Do kiermaszu został miesiąc, a my jesteśmy w ciemnej... w ciemnym lesie, więc stanowczo zwiększamy obroty. Norma to dwa obrazki dziennie, ale wczoraj udało mi się zrobić trzy, zostałam więc przodownikiem pracy z wynikiem 150% normy. Chociaż same łyse, więc nie wiem czy się liczy... Włosy będę robić wszystkim pannom za jednym zamachem :)
Żuru ma urlop, więc pracować mogę na pełnych obrotach, bo ma się kto dziećmi zająć. Zresztą - nie tylko dziećmi (uwaga, teraz będzie laurka), bo dziś w czasie mojej pracy oprócz zajmowania się dziećmi uszczelnił okna, posprzątał salon, pozmywał gary, ugotował zupę i zrobił pranie, więc chałupa też pod moją nieobecność - albo raczej obecność wybiórczą - nie zarasta. A od przyszłego tygodnia będzie (Żuru w sensie) pracować na nocki, więc moja produktywność ma szansę pozostać na podobnym poziomie. Tylko kiedy będzie mi czytać Epizody? Zamiast tego będę płakać wieczorami, samotna. Nic to, byle do nowego roku.
Dzieci tęsknią. Nic dziwnego - z matki całodobowej nagle zmieniłam się w matkę okołoposiłkową: widujemy się rano, od pobudki do drzwi przedszkola, potem w czasie mojej przerwy obiadowej (która trwa nie tylko tyle ile przygotowanie i zjedzenie obiadu - jeszcze zdążymy kilka książeczek przeczytać...), a potem dopiero przed spaniem... W związku z tym Wojtuś oznajmia mi, kiedy tylko pojawiam się na schodach, że się o mnie martwił, a Lusia włazi mi na ręce i schodzi dopiero do łóżka, przy czym nie chce usypiać z Tatą, kiedy dotychczas tak właśnie było. Ale w sumie dzielnie to znoszą.
Prócz tego muszę się pochwalić, że moja półtoraroczna córka mówi na mnie "mamuś"! Nie "mama", nie "mamo", tylko "mamuś"! Strasznie mnie to raduje. W ogóle mnie ona zadziwia, bo jest szalenie rozmowna. I chociaż rozmowa z nią opiera się na "ja cie", "nie cie" i "jeście", przeplatanymi dźwiękami naśladującymi odgłosy i nazwami własnymi (wspomniane "mamuś", "tata", "Ojte", "ja", "Usia", "babsia", "dziadzia", "ciocia" i "Peppa") to jest to w sumie o to wszystko więcej niż w analogicznym wieku mówił jej brat. Bo Wojtek robił "y!" i pokazywał palcem. Ewentualnie mówił - bardzo wyraźnie - "nie". Za to teraz, jak zakładam buty na obcasach mówi mi, że wyglądam "igligancko".
PS. Widzicie stojące w szeregu papiery skrapowe na zdjęciu? Jak sobie zrobię przerwę w pracy to Wam pokażę jak je, przy niewielkim nakładzie finansowo-czasowym, tak grzecznie ustawić :)
No igligancko! :)
OdpowiedzUsuńWow pięknie :) i jaki porządek - chętnie zobaczę Twój pomysł na papiery - bo u mnie to bałagan..
OdpowiedzUsuń