Bardzo ciężko jest wrócić w tryby blogowania, kiedy po odzyskaniu po miesiącu (wreszcie!) internetu następują po sobie:
- wychodzące dwulatkowi piątki,
- przeziębienie dwulatka,
- przeziębienie ciężarnej matki dwulatka,
- skejpowa dzika awantura z teściową
i wreszcie:
- trzynaście godzin skurczy, które przeszły.
Mam szczerze powyżej uszu tej ciąży. Albo raczej tego porodu, którego nie ma. Lusia się chyba zasugerowała zdaniem Jagodzianki i Elżbiety, że 27 to fajna liczba i, że mogłaby się urodzić w sumie 27. marca. No i próbowała. Ale nie wyszło. Znaczy nie wyszła. Matka się poskurczała cały wieczór (co dwie minuty!), tego 27. marca właśnie, poszła spać, bo już raz ją z takimi samymi skurczami ze szpitala odesłali, udało jej się usnąć między skurczami i nawet trochę przespać, potem skurczała się od rana (nadal co dwie minuty, po minutę długie...) kilka razy łapiąc za telefon i zastanawiając się czy już dzwonić po Ojca, czy jeszcze chwile poczekać, po czym o 12.30 Ojciec zadzwonił z przerwy zapytać jak się akcja porodowa rozwija i okazało się, że akcja porodowa właśnie zaniknęła. No super po prostu.
Jakby co - drugiego kwietnia idę się umawiać na cesarkę. Ciekawe ile jeszcze razy do tego czasu Lusia postanowi się urodzić, a potem się rozmyśli. Bo przez ostatnie trzy tygodnie robi tak średnio co drugi dzień. Aczkolwiek wczoraj pobiłyśmy rekord - 13 godzin skurczy. I nadal nic.
Żurowi już głupio chodzić do pracy, bo wszyscy są TACY zawiedzeni, że nadal przychodzi.
I wszystkie znajome, które miały termin na marzec już urodziły. No prawie. Jedna miała termin na dziś i jeszcze nie wiem czy urodziła. Wczoraj jeszcze nic się nie wykluło.
A tak sobie myślałam wczoraj wieczorem, że Lusia urodzi się dzisiaj, w urodziny mojego ulubionego pisarza i będzie się tak ładnie nazywać - na pierwsze imię po bohaterce jednaj z moich ulubionych książek, a na drugie po Babci bibliotekarce... Ale Ona chyba nie chciała...
_______________________
Jeszcze a propos Jagodzianki - dostałam od niej notes urody cudownej, w ramach zabawy Podaj Dalej, za który pięknie dziękuję. A biorąc udział w zabawie zobowiązałam się przeprowadzić taką samą u siebie, ale mam na to rok, więc pozwólcie, że najpierw jednak urodzę. Tymczasem zapraszam na takąż zabawę do mojej Siostry - jest jeszcze jedno miejsce :)
I zapraszam też na jajcarskie candy - u Jagodzianki znowu :)
Miałam tego nie pisać, ale napiszę - ja bym już w szpitalu pod kroplóweczką dawno leżała, albo na stole podczas cc. Podziwiam za luz.
OdpowiedzUsuń"Odpowiedniego" rozwiązania życzę dla mojej prawie imienniczki i dla Ciebie, oczywiście. I świąt takich, jakie lubicie.
Ps. Mój notes i tak ładniejszy ;p
Tu to Ona raczej nie ma takiej możliwości...
UsuńP.S. Co Ty tam wiesz ;p
Ale oni mnie tu nie chcą pod kroplóweczkę! Do domu mnie wyganiają!
UsuńPS. Nieprawda to!
Tupnij nogą, może pomoże ;)
UsuńA wiesz... W święta też jest fajnie rodzić, bo pusto, spokojnie, wszyscy jacyś tacy milsi... Co Ty na to:-)
OdpowiedzUsuńJa to se mogę, ważne co Lusia by chciała...
Usuńzrobi ci jaja i 1 kwietnia urodzisz ;)
OdpowiedzUsuń