymiarka. Na Paulince - z opisanych wcześniej powodów. Teraz dopiero widzę, że pas biodrowy założyłyśmy odwrotnie... Ups...
No nic, szczęśliwie zima jest, więc jak ubierzemy Żura i Wojtusia w kurtki to dadzą radę. Potem Wojtek będzie troszku większy, a klamrę na biodrach się przeszyje. I tak najgorsze jest to, że Syna dźwigać nie mogę i nijak nosideł ani chust nowiutkich nie wypróbuję zanim się Lusia nie urodzi!

środa, 28 listopada 2012

Londyn subiektywnie

Jak można zauważyć na pasku bocznym, należę do elitarnego Klubu Polek na Obczyźnie :) I dostałyśmy jakiś czas temu zadanie - odpowiedzieć na pytania dotyczące miejsca, w którym mieszkamy. Oto i moje odpowiedzi:

1. Imię/kraj/miasto...
Emilia/Wielka Brytania/Londyn

Ja, Mila.

2. Najfajniejsze...
Najfajniejsze w Londynie jest to, że kiedy tylko robi się odrobinę cieplej, na tyle, że można usiąść na trawie bez odmrożenia odwłoku, to wszyscy to robią! I w porze lanczu każdy trawnik jest odsiedziany paniami w garsonkach i panami w garniturach...

3. Najpiękniejsze...
Cmentarze! Czy ja jestem jakaś dziwna...? No ale kiedy cmentarze są tu naprawdę piękne. Oczywiście mam na myśli te takie strasznie stare, zarośnięte, które już bardziej są parkami niż cmentarzami...

Zdjęcie ze strasznie dawna...


W ramach gratisu - moja Dona.

I nawet się Żuru, jeszcze z długimi włosami, załapał!
4. Ciekawe...
Bardzo ciekawe jest to, że mimo, iż Londyn to miasto wielokulturowe i znaleźć prawdziwego Anglika jest tu naprawdę ciężko, to wszyscy są tu tak po angielsku kulturalni i praworządni: nikt się nie pcha do autobusu (tylko stoi w kolejce...), każdy mówi dziękuję i przepraszam, wstaje jak widzi staruszka lub kobietę w ciąży i zawsze kasuje bilet! Nawet najgorsze polskie pijaczki w kolejce w Lidlu, jak przychodzi ich kolej to stają się tacy dystyngowani!

5. Coś pysznego...
Wysilając całą moją dobrą wolę wymyśliłam tylko jedną pyszną angielską rzecz... Mince pie, czyli świąteczne kruche ciasteczka z nadzieniem z mielonych owoców z rodzynkami. Słodkie jak sto pięćdziesiąt. Cudowne.

Mince pies to te z lewej...

6. Uwielbiam...
Camden Town, za sklepiki ze wszystkim, szczególnie te indyjskie, lemoniadę i jedzenie ze wszystkich stron świata.

Jedna z camdenowych indyjskich wystaw.

Parki, za brak tabliczek "nie deptać trawników", wielkie połacie trawy i dużą ilość fajnych placów zabaw.

Moje dziecko w parku, jakieś pół roku temu...
A tu park bez dziecka. Ten najpiękniejszy, Kew Garden. Zdjęcie akurat z ogródka śródziemnomorskiego.

Muzea, za to, ze są za darmo i dlatego, że są interaktywne.

Mój siostrzeniec, Niko, w Muzeum Wojny, odbiera meldunek w łodzi podwodnej.

Moja siostrzenica, Rela, w Muzeum Morskim, bawi się w załadunek.

Winter Wondeland - świąteczne wesołe miasteczko - za kawę z Baileyem, straganiki i atmosferę.

Maleńki fragment Winter Wonderlandu z 2011 roku.


7. Nie cierpię...
Turystów na Oxford Street :) Oxford Street to skupisko sklepów, największe tu chyba. I w zasadzie nie ma tam co oglądać... A oni i tak są! A ponieważ są tam wszystkie znane marki (te popularne, nie te dystyngowane), to wszyscy mieszkańcy Londynu chodzą tam na zakupy. Więc, co za tym idzie, i tak jest tam strasznie dużo ludzi. I po co ci turyści się tam pchają? I jeszcze się zatrzymują na środku drogi i zaczynają robić zdjęcia. I tamują ruch, wrrr...

8. Do pozazdroszczenia...
Monarchia! Może jej głównie nie ma w Londynie, ale to fajne, że gdzieś tu jest Królowa i prawdziwe ksieżniczki :) I to, ze stoją tu zamki, w których naprawdę mieszkał kiedyś jakiś król. Najprawdziwszy.

Brzydki Buckingham Palace...

... i ładne Tower - dla równowagi.

9. Dziwaczne...
Pogoda tu jest dziwaczna. Wbrew stereotypom - wcale nie ma tu wiecznej mgły ani nie pada cały czas. Za to to co widać za oknem kompletnie nie zgadza się z tym, co mówi nam termometr. Bo jak wstaje rano i patrze za okno, i widzę, że jest szaro i pada, to znaczy, że jest ciepło. A jeśli świeci słońce - na pewno trzeba się cieplej ubrać...

10. Brakuje mi tutaj...
Koncertów z przyjaciółmi... Znaczy i koncertów, i przyjaciół :)

Haha, jakie śmieszne zdjęcie... Dona mnie zabije...

poniedziałek, 26 listopada 2012

Ciążowo

Żuru: Kumpela jest w ciąży w robocie...
Mil: A jak wraca do domu to jej przechodzi?

______

Następna niedziela będzie, nie martwcie się, że znów się lenie. Mam zdjęcie tylko, kurcze, nie chce się samo z aparatu zrzucić w czasie kiedy ja szyję. Tak, szyję :) Aktualnie motyle z filcu. Tak mnie wciągnęło, że nie mogę przestać.

piątek, 23 listopada 2012

Nie lubię kaszy gryczanej...

... bo śmierdzi, jak się ją gotuje. I w zasadzie jadłam ją dziś chyba pierwszy raz w życiu. Bo przedtem nie mogłam się przemóc - jak coś co tak śmierdzi może być dobre? No ale, jeśli zrobi się ją tak, żeby nie śmierdziała (znaczy nie ugotuje, haha) to jest całkiem pyszna się okazuje! Dlatego dziś przepis dla tych, którzy - tak jak ja - nie lubią kaszy gryczanej, bo śmierdzi. Zdjęć niestety nie ma, bośmy pożarli!

Przepis mam od mojej Siostry, a ona do swojej sąsiadki :)

Kasza gryczana z serem i boczkiem:

Składniki (na dwie osoby):
- dwa woreczki kaszy gryczanej (po 100g),
- 125g (albo i 250 - jak ktoś bardzo lubi boczek) boczku wędzonego, pokrojonego w kosteczkę,
- po 150 g ser białego i serka typu Philadephia,
- dwie cebule,
- olej do smażenia,
- pieprz i sól do smaku.

Woreczki z kaszą rozrywamy i wrzucamy zawartość na dużą patelnię z małą ilością oleju. Prażymy, uważając żeby nie przypalić (przyznaję się, ja przypaliłam). Jak się upraży, zalewamy wodą (jakieś 1,5 - 2 szklanki), przykrywamy pokrywką i niech wciąga wodę (pilnujemy, znów, żeby nie przypalić).
W tym czasie smażymy boczek. Jak się usmaży, a kasza wciągnie całą wodę to wrzucamy boczek do kaszy i mieszamy. Na razie odstawiamy.

Cebulę kroimy w kosteczkę i smażymy. Serki mieszamy ze sobą, a potem z gotową już cebulą. Doprawiamy.

Do naczynia żaroodpornego/blaszki/brytfanki wkładamy warstwami kaszę z boczkiem i ser z cebulą. Na zmianę. Zaczynami od kaszy i kończymy na kaszy. Warstw będzie kilka, zależy jak duże mamy naczynie. Wsadzamy do piekarnika, na środkowa półkę, około 200 stopni, na 30 minut.

Gotowe. Zjadamy. I nie mamy czasu zrobić zdjęcia, takie jest dobre!

czwartek, 22 listopada 2012

Nadrabiam zaległości - Liebster Blog po raz drugi...


Dostałam jeszcze jedno wyróżnienie, ale mi się gdzieś zapodziało... Więc teraz nadrabiam zaległości szybciutko :)

Wyróżnienie od mojej ulubionej Marryś - dziękuję serdecznie :)

Pytania i moje odpowiedzi:

1. Jesień czy wiosna?
Stanowczo wiosna. Jesień, choć piękna, nosi w sobie smutek zbliżającej się zimy. Wiosna przeciwnie - radość lata.

2. Motyl czy ćma?
Oba lubię. Motyle są piękne, ćmy takie słodkie, puchate :)

3.Haiku czy limeryk?
Limeryk, stanowczo. Haiku nie rozumiem.

4. Nie mam co na siebie włożyć czy nie mam co czytać?
Nie mam co na siebie włożyć... Bo wolę kupować książki niż ciuchy.

5. Modelka czy fotograf?
Fotograf, choć jeszcze nie najlepszy...

6. Gry komputerowe czy planszowe?
Planszówki! Kocham, kocham, kocham!

7. Czego nigdy nie zjesz?
Ośmiornicy. Takiej, co jej widać macki. Bo się boję, że mi się przyssie do przełyku...

8. Za czym tęsknisz?
Za szczupłą sylwetką, haha... I za czasami, kiedy goląc sobie nogi nie groziło mi utknięcie pod prysznicem...

9. Najpiękniejszy prezent?
Książka.

10. Z czego jesteś dumna?
"Samodzielność mojego dziecka to dla mnie powód do dumy", że tak zacytuję. Ale moje dziecko na szczęście nie rysuje po meblach jak to z reklamy sprzed kilku(nastu?) lat, tylko samo je, samo wchodzi pod prysznic, samo chodzi po schodach... I z każdym dniem jest coraz więcej tych rzeczy, które robi samo - i to dobrze!

11. Film, którego nigdy nie zapomnisz?
Amelia. Niezaprzeczalnie.

Nie nominuję, bo wszyscy już byli :P Ale dziękuję Wam, za zabawę :)

Ogłoszenie

Ogłaszam wszem i wobec, że będziemy mieli dziewczynkę!

 Moi drodzy, oto Lusia-Lalusia:


wtorek, 20 listopada 2012

Dlaczego nie opłaca się być wyrodną matką

Ponieważ mój Syn miał dziś nocne manewry, to kiedy wstał w środku nocy, o 7, postanowiłam być wyrodną matką, czyli nie zakładać dziecku normalnej pieluchy i nie wysadzać co 10 minut, tylko założyć pampersa, puścić, niech się bawi, a sama iść spać.

Jak postanowiłam, tak zrobiłam.

A co zrobiło Najgrzeczniejsze Dziecko Świata? Najpierw powyciągało z paczki wszystkie pampersy i upchnęło je pod kołdrę obok mnie. A jak mu się pampersy skończyły, to poszedł do piasku. Wziął nawet łopatkę! Kilka razy mnie wołał, żeby pokazać jak się ślicznie w tym piasku bawi. Za którymś razem wreszcie przyszłam...

Nie, nie mamy ogródka z piaskownicą. Nie, nie mamy w zasadzie żadnych roślin doniczkowych. Mamy za to koty. A koty mają kuwetę. I przy kuwecie jest łopatka do wybierania kup...

Tak, jak już wreszcie się ruszyłam i przyszłam do Najgrzeczniejszego Dziecka Świata, które od kilkunastu minut chciało mnie poinformować jak się ślicznie bawi, zastałam je w kuwecie...

Wspólną cześć dnia zaczęliśmy od kąpieli.

poniedziałek, 19 listopada 2012

Niedziela jedenasta - wróciłam! I coś na dobry początek tygodnia.

Chciałoby się rzec - nareszcie!Tak, wreszcie znów chodzimy do kościoła i nie muszę butów ściągać, to i ubrać mi się chce. Coś czuję, że mój projekt będzie trwać nie rok, ale co najmniej dwa lata, bo mi regularność siada.

Ale nic to - jest niedziela, jest i stylizacja. Zdjęcie ruszone, bo nie można z lampą robić, a ciemno było. Ale co ma być widać to jest:

Sukienka dostana od siostry, buty takoż. Rajstopy - Primark, chustka - Camden Town, kolczyki tak stare, że najstarszych górali pamiętają.

A na dobry początek tygodnia proponuje odsmażane naleśniki z musem jabłkowym i (prawdziwe!) kakao :)


sobota, 17 listopada 2012

Efekty miłej soboty...

... Czyli zdjęcie specjalnie dla Babci Madzi - wszystkie wnuczęta w komplecie:


Rzadki to widok. A jeszcze wszystkie parzą w obiektyw! To już w ogóle się nie zdarza. Ale co tam, "niech się babcia cieszy"!

czwartek, 15 listopada 2012

Dorosłe decyzje małoletniego Syna

Ponieważ mój Syn, zwany też Wojtkiem, ma wysoce niekonsekwentną i niezdecydowaną matkę, której to stan niezdecydowania i niekonsekwencji nasila się dodatkowo przez ciążę, postanowił wziąć swoje wychowanie we własne, półtoraroczne ręce.

Na pierwszy ogień poszło spanie.

Mamusia najchętniej spałaby z Synkiem co najmniej do czasu, kiedy Syn poszedłby do szkoły. Ale Syn zdecydował, że mu z rodzicami niewygodnie i za gorąco. W związku z tym kiedy tylko rodzice pojawiali się w orbicie wspólnorodzinnego materaca Syn budził się i z płaczem szedł położyć się na podłogę, gdzie spokojnie zasypiał. To było jakieś półtora tygodnia temu. Po dwóch takich akcjach rodzice zgodzili się na inicjatywę małoletniego Wojciecha i w kąciku odgrodzonym od reszty pokoju półką na zabawki rozłożyli mu jego własny materacyk, z własnym prześcieradełkiem, podusią i kocykiem, gdzie Synkowi jest odpowiednio chłodno i wygodnie, nikt go nie przytula, nie przykrywa i nie dotyka.

Dziś dołączyły pieluchy.

Dotychczas było tak, że Syn wstawał około 7.20 rano, matka go wysadzała na nocnik, zakładała czystego pampersa i Synek szedł się bawić, a mamusia mogła sobie podrzemać do dziewiątej co jakiś czas uchylając oko (jak było za cicho!) by sprawdzić czy Wojtuś akurat nie ciągnie kota za ogon, albo nie wspina się na szafkę. O dziewiątej Syn budził matkę, coby mu dała śniadanie, co z chęcią robiła.

Ale skończyło się "babce sranie", jak mówił mój dziadek, może brzydko, ale po ludzku, w przypadkach, kiedy coś przestawało się układać po czyjejś - w tym przypadku przysłowiowej babki - myśli. Czyli się matce spanie skończyło. Bo Syn wysadzony (akurat nic nie zrobił, chociaż siedział chętnie) i przebrany w czystego pampersa za jakieś 15 minut obudził matkę, rączka lewą poklepując ją po ramieniu, a rączką prawą z wystawionym paluszkiem pokazując, że chciałby skorzystać z nocnika. No to matka się podniosła, rozebrała z suchutkiego pampersa, posadziła na nocniku, poczekała aż nasika. Nasikał.

I tu historia mogłaby się zakończyć wielkimi brawami dla Syna za to, że zasygnalizował potrzebę. Ale się nie skończyła. Syn jak zobaczył, że matka sięga po pampersa, coby go przyoblec, uciekł z krzykiem... w kierunku koszyka z czystymi majteczkami i pieluszkami wielorazowymi - i przyniósł sobie kilka sztuk. No to co było robić - założyłam co przyniósł (oczywiście po jednej sztuce) i spać nie poszłam tylko wysadzałam - prawie do dziewiątej. Ale przed dziewiątą przysnęłam, bom rozwydrzona przez Synka, który się bawi sam ładnie każdego poranka i nieprzyzwyczajona do tak rannego wstawania. Budzę się w popłochu ("gdzie jest Wojtuś? Co zasikał?"), Syn siedzi obok mnie i bawi się grzecznie garnuszkiem. Sięgam po nocnik, a tam chlupocze. I teraz myśl "wysadziłam go na śpiąco? Niemożliwe, nie śpię tak mocno, żeby nie pamiętać. Nie wylałam ostatnim razem? Nie, ostatnim razem nie nasikał. To co - sam se zrobił jak spałam???" No i wyszło na to, że sam zrobił. Gaciorki umie podciągać jak mu się chce, więc mógł podciągnąć. A pieluszka jakoś dziwnie w tych majtkach zgruchmaniona, więc to też potwierdza...

Dumnam z niego jak cho... Jak ho-ho! Niezłym trzeba być, żeby przy matce wysadzającej tak nieregularnie (dwa dni wysadzamy, dwa dni ciekamy po wsi w pampersie, bo jak wysadzić dziecko w kawiarni/centrum handlowym/parku w listopadzie?) Od dziś pampersy idą w odstawkę - paczka się właśnie prawie skończyła, następnej nie kupujemy! A dziś po raz pierwszy Wojtek wyjdzie z domu w pieluszce wielorazowej - zobaczymy co z tego wyniknie...

A - jeszcze jedną decyzję podjął mój Syn. Aczkolwiek nie ma nic wspólnego z wychowaniem. Mój Syn zdecydował, że będzie jadł na śniadanie tylko placki. Jedzenia jakichkolwiek kanapek czy czegoś innego odmawia. Pytam się Musi - jak często dziecko może jeść placki? Ona mi mówi, że tak często jak mu matka zrobi. Że niby co za różnica czy je placki czy chleb? Ja stwierdziłam, że nie wiem jaka różnica, ona - że żadna. Ale potem przemyślałam - jednak jest różnica. Taka, że placuszki robi się z mąki, mleka, jajka i jabłka lub banana, a w chlebie, jak się go w domu nie piecze, to w zasadzie nie wiadomo co jest. No więc niech już to moje dziecko je placki jak lubi :)

poniedziałek, 12 listopada 2012

Tygodniowe wyzwanie fotograficzne - listopad, dzień siódmy.

Ostatni temat bardzo mi się podoba, bo kolor lubiany przeze mnie - Zielony :)

Aczkolwiek ciężko znaleźć coś zielonego w listopadzie... Na moje szczęście zielona kompozycja zrobiła się sama, jak Żuru ze sklepu wrócił :)


No i tyle - skończyło się wyzwanie. Uli i dziewczynom dziękuję serdecznie za wspólną zabawę!

niedziela, 11 listopada 2012

No i mnie dopadło...

To, czyli bezsenność cieżarnych.

Jest 5.29 rano, a ja, po dwugodzinnym przewracaniu się z boku na bok, piszę 411. posta na blogu, w przerwie między składaniem prania a zmywaniem naczyń. Szkoda, że jest tak ciemno, to bym zrobiła zaległe zdjęcia na wyzwanie... A tak to - wracam sprzątać kuchnię.

Może w dzień uda mi się trochę przespać, wyślę gdzieś chłopaków i siup do łóżka.

Miłej niedzieli, moi drodzy.

sobota, 10 listopada 2012

Tygodniowe wyzwanie fotograficzne - listopad, dzień szósty.

Już prawie koniec :(

Przedostatni dzień - bałagan.

Ostatnie dwa dni bałagan miałam wszędzie... Ale nie będziemy tu stosować zbytniego ekshibicjonizmu. Zdjęcie zrobiłam bałaganowi permanentnemu - jest tam zawsze, chociaż czasem usiłuję go ogarnąć. Ale potem znów każdy (ja i Żuru znaczy) kładzie tam wszystko z czym nie  wiadomo co zrobić.

Bałagan na szafie, czyli nasza kolekcja gier plus kilka niezidentyfikowanych obiektów :)


piątek, 9 listopada 2012

Tygodniowe wyzwanie fotograficzne - listopad, dzień piąty.

Oszukuję - dziś jest poniedziałek, ale notka pojawi się z piątkową datą.

Piątkowy temat brzmiał: Czego nie znosisz robić.

Długo myślałam. Bardzo długo. No bo jest kilka rzeczy których robić nie lubię...

Nie lubię składać prania (chociaż lubię prać!).
Nie lubię parować skarpetek.
Nie lubię sprzątać w łazience.
Nie lubię ścierać kurzu.
Nie lubię wstawać rano.
Nie lubię jeździć autobusem w ciąży, bo mam chorobę lokomocyjną.
Nie lubię chodzić do lekarza...

I jeszcze bym długo mogła wymieniać.

No ale te wszytskie rzeczy to jest TYLKO nie lubię... A czego ja naprawdę nie NIE ZNOSZĘ? No nie mogłam wymyślić. Aż wreszcie podczas brania prysznica spłynęła na mnie, razem z woda, mądrość!

Nie znoszę, nienawidzę, nie cierpię się pakować! Do tego stopnia, że jak tylko jest w pobliżu moja Musia albo moja Siostra to robią to za mnie! A jak ich nie ma to przez dwa dni poprzedzające pakowanie płacze im w skajpa. Pakowanie mnie przeraża... A za jakiś miesiąc, może trochę dłużej, będę się przeprowadzać! Nie wiem jak ja to przeżyje.

Dziś na zdjęciu w roli głównej występuje Straszny Potwór - Walizka:




czwartek, 8 listopada 2012

Zapiekanka na winie

Zrobiłam dziś eksperyment. Obiadowy. Polegał on na tym, że wyjęłam z lodówki wszystko z czego można by ugotować w miarę szybko obiad... Logicznie rzecz biorąc odpadły składniki lasaniowe, bo z tym jest jest babrania się a babrania. Odpadły też komponenty na wszelkie placki i naleśniki, bo jedliśmy z Wojtusiem placuszki z jabłkami na śniadanie (Wojtek od rana do czternastej zjadł ich 9! Ja dałam radę tylko 3...). I tym sposobem z tego co zostało wyprodukowałam coś...

Zapiekanka na winie, czyli z tego co się nawinie :)

Składniki (ze względów oczywistych podaje ilości przybliżone) na dwie-trzy osoby:
- 3 duże (albo odpowiednio mniej małych) ziemniaki,
- 5-7 "kulek" mrożonego szpinaku (albo odpowiednia ilość świeżego, poszatkowanego. Po prostu ja używałam mrożonek),
- garść groszku (mrożony lub z puszki),
- garść kukurydzy (tak samo),
- dwa ząbki czosnku,
- łyżka masła,
- dwa jajka,
- kilka plasterków szynki (zależy od wielkości naczynia w których zapiekamy i wielkości plasterków - ma być ich tyle, żeby przykryły całą powierzchnię),
- kawałek żółtego sera,
- sól i pieprz do smaku.

Ziemniaki obieramy i kroimy w około centymetrowe plasterki. Wsadzamy do garnka, zalewamy wodą i gotujemy. Uważamy, żeby nie rozgotować - już lepiej żeby były lekko niedogotowane to podczas zapiekania "dojdą".

W czasie kiedy ziemniaki się gotują wsadzamy szpinak do garnka, wlewamy trochę wody, wsadzamy masło i czekamy aż się rozmrozi. Do prawie rozmrożonego - jeśli groszek i kukurydzę też mamy mrożoną, jeśli z puszki to do całkiem rozmrożonego - wrzucamy groszek i kukurydzę. Solimy, pieprzymy i wciskamy czosnek. Dusimy jeszcze kilka minut.

Ziemniaki odlewamy i wysypujemy na dno brytfanki (czy tam czegoś w czym będziemy zapiekać: blaszki, naczynia żaroodpornego etc.). Na ziemniaki wylewamy zieloną breję - bardzo apetycznie wygląda wbrew pozorom :D. Zalewamy to rozbełtanymi jajkami. Układamy na wierzchu szynkę. na koniec posypujemy startym serem.

Wsadzamy do piekarnika na środkową półkę, na grzanie z obu stron albo z termoobiegiem, na jakieś 200 stopni. Czekamy jakieś 15 minut aż nam się serek zarumieni. Wyciągamy i zjadamy.

Wygląda to mniej więcej tak:


Na zdjęciu już większość zjedzona, niestety, bo najpierw próbowaliśmy, żeby wiedzieć czy w ogóle warto o tym pisać. Ale stwierdziliśmy jednogłośnie, że warto, bo jest pyszne!

Smacznego :)

Tygodniowe wyzwanie fotograficzne - listopad, dzień czwarty.

Temat na dziś: Przezroczysty.

Postanowiłam potraktować go metaforycznie. Bo niby dlaczego trzeba dosłownie? Nie trzeba. No właśnie.

Przy niedosłownym traktowaniu zastanowiłam się co/kto, niekoniecznie jest przezroczyste/ty, ale usiłuje takie/taki być. No i przyszło mi na myśl rozwiązanie trochę przekorne :)

Usiadł Wam kiedyś kot na klawiaturze laptopa w trakcie oglądania filmu? Albo dziecko koniecznie chciało  oglądać razem z wami i wpakowało się wam na kolana - koniecznie między laptopa a Wasze oczy? Mój syn - i moje koty też - robią to regularnie. Więc dziś zdjęcie z perspektywy mojej, kiedy usiłuję coś zobaczyć, a Wojtuś grzecznie siedzi i ogląda, bo wydaje mu się, że jest przezroczysty i jak on widzi to ja też.


środa, 7 listopada 2012

Tygodniowe wyzwanie fotograficzne - listopad, dzień trzeci i wyróżnienie, pierwsze w moim życiu :)

Najpierw zdjęcie - trzeba pracę domową odrobić :) Dziś miał być: Ulubiony dźwięk.


Moim stanowczo najulubieńszym dźwiękiem jest śmiech mojego dziecka. I nie tam żadne ciche chichotki tylko taki szalony, głośny, na całe gardło. Uwielbiam! Małe dzieci śmieją się jakby się koraliki sypały :)


 A poza tym... Wyróżnienie dostałam. Od Girlsy. Wygląda tak:




Bardzo mi jest miło :) I czym prędzej odpowiadam na pytania:

1. Ulubiony cytat.
Jak człowiek nie marzy - umiera. Z filmu Skazany na bluesa.

2. Adidasy czy obcasy?
A mogą być glany?

3. Gdzie mieszkasz i co mogłabyś polecić w tym mieście wartego zobaczenia?
Mieszkam pod Londynem i biorąc cały Londyn pod uwagę przede wszystkim polecam Camden Town!

4. Czym zajmujesz się na co dzień?
Głównie kim - Wojciechem Ryszardem, wiek - półtora roku. Poza tym gotowaniem, praniem, sprzątaniem, czytaniem książek, a od dwóch dni filcowaniem na sucho - w każdej wolnej chwili, bo się dopiero co nauczyłam :)

5. Dokończ: Uwielbiam... Nie znoszę... Czekam na...
Uwielbiam koncerty w doborowym towarzystwie. Nie znoszę koperku. Czekam na przeprowadzkę, z utęsknieniem.

6. Ulubiona książka.
"Opowieści z Narnii" Lewisa. I jeszcze trylogia o Tatianie i Aleksandrze Paulliny Simons.

7. Co masz dzisiaj na obiad?
Musakę miałam. U Siostry byłam :)

8. Ulubiona bajka/film/program z dzieciństwa.
Tajemnica Sagali!

9. 3 rzeczy, które masz w zasięgu wzroku.
Kubek z herbatą, Gra planszowa Cluedo, obrazek namalowany przez mojego Synka.

10. Jeśli miałabyś do wyboru jedną rzecz , którą byś wybrała:  książkę, aparat fot., mp3?
Książkę. Stanowczo.

11. Jakiej muzyki najchętniej słuchasz?
Zestawu od rocka, przez punk rock, ska, do reggae (koniecznie polskie) plus piosenki z musicali (niekoniecznie polskie).

Nominować chyba nie będę, bo wszyscy, o których myślałam już byli... Ale i tak zabawa przednia i serdecznie za wyróżnienie dziękuję :)

wtorek, 6 listopada 2012

Inspiracja na wtorek - Camden Town

Byłyśmy dziś - we trzy (ja, Siostra moja i Siostrzenica, też moja) plus Wojtuś na Camden Town, czyli w najcudowniejszym miejscu w Londynie. Trochę się pogapiłyśmy, trochę nawet kupiłyśmy i stwierdziła, że to miejsce jest nad wyraz inspirujące...

Na przykład takie indiańskie, znaczy indyjskie ( :D ) sklepy:








Piękne, prawda?

I tak sobie pomyślałam... Ze może jak się w końcu przeprowadzimy, biorąc pod uwagę, że moje dziecko odmówiło spania z rodzicami (śpi spokojnie tylko dopóki któreś z nas nie przyjdzie do łóżka - potem mu za gorąco, niewygodnie i nie-wiadomo-co-jeszcze, i niech nas ręka boska broni, żebyśmy go przypadkiem nie przytulili! Wczoraj w nocy przeniósł się spać na podłogę... Dziś śpi po raz pierwszy na własnym materacyku, oddzielonym od naszego... Mamusia jest smutna, chlip, chlip...) to może w tkaniny, oświetlenie i dodatki do sypialni zaopatrzymy się u Indian? Tylko jeszcze nie wiem co mój Mąż na to.

Tygodniowe wyzwanie fotograficzne - listopad, dzien drugi.

Dziś miało być na Słodko. I chociaż słodkie są różne rzeczy - minki mojego synka na przykład :) - to zdecydowałam się na klasykę, czyli ciasteczka:


Na zdjęciu wnętrze naszej puszki z ciastkami. Jak widać - u nas już święta: w puszce królują ciasteczka imbirowe i typowe, angielskie ciastka świąteczne - moje ulubione mince pies. No i powiem szczerze, jak wczoraj wróciliśmy z zakupów, na których uzupełnialiśmy słodkie zapasy to puszka była znacznie pełniejsza...

poniedziałek, 5 listopada 2012

Tygodniowe wyzwanie fotograficzne - listopad, dzień pierwszy.

Czyli wreszcie udało mi się zgrać z wyzwaniem u Uli.


Temat na poniedziałek: Dłonie

No i moje dłonie, na zdjęciu.


Jakoś dziwnie spokojnie leżą, bo zawsze to się czymś bawię, stukam, przebieram palcami i takie tam... A tu - nic. No ale jakby nie było - są moje, a o to w zadaniu domowych chodziło :)

Na dobry początek tygodnia

Mamma Mia - bo mam ostatnio fazę na te piosenki :)


niedziela, 4 listopada 2012

Duch w narodzie nie ginie

Mimo, że od paru dni głównie zajmujemy się zaklepywaniem kolejki do toalety, optymizm nas nie opuszcza.

Mil: Lubię jak jesteś w domu. Tylko szkoda, że Ci za to nie płacą...
Żuru: Może założymy jakąś działalność chałupniczą? Nie wiem... Na przykład "zarażamy grypą żołądkową za darmo"? I NHS bedzie nam płacił za szczepienia. Bo my będziemy zarażać i wtedy ludzie będą się chcieli u nich szczepić.

piątek, 2 listopada 2012

Miłe rzeczy

Mimo, że od ponad doby zmagamy się z wszechogarniającą siłą grypy przewodu pokarmowego u małego dziecka (aktualnie śpimy na kanapie, łóżko się suszy...), należy pamiętać o rzeczach miłych, które nam się przed tą grypą przytrafiły. Na przykład o wizycie u Cioci Euniki, zabawie z Elianką i o tym, jak Mila z brzuchem ciążowym leżała pod stołem, żeby zrobić dzieciom, oglądającym Pocoyo, zdjęcie z odpowiedniej perspektywy :)