środa, 29 października 2014

Poczytam Ci Synku, poczytam Córeczko...

Myślałam długo nad tym o czym ma być dzisiejszy post książkowy... Natchnęło mnie właściwie dopiero dziś w południe, kiedy zaczęłam czytać pewną starą, bardzo zużytą już książkę pamiętającą nie tylko moje dzieciństwo. Mianowicie zaczęłam się zastanawiać, kiedy będę mogła poczytać ją na dobranoc moim dzieciom, kiedy będą odpowiednio duże... A od tego moje myśli prostą drogą potoczyły się do innych książek, które czytałam będąc dzieckiem i które chciałabym, żeby poznały moje dzieci. Nazbierałam ich dziesięć (niektóre to serie) i teraz zapraszam Was na zestawienie:

10 książek z mojego dzieciństwa, z którymi chciałabym zaprzyjaźnić moje dzieci



1. Książka, która właśnie dziś czytałam czyli Gałka od łóżka Mary Norton.

Cudowna, magiczna opowieść o trójce dzieci, które całkowitym przypadkiem spotykają na swej drodze początkującą czarownicę. A ta - żeby nie wydały jej sekretu - zaczarowuje gałkę odkręconą od łóżka najmłodszego chłopca, tak, by łóżko przenosiło dzieci w czasie i przestrzeni. Uwielbiam te książkę! Najbardziej opisy pracowni panny Price - odkąd pierwszy raz to przeczytałam, marzę o podobnej pracowni.

Mój egzemplarz pochodzi z 1966 roku i jest już w stanie złym. Ale jest mój. Na szczęście (dla zachęconych moim opisem nowych fanów Gałki), w nowym wydaniu (Wydawnictwo Dwie Siostry, jakże by inaczej!) są takie same, absolutnie cudowne ilustracje Jana Marcina Szancera.

2. Absolutnie niezbędny Kubuś Puchatek Alana Alexandra Milne. I Chatka Puchatka oczywiście też.

Był czas, kiedy klasyfikowałam ludzi zadając im jedno pytanie:
Kogo najbardziej lubisz z Kubusia Puchatka?
Już tego nie robię, ale Kubuś Puchatek musi być. Nie tylko w wersji filmowej (chociaż też, jak najbardziej), ale też w wersji czytanej. Bo jest wspaniały.

3. Ronja, córka zbójnika Astrid Lindgren.

To moja ulubiona książka tej autorki. Żadna Pippi się do Ronji nie umywa. W ogóle nic i nikt się do Ronji nie umywa. Ronja jest najmądrzejsza i najdzielniejsza. A w ramach bonusu przesłodkie Pupiszonki - czego trzeba więcej?

4. Jak już jesteśmy przy Astrid Lindgren to dodam jeszcze Dzieci z ulicy Awanturników i Lottę z ulicy Awanturników.

Wiecie, Dzieci z Bullerbyn są bardzo fajne. Naprawdę czytałam tę książkę z przyjemnoscią, ale... Już nigdy do niej nie wróciłam. Nie wiem dlaczego - być może świat przedstawiony był dla mnie za mało realny? Inaczej było - przynajmniej dla mnie - na ulicy Awanturników, która naprawdę w książce nazywa się ulicą Garncarzy, ale na Awanturników przemianował ją tatuś Jonasa, Mii i Lotty - bohaterów historii. Jak jest w żółtym domu przy ulicy Awanturników? Ciepło, rodzinnie i zwyczajnie. Trochę jak w Bullerbyn, ale bardziej prawdziwie. Tak, że każde "miastowe" dziecko może sobie wyobrazić, że właśnie tam się znajduje.

5. Przygody srebrnej piłki Adama Bahdaja.

To jedna z nielicznych książek, o których kompletnie zapomniałam, choć tego nie chciałam. Pamiętam tylko, ze strasznie mi się podobała, ale jeszcze do niedawna nie miałam pojęcia ani jaki miała tytuł, ani kto ją napisał. W ramach poszukiwania co to była za książka, która zaczynała się w sklepie z zabawkami i na pewno była o piłce, opowiedziałam początek mojej Musi i Siostrze, a one (bibliotekarki...) znalazły... I już niedługo przyjedzie do mnie z Polski, więc będę mogła sobie ją przypomnieć i poczytać dzieciom :)

6. Chłopcy z Placu Broni Ferenca Molnara.

Na samą myśl chce mi się płakać... Ale mimo to pozostaje moją ukochaną lekturą szkolną. Przyznaję otwarcie - kochałam się w Ferim Aczu i gdyby Lusia okazałaby się być chłopcem to nazywałaby się Franciszek między innymi z jego powodu.

7. Kjersti autorstwa Babbis Friis Baastad.

Następna książka do płakania... Nie wiem czy dam radę czytać ją moim dzieciom - jak moja siostrzenica była mniejsza to próbowałam czytać jej na dobranoc. Ale nie dawałam rady, bo nic nie widziałam przez łzy...

8. Cała seria o Mikołajku duetu Sempe/Goscinny.

No co tu dużo mówić - Mikołajek to fenomen. Najbardziej lubię część o wakacjach, ale nie znaczy to oczywiście, że innych nie lubię. Nasz rodzinny zestaw przeszedł w posiadanie mojej Siostry i jej dzieci (jakby nie patrzeć ma w domu syna Mikołajka...), więc będę musiała kupić sobie nowy. Na szczęście mam jeszcze trochę czasu.

9. Seria o Harrym Potterze J. K. Rowling.

Wychowane w Wielkiej Brytanii, akurat te książki, pewnie przeczytają sami. A ja będę im zazdrościć, że przeczytali w oryginale, a ja nie. Chociaż tłumaczenie Polkowskiego to żadna ujma dla Harry'ego Pottera.

To stosunkowo nowa (w sensie niedawno napisana) pozycja w moim zestawieniu, czytałam ją jako nastolatka (i to bliżej dziewiętnastu niż jedenastu lat...), a nie jako dziecko, ale jest dla mnie bardzo ważna - przy czekaniu na kolejne tomy upłynęła całą moja młodość.

Zresztą, należy już do klasyki.

10. Moje ukochane Opowieści z Narnii C. S. Lewisa.

Najcudowniejsza książka dla dzieci we wszechświecie. Opowieść, powstała ze skrzyżowania baśni, Biblii i legend arturiańskich, która ma wszystkie inne opowieści pod sobą. Nie ma drugiej takiej książki. Cokolwiek bym o niej nie napisała, to i tak będzie za mało. Moje dzieci muszą ją poznać, jak tylko do niej dorosną. Na razie kazałam czytać mężowi, który - o zgrozo! - nie czytał jej w dzieciństwie.

A Wy - jakie książki ze swojego dzieciństwa dali byście do czytania swoim dzieciom? Podzielcie się :)

Ten wpis powstał w ramach akcji Przygody z Książką: