niedziela, 12 kwietnia 2015

Szkolnie

Czasu nie mam, a będę mieć jeszcze mniej. Z powodu świąt i urodzin Lusi (których obchody zostały przesunięte o tydzień z powodu Wielkanocy), opóźnione jest też podsumowanie miesiąca irlandzkiego, a Belgii i Holandii jeszcze w ogóle nie zaczęliśmy... No, ale nadrobimy. Tymczasem...

Idę do szkoły. Jutro.


Na razie uczyć się angielskiego. Tak, mieszkam w Londynie od 6 lat. Tak, zanim przyjechałam do Londynu uczyłam się angielskiego. Przez dziesięć lat: dwa w podstawówce, trzy w gimnazjum, trzy w liceum i dwa na studiach. I się nie nauczyłam. Nie to, że kompletnie, ale wyniki mojej matury mówią same za siebie: egzamin pisemny zdałam na 65%, a ustny na... 35%... Nie jest to tylko moja wina - no nie powiem, żebym się przykładała, ale też przez całą moją karierę szkolną nie spotkałam żadnej nauczycielki, która mówiłaby do nas na lekcji po angielsku. Także mam opanowane pisanie, czytanie, i gramatykę, przynajmniej w jakimś tam średnim stopniu, a z mówieniem jest gorzej.

Rozumienia ze słuchu nauczyłam się z bajek (Peppa pięknie mówi :D), a mówić nauczyłam się w pracy, już w Londynie. Od Włochów, bo pracowałam z samymi Włochami. I od klientów, bo pracowałam w kawiarni. Dzięki temu uniknęłam ciosanego siekierką polsko-angielskiego akcentu, którego szczerze nie znoszę. Bo mówię tak, jak oni mówili do mnie.

Ale nie pracuje już jakiś czas. Długi. I w zasadzie zapomniałam jak się rozmawia po angielsku. Dlatego idę do szkoły. Kupiłam sobie zeszyt, duży. I piórniczek. I skompletowałam zaopatrzenie do piórniczka. Żeby mi pasowało to mojego torebkowego wkładu, zeszyt jest niebieski, a piórniczek ma niebieski guziczek. I zaopatrzenie. I wpisałam terminy zajęć do kalendarza. Na cały semestr... I się stresuję!


Stresuję się, bo pani na rozmowie klasyfikacyjnej zakwalifikowała mnie do grupy wg mojego pisania i czytania, a nie mówienia.
Stresuję się, bo ostatni raz w szkole byłam strasznie dawno temu.
Stresuję się, bo nie mam karteczki z zapisanym numerem sali i nie będę wiedziała, gdzie mam iść.
I jeszcze się stresuję, bo nie zadzwonili do mnie ze szkoły w sprawie opłat za przedszkole mojej córki (bo teoretycznie ma być darmowe w czasie, kiedy ja jestem w szkole).


Na razie żyję w stresie. Jak mi przejdzie albo jak się czegoś dowiem, to dam znać. Czyli jutro.

2 komentarze:

  1. takie same zeszyty sprzedawali swego czasu w rodzimej biedronce
    powodzenia w nauce i życiowej logistyce

    OdpowiedzUsuń

Powiedz mi co o tym myślisz :)