10 książek z mojego dzieciństwa, z którymi chciałabym zaprzyjaźnić moje dzieci
1. Książka, która właśnie dziś czytałam czyli Gałka od łóżka Mary Norton.
Cudowna, magiczna opowieść o trójce dzieci, które całkowitym przypadkiem spotykają na swej drodze początkującą czarownicę. A ta - żeby nie wydały jej sekretu - zaczarowuje gałkę odkręconą od łóżka najmłodszego chłopca, tak, by łóżko przenosiło dzieci w czasie i przestrzeni. Uwielbiam te książkę! Najbardziej opisy pracowni panny Price - odkąd pierwszy raz to przeczytałam, marzę o podobnej pracowni.
Mój egzemplarz pochodzi z 1966 roku i jest już w stanie złym. Ale jest mój. Na szczęście (dla zachęconych moim opisem nowych fanów Gałki), w nowym wydaniu (Wydawnictwo Dwie Siostry, jakże by inaczej!) są takie same, absolutnie cudowne ilustracje Jana Marcina Szancera.
2. Absolutnie niezbędny Kubuś Puchatek Alana Alexandra Milne. I Chatka Puchatka oczywiście też.
Był czas, kiedy klasyfikowałam ludzi zadając im jedno pytanie:
Kogo najbardziej lubisz z Kubusia Puchatka?Już tego nie robię, ale Kubuś Puchatek musi być. Nie tylko w wersji filmowej (chociaż też, jak najbardziej), ale też w wersji czytanej. Bo jest wspaniały.
3. Ronja, córka zbójnika Astrid Lindgren.
To moja ulubiona książka tej autorki. Żadna Pippi się do Ronji nie umywa. W ogóle nic i nikt się do Ronji nie umywa. Ronja jest najmądrzejsza i najdzielniejsza. A w ramach bonusu przesłodkie Pupiszonki - czego trzeba więcej?
4. Jak już jesteśmy przy Astrid Lindgren to dodam jeszcze Dzieci z ulicy Awanturników i Lottę z ulicy Awanturników.
Wiecie, Dzieci z Bullerbyn są bardzo fajne. Naprawdę czytałam tę książkę z przyjemnoscią, ale... Już nigdy do niej nie wróciłam. Nie wiem dlaczego - być może świat przedstawiony był dla mnie za mało realny? Inaczej było - przynajmniej dla mnie - na ulicy Awanturników, która naprawdę w książce nazywa się ulicą Garncarzy, ale na Awanturników przemianował ją tatuś Jonasa, Mii i Lotty - bohaterów historii. Jak jest w żółtym domu przy ulicy Awanturników? Ciepło, rodzinnie i zwyczajnie. Trochę jak w Bullerbyn, ale bardziej prawdziwie. Tak, że każde "miastowe" dziecko może sobie wyobrazić, że właśnie tam się znajduje.
5. Przygody srebrnej piłki Adama Bahdaja.
To jedna z nielicznych książek, o których kompletnie zapomniałam, choć tego nie chciałam. Pamiętam tylko, ze strasznie mi się podobała, ale jeszcze do niedawna nie miałam pojęcia ani jaki miała tytuł, ani kto ją napisał. W ramach poszukiwania co to była za książka, która zaczynała się w sklepie z zabawkami i na pewno była o piłce, opowiedziałam początek mojej Musi i Siostrze, a one (bibliotekarki...) znalazły... I już niedługo przyjedzie do mnie z Polski, więc będę mogła sobie ją przypomnieć i poczytać dzieciom :)
6. Chłopcy z Placu Broni Ferenca Molnara.
Na samą myśl chce mi się płakać... Ale mimo to pozostaje moją ukochaną lekturą szkolną. Przyznaję otwarcie - kochałam się w Ferim Aczu i gdyby Lusia okazałaby się być chłopcem to nazywałaby się Franciszek między innymi z jego powodu.
7. Kjersti autorstwa Babbis Friis Baastad.
Następna książka do płakania... Nie wiem czy dam radę czytać ją moim dzieciom - jak moja siostrzenica była mniejsza to próbowałam czytać jej na dobranoc. Ale nie dawałam rady, bo nic nie widziałam przez łzy...
8. Cała seria o Mikołajku duetu Sempe/Goscinny.
No co tu dużo mówić - Mikołajek to fenomen. Najbardziej lubię część o wakacjach, ale nie znaczy to oczywiście, że innych nie lubię. Nasz rodzinny zestaw przeszedł w posiadanie mojej Siostry i jej dzieci (jakby nie patrzeć ma w domu syna Mikołajka...), więc będę musiała kupić sobie nowy. Na szczęście mam jeszcze trochę czasu.
9. Seria o Harrym Potterze J. K. Rowling.
Wychowane w Wielkiej Brytanii, akurat te książki, pewnie przeczytają sami. A ja będę im zazdrościć, że przeczytali w oryginale, a ja nie. Chociaż tłumaczenie Polkowskiego to żadna ujma dla Harry'ego Pottera.
To stosunkowo nowa (w sensie niedawno napisana) pozycja w moim zestawieniu, czytałam ją jako nastolatka (i to bliżej dziewiętnastu niż jedenastu lat...), a nie jako dziecko, ale jest dla mnie bardzo ważna - przy czekaniu na kolejne tomy upłynęła całą moja młodość.
Zresztą, należy już do klasyki.
10. Moje ukochane Opowieści z Narnii C. S. Lewisa.
Najcudowniejsza książka dla dzieci we wszechświecie. Opowieść, powstała ze skrzyżowania baśni, Biblii i legend arturiańskich, która ma wszystkie inne opowieści pod sobą. Nie ma drugiej takiej książki. Cokolwiek bym o niej nie napisała, to i tak będzie za mało. Moje dzieci muszą ją poznać, jak tylko do niej dorosną. Na razie kazałam czytać mężowi, który - o zgrozo! - nie czytał jej w dzieciństwie.
A Wy - jakie książki ze swojego dzieciństwa dali byście do czytania swoim dzieciom? Podzielcie się :)
Ten wpis powstał w ramach akcji Przygody z Książką: