poniedziałek, 30 września 2013

Odkrycie miesiąca: wrzesień 2013

Tak mi jakoś przeleciał ten wrzesień szybko, że w ogóle nie zauważyłam, że dziś trzydziesty. Tymczasem stała się w tym miesiącu bardzo ważna rzecz - odkryłam jak działa mózg mojego Męża:



W ogóle, dzięki Donie, odkryłam całą serię... Stara jest potwornie, ale nigdy wcześniej na nią nie trafiłam. Przypomniały mi się studenckie czasy :)

A późniejsze niektóre to jakbym siebie i Żura widziała, o:



Uwaga, dla tych co nigdy nie widzieli: strasznie wciąga...

sobota, 28 września 2013

Sobota z dzieckiem: Roboty kuchenne

Jak byłam dzieckiem to miałam taką fajną grę. Było kilka planszy - z lasem, ogrodem, gospodarstwem i takimi tam, i małe obrazki z produktami, które z tych miejsc pochodzą. I pamiętam, ze mnie ta gra fascynowała. Nie musiałam nawet w to grać - wystarczyło mi układanie wszystkich plansz przed sobą i dopasowywanie obrazków. Samo to, że zeszyty rosną w lesie było fajne, rywalizacja nie była mi potrzebna. Ta gra miała coś fajnego - obrazki, które się dopasowywało nie były nadrukowane na bokach dużych planszy - trzeba było wiedzieć, nie tylko znajdować.

Gra niestety zaginęła. A teraz już takich nie robią... Ale robią inne, małymi obrazkami nadrukowanymi na dużych planszach. I też są fajne :)

Ostatnio kupiłam jedną taką mojemu Synkowi. Napisane jest na niej, że od trzech lat, ale nic to - element rywalizacji pomijamy. Ważne jest tylko dopasowywanie.

Gra jest kuchenna - pięcioro kucharzy ma ugotować pięć różnych posiłków: szaszłyki, pizzę, chińszczyznę, placek pasterski i babeczki. I każdy kucharz potrzebuje odpowiednich składników i oprzyrządowania. I dwulatki też się w to świetnie bawią:




Potem, jak już się nam skończyła ochota na granie, jedzeniowy temat przeniósł się na tablicę - Syn kazał malować "niam!"

Tu już zmazuje...



A jak dzieci poszły spać to matka weszła na pinteresta i znalazła prezent podchoinkowy dla dzieci i zastosowanie dla niepotrzebnego Lacka:

Źródło


piątek, 27 września 2013

Kawałek prawdziwego lasu

Na początek należy zauważyć, ze jestem dzieckiem betonu: urodziłam i wychowałam się na Śląsku, całą młodość spędziłam w wielkiej płycie, obie moje babcie mieszkały we Wrocławiu. Studiowałam w Katowicach. Potem wyjechałam do Londynu, który jakby nie było w wiejskie krajobrazy nie obfituje, choć można spotkać tu faceta z kozą lub kucykiem na smyczy.

Nie mniej jednak las była zawsze - mniej lub bardziej milowy. Jako dziecko chodziłam na spacery do lasu z Tatusiem, który uczył mniej jak nazywają się roślinki i poił sokiem z brzozy. Na wakacje jeździłam do Józefowa, w którym był tylko ciek o wdzięcznej nazwie Świder i las, albo do Wisły, w której były jeszcze góry, prócz cieków i lasu, ale za górami to ja za bardzo nie przepadam. Potem w liceum, kiedy przeprowadziliśmy się z jednego małe miasta za Ślasku do drugiego mniejszego miasta na Ślasku, znalazłam sobie własny kawałek lasu - nic to, że z każdej strony widać było bloki przez drzewa, ważne, że był kawałek dzikiej przyrody i nie było betonu. Jak wyjechałam do Katowic to z moim ówczesnym facetem (teraźniejszym mężem) szlajaliśmy się po tych dzikich częściach Parku Chorzowskiego, albo po okolicach lotniska na Muchowcu - tam też leśno trochę.

A potem wyjechałam do Londynu i klops. Bo tu parki wyglądają tak, że jest trawa, trawa, trawa, co jakiś czas alejka i przy alejce rosną drzewa. No nijak to lasu nie przypomina:


A jeszcze później przeprowadziliśmy się do Croydon, choć wcale nie chciałam, a tam okazało się, ze park obok naszego domu wcale a wcale tak nie wygląda, tylko rosną w nim drzewa! Dużo drzew!

A wczoraj poszliśmy do parku trochę dalej. I okazało się, ze to wcale nie jest park tylko kawałek regularnego lasu!








Pięknie jest :D

środa, 25 września 2013

Środa kreatywna: Lula na okrągło

Babcia moich dzieci, a moja Musia dostała kiedyś album taki. I teraz sobie zażyczyła drugiego - o Lusi. No bo ma nierówno! To byłam miła i wykonałam:







Niech się Babcia cieszy...

niedziela, 22 września 2013

Rzymska wycieczka krajoznawcza

Żuru: Chodź, zagramy w Albion...
Mil: Eeeee, w Albion...
Żuru: No chodź, dam ci wygrać.

Wybuchnęłam śmiechem, bo On chyba w życiu jeszcze w nic ze mną nie wygrał. Mógłby ze mną wygrać w szachy, jakbym się odważyła, ale nie umiem, to nie gram. Poza szachami - nie ma planszówki, w którą z nim przegrywam.

No ale chyba Go coś naszło po ostatnim oglądani Króla Artura, to się zgodziłam. Położyliśmy dzieci spać, Żuru rozłożył grę, przypomnieliśmy sobie zasady, dla klimatu włączyliśmy coś co zalicza się do folk metalu i gramy.



W Albionie chodzi o to, żeby jako rzymscy osadnicy zdobyć Wielką Brytanię, jak sama nazwa wskazuje. Żeby wygrać trzeba zbudować i rozbudować do czwartego poziomu trzy osady, z czego jedną w Szkocji. Po drodze buduje się też umocnienia i fortyfikacje, które w jakiśtam sposób pomagają nam albo w budowie, albo w walce z zamieszkującymi starożytną Brytanię Piktami.

No i gramy, ustawiamy osadników i legionistów, zbieramy drewno, kamienia i złoto, ryby łowimy, budujemy te osady, fortyfikacje i umocnienia... Nagle patrze - jestem na straconej pozycji.

Żuru wygrał. Pierwszy raz w życiu.


Jak on tak mógł???

sobota, 21 września 2013

Sobota z dzieckiem: Miasteczko Mamoko

Byliśmy dziś na wycieczce. Odwiedziliśmy małe miasteczko z bardzo kolorowymi mieszkańcami. Zobaczyliśmy jak wstają rano i szykują się do pracy, wędrują ulicami swojego miasta, bawią się w parku, robią zakupy na rynku i w centrum handlowym, omijają rozkopane ulice i wreszcie wieczorem bawią się w wesołym miasteczku. Spotkaliśmy króliczki, pieski, zebrę, żyrafę (która jest strażakiem!), żółwia, lwa-złomiarza i masę innych zwierzątek. Bardzo nam się na wycieczce podobało.

To miasteczko nazywa się Mamoko i wygląda tak:


Pierwszy raz spotkałam je na Makowym Polu i mnie zaintrygowało. Książka składająca się z samych obrazków, dość pokracznych i robi taką furorę? Trzeba było sprawdzić co to.

No to sprawdziliśmy. I u nas też zrobiła furorę. Wojtek - który jakby nie patrzeć jest żywym dzieckiem - oglądał ją bite pół godziny. Raz. Pół godziny zajęło mu dotarcie od okładki przedniej, przez siedem kartek, do okładki tylnej...



A potem zaczął od początku. Śledziliśmy losy zgubionego króliczka, słonia na wrotkach i pana strażaka Żyrafa. I podejrzewam, że jeszcze wiele takich "sesji Mamoko" przed na mi, bo na pewno nie odkryliśmy jeszcze wielu dróg mieszkańców miasteczka... A potem kupimy następne części!


środa, 18 września 2013

10 powodów, dla których warto odwiedzić Wielką Brytanię

Dziś będzie wpis sponsorowany przez literki "K", "P" i "O" - jak  Klub Polki na Obczyźnie :)

Moje dziesięć powodów na "tak" dla Wielkiej Brytanii:

1. Ruch lewostronny



Jedyny prawidłowy! No bo wyobraźcie sobie rycerzy na koniach, każdy z mieczem w ręku. Większość społeczeństwa praworęczna więc te miecze trzymają każdy w prawej ręce. I tak nacierają na siebie każdy ze swojej strony. I się leją. To jak myślicie, która stroną oni jechali? Prawą? A jakby jechali prawą stroną i w prawej ręce trzymali miecze to co - bili by się nad końskimi głowami? A jakby jakiś swojemu koniowi łeb odrąbał to by mu żal nie był? No ja myślę, że by mu było żal. Albo - jakby jechali z kopią. To co - kopia przez głowę konia przełożona? Wszak jakby tak było, to tą kopią by siebie z siodła wysadził, a nie przeciwnika! Musieli jechać lewa stroną!

Ruch prawostronny wprowadził Napoleon, wszędzie tam gdzie doszedł. Do Wielkiej Brytanii nie doszedł. I to tu się jeździ prawidłowo.

2. Monarchia


Jak już jesteśmy przy rycerzach...Tutejsza monarchia to taka maskotka Anglików. Realnej władzy nie mają zbyt wiele, raczej są reprezentacyjni. I godnie reprezentują. Na samym tym, że rodzina królewska istnieje Wielka Brytania zarabia krocie. A do tego ładnie wyglądają :)



Królowej raczej nie spotkamy jak się wybierzemy do Londynu, nie wiem jak w Windsorze. Ale te zamki i pałace... Sam pałac Buckingham jest brzydki, ale obok stoi ładny bardzo Pałac św. Jakuba, w którym zatrzymuje się rodzina królewska jak przyjeżdza do Londynu. Na Greenwich stoi, przerobiona częściowo na Muzeum Morskie, a częściowo na Kampus letnia rezydencja Elżbiety I (oglądaliście Zakochanego Szekspira?). Zimowa już nie jest taka ładna, ale tez można ja zobaczyć - w centrum Londynu pyszni się Whitehall. No i Tower of London - absolutnie cudowne!


3. Król Artur

Mityczny król też wart jest wspomnienia. Chociaż Camelotu nie obejrzymy, możemy zobaczyć Tintagel Castle, w którym podobno Król Artur się urodził. Poobcować z legendą zawsze dobrze :)


4. Literatura

Jak Król Artur to legendy arturiańskie. I literatura w ogóle. Shakespeare, Lewis, Tolkien, Dickens, Agatha Christie, Siostry Bronte, Roald Dahl, Jane Austin, Sherlock Holmes, Harry Potter, Piotruś Pan, Mary Poppins... Długo by wymieniać. Każdy lubi jakiegoś autora związanego z Wielką Brytanią albo jakąś książkę w Wielkiej Brytanii umiejscowioną. czy nie warto by kiedyś odwiedzić miejsc rodem z tej książki? Albo przejść ulicami po których przechadzał się autor?


5. Muzea

Można też iść do muzeum. Dickensa na przykład. Albo Sherlocka Holmesa. Tylko najlepiej nie pomylić jednego z drugim. Niezainteresowani literaturą? To znajdziecie inne muzeum, które was zainteresuje. Londyn ma takie nagromadzenie Muzeów, że głowa mała. Lubicie sztukę? To idźcie do National Galery zobaczyć Słoneczniki Van Gogha i Madonnę wśród skał Da Vinciego. Lepsza sztuka współczesna? To proponuję Tate Modern, spotkacie tam też polskie nazwiska. Coś z historii? Archeologia - British Museum, wojny XX wieku - Imperial War Museum, historia Londynu od mamutów do czasów współczesnych - Museum of London. Wolicie technikę, pojazdy, statki, samoloty? To proponuje Muzeum Nauki (Science Museum), Muzeum Transportu (London Transport Museum), Muzeum Morskie (National Maritime Museum), Muzeum RAFu, Muzeum Straży Pożarnej, Muzeum Wojskowe (National Army Museum), Muzeum Pary (Kew Bridge Steam Museum)... Komu mało? To jeszcze jest Muzeum Dzieciństwa (Childhood Museum), Muzeum Tortur albo Muzeum Wachlarzy... A naprawdę nie wymieniłam wszystkich. Jak widać - Londyn to nie tylko Muzeum Historii Naturalnej. Dodać należy, że znaczna większość jest darmowa, a wszystkie są interaktywne!





(Zdjęcia z Science Museum, bo tam ostatnio byliśmy :D)

6. Parki



 To zadziwiające, że w tak dużym mieście jak Londyn jest tak zielono. A jest! Parków jest zatrzęsienie i nigdzie nie ma napisu "nie deptać trawników". Gorzej - wszyscy na tych trawnikach siedzą! Uwielbiam tę parkową mentalność londyńczyków. Przyjedźcie do Londynu posiedzieć na trawie :)

7. Wielokulturowość



Idziesz sobie ulicą i na 10 metrach spotykasz: Nigeryjczyka, Chinkę, Japończyka, Polaka, Ghanijczyka, Pakistańczyka, Hindusa, Rosjanina, Słowaka, Bułgara, Srilańczyka, Litwina, Fina, Somalijczyka, Brazylijczyka, Kolumbijczyka, Włocha, Ukraińca i Algierczyka. I nawet o tym nie wiesz, bo wszyscy zapytani o godzinę odpowiedzą ci poprawną angielszczyzną. A jak się odwrócisz to przejdą na swój język. A potem idziesz na zakupy i obok sklepu z jamajskimi owocami jest marokańska knajpka, pizzeria prowadzona przez rodowitego Włocha, rzeźnik, który sprzedaje mięso halal i polskie delikatesy. Czy to nie jest cudowne?


 8. Piłka nożna



Ten punkt kazał mi umieścić tu mój Mąż. Ja się do niego nie przyznaję.

Piłka nożna = angielski sport narodowy. Tylko, że oni umieją grać :) No bo kto nie słyszał nigdy o Arsenale, Chelsea albo Manchesterze? Ale to tylko najsławniejsze. Bo każda dzielnica ma własny klub i własny stadion. Do większych stadionów dobudowane są też muzea. Szkółki piłkarskie są już nawet dla dwulatków, a nasz sąsiad nie zdejmuje piłkarskiej flagi ze specjalnie postawionego na ogródku masztu niezależnie od tego czy jakieś mistrzostwa trwają czy nie.


9. Muzyka

Mam wymieniać? Chyba nie muszę.



Przyjedźcie przejść przez ulicę na Abbey Road :) Potem na Kensington pod dom Freddie'ego, w międzyczasie posłuchać grających na ulicy, a wieczorem do pubu na piwo... i posłuchać kapeli grających na żywo :)


10. Metro




Najstarsze na świecie. Jako atrakcja turystyczna - cudowne, jako codzienny środek transportu, ohydne, szczególnie latem. Ale i tam warte zobaczenia. Najlepiej jednak przed zjechaniem w podziemia przeczytać Nigdziebądź Gaimana :)

(Zdjęcia z internetu i z mojego twardego dysku :D)

niedziela, 15 września 2013

Dekada

Uwaga, notka zawiera zdjęcia z nieocenzurowanymi twarzami, mogę za to zginąć tragicznie.

W tym miesiącu mija 10 lat odkąd poznałam moją Donę.

Spotkałysmy się w pierwszej klasie liceum, o dziwo, wcale nie pierwszego września. Tylko gdzieś w połowie. Dona przyszła do nas (haha) zamiast chłopaka, który zmienił zdanie co do chodzenia do szkoły jako takiego. początkowo nawet jej za bardzo nie lubiłam...

Ja to ta w czerwonej bluzce, trzecia od prawej w drugim rzędzie od góry, Dona obok mnie, druga od prawej.

Zmieniło się to w trzeciej klasie - połączył nas W-F, a raczej jego brak, bo obie miałyśmy całoroczne zwolnienie (ach, jaka dokuczliwa może być alergia na roztocza!). Coś musiałyśmy robić, jak już razem siedziałyśmy trzy godziny tygodniowo, skazane na siebie jakby nie było. Wiec słuchałyśmy porządnej muzyki. Dona przynosiła i mnie uczyła, czego słuchać należy, a czego niekoniecznie. Discmana (co za czasy!) odpalałyśmy też w piatki na przerwach, kiedy z głośników leciało techno.

Tu znów w czerwonej bluzce, ale chyba innej, w środkowym rzędzie, druga z lewej. Dona nade mną, trzyma mi rękę na ramieniu.
Więcej zdjęć z liceum się nie zachowało. A nie jestem pewna czy w ogóle jeszcze jakieś wspólne miałyśmy... Wiec teraz będzie wybór zdjęć naszych z czasów już policealnych - okrojony zakupywaniem nowych komputerów i formatami wykonywanymi na starych.

Najpierw pierwszy Dony Londyn, kiedy to przyjechałam na rok do mojej Siostry, a Dona do mnie w odwiedziny:






Nasze czasy studenckie, juwenalia w Nysie, gdzie studiowała Dona:







I jakieś koncerty w Kato, gdzie studiowałam ja:





Mój ślub i Dona jako moja osobista wizażystka (z wykształcenia kosmetolog, wtedy):



I po ślubie:



Potem drugi Dony Londyn (tych zdjęć mam akurat dużo... Ograniczałam się!), kiedy to Dona zaplotła mi dready:

O, tu jeszcze bez dreadów...

A tu już są!








No i moje wizyty w Polsce - ciążowa:


I z półrocznym Wojtusiem (bez Wojtusia na zdjęciach...):




Te ostatnie zdjęcia to jest rok 2011 - nowszych nie znalazłam. Jakoś się później przestałyśmy razem fotografować. Trzeba nadrobić. Mam nadzieję Doń, ze już wkrótce!