Nie zwykłam kupować książek ze względu na wydanie. Bo po co? Książka jest do czytania, zawartość zawsze taka sama. Nie zwykłam też kupować znanych baśni. Na punkcie baśni zebranych z całego świata mam skrzywienie i kupuję na potęgę, ale bracia Grimm czy Andersen mnie jakoś nie podniecają. Ale kiedy ostatnio byłam w Polsce, zobaczyłam w księgarni to cudo:
Zachwyciła mnie swoim formatem - jest wysoka na 37 cm i szeroka na 28 cm, więc ogromna. Lubię książki dla dzieci, które oglądać można kładąc się na nich. A moje dzieci lubią to robić.
Nie zachwyciła mnie swoim językiem - nic szczególnego, ot - baśń o Calineczce. Ale...
Nade wszystko zachwyciła mnie ilustracjami!
Najbardziej podobają mi się tła! Wyglądają jak papiery skrapowe, które kocham i czasem jak kupuję to szkoda mi je pociąć :) Kleksy, akwarelowe cieniowanie, doodling i postacie narysowane cienkimi kreskami tworzą niesamowite zestawienie. Nie czytam tej książki dzieciom, nie podoba mi się jej tekst. Ale opowiadam, pokazując przepiękne ilustracje.
Bo czy nie są przepiękne?
A na koniec jeszcze Calineczka zamieszkuje w makówce. Ogromnie lubię maki i to dla mnie taka kropka nad i :)
Wpis powstał w ramach projektu Przygody z książką