To miasteczko nazywa się Mamoko i wygląda tak:
Pierwszy raz spotkałam je na Makowym Polu i mnie zaintrygowało. Książka składająca się z samych obrazków, dość pokracznych i robi taką furorę? Trzeba było sprawdzić co to.
No to sprawdziliśmy. I u nas też zrobiła furorę. Wojtek - który jakby nie patrzeć jest żywym dzieckiem - oglądał ją bite pół godziny. Raz. Pół godziny zajęło mu dotarcie od okładki przedniej, przez siedem kartek, do okładki tylnej...
A potem zaczął od początku. Śledziliśmy losy zgubionego króliczka, słonia na wrotkach i pana strażaka Żyrafa. I podejrzewam, że jeszcze wiele takich "sesji Mamoko" przed na mi, bo na pewno nie odkryliśmy jeszcze wielu dróg mieszkańców miasteczka... A potem kupimy następne części!