czwartek, 21 maja 2015

Pokój na poddaszu

Mimo, że IKEA nie może się zdecydować czy mnie kocha, czy wręcz przeciwnie, ja kocham ją nadal i postanowiłam ją dziś odwiedzić. Żeby nie myślała, że się na nią gniewam.

Kupiłam między innymi dywan, pierwszy w moim życiu. Czujecie, że nigdy nie miałam w domu dywanu? Miałam wykładzinę dywanową, jak byłam dzieckiem (prędko się moi rodzice jej pozbyli) i przez pewien czas wynajmowania mieszkania w Londynie (ale od dwóch mieszkań już nie mam), ale dywanu, takiego prawdziwego, co się kładzie tylko na kawałku podłogi, żeby było ładnie, nie miałam nigdy! W zasadzie ten też nie jest mój, bo będzie leżał w pokoju moich dzieci... I tu zmierzamy do sedna:

Kilka dni temu zrobiłam zdjęcia poprzestawianiowe, żeby Wam ten pokój na poddaszu pokazać. Wreszcie. Ale najpierw słów kilka.

Jak się półtora roku temu wprowadziliśmy do naszego aktualnego mieszkania, na poddaszu urządziliśmy sypialnię. Dzieci dostały wtedy najmniejszy pokój. I było dobrze. Przez pewien czas. Bo w miarę rośnięcia, zaczęło im brakować miejsca w pokoju o powierzchni sześciu metrów kwadratowych. Zamieniliśmy wtedy pokój dziecięcy z salonem... I przestało być dobrze. Bo o ile salon na 6 metrach dawał radę, to pokój dziecięcy, z tymi wszystkimi sprzętami, które koniecznie muszą się w nim znaleźć, nijak nie dawał się ustawić w pokoju z kominkiem, dwoma wnękami i typowym dla tutejszej architektury wystającym oknem. Z tego powodu, jak tylko Lusia nauczyła się pewnie chodzić po schodach, podjęliśmy decyzję o przeniesieniu pokoju dziecięcego na poddasze.

Trud był to wielki, bo jednocześnie z tym musieliśmy przenieść salon do tego nieszczęsnego pokoju kominkowo-wnękowo-oknowego (który na nic prócz salonu się po prostu nie nadaje!), dołożyć tam kącik jadalny, który przez pewien czas mieszkał w przedpokoju (mamy duży przedpokój) i dwa biurka, które dotychczas stały w sypialni, bo sypialnię przenosiliśmy do sześciometrowej klitki, a łóżko mamy 2mx2m, plus skrzynia, więc w nowej sypialni już się nie zmieściły. No i jeszcze ustawić w przedpokoju wielką szafę, która dotychczas stała u dzieci.

Udało się. Nie umarliśmy przysypani meblami. I była to świetna decyzja! Ja kocham moją nową sypialnię i nie muszę w niedzielę rano osiemset razy latać na górę, jak wychodzę do kościoła. A dzieci ubóstwiają swój pokój. I im latanie po schodach nie przeszkadza. Bałam się, że w związku z odległością dziecięcego pokoju wszystkie zabawki wylądują w salonie i sypialni, ale tak się nie stało. Wydaje mi się nawet, ze zabawek w innych pomieszczeniach jest mniej niż było wcześniej.

No już, już pokazuję. Muszę szybko, bo nie wiadomo jakie zmiany nastaną wraz z rozłożeniem dywanu jutro :)


Pokój moich dzieci jest kolorowy i nie będę udawać, że jest inaczej. Ale obowiązuje ścisły podział: to co Lusi jest czerwone, Wojtka - zielone. Lusi są biedronki, Wojtusia - liście.

Pierwsze, co się rzuca w oczy, kiedy wchodzi się do tego pokoju, to zbudowana przez nas "stacja robocza" - na dwóch szafkach TROFAST przymocowaliśmy blat, który jest miejscem do malowania, lepienia z plasteliny, budowania z klocków lego, układania puzzli i zabawy w sklep. Może też zmienić się w samochód!


Regał stoi u dzieci tymczasowo, póki nie znajdę lepszego i bardziej pasującego sposobu na przechowywanie pudełek z grami i układankami. A powyżej jest miejsce na obrazki, chwilowo wisi tylko kilka, bo jakoś nie miała melodii do wieszania. A dalej boks Wojtusia - zielony.



Po Wojtkowej stronie znalazło się miejsce na kącik podróżniczy. Zastanawiam się, że nie zamknąć walizki i zrobić siedziska z zamkniętej, a w środku urządzić świat dinozaurów... Wojtek zbiera dinozaury z DeAgostini i kolekcja stale się powiększa, a do tego należy do ulubionych zabawek, więc fajnie byłoby gdyby miała własne miejsce...

Lusi część jest czerwona. Lalkowo tam i kuchennie. Nie jesteśmy dobrzy w ideologii gender :)




No i tu pojawia się największy minus tego pokoju - jest w nim tylko jedno okno. Oświetla ono dobrze prawie cały pokój prócz tego jednego kąta, w którym stoi domek i mieszkają lalki Lusi. I o ile lalki Lula z tego kąta zabiera, to domku nijak nie może. W związku z tym niewiele się nim bawi :( Musimy tu coś zmienić, bo ten kąt w ogóle nie nadaje się do zabawy. Rozważam poprzestawianie mebli tak, żeby w tym kącie postawić oba łóżeczka, ale wtedy zniknie podział kolorystyczny i dzieci nie będą miały już własnych boksów. Ale czy one są im tak naprawdę potrzebne? To raczej mój wymysł estetyczny.

No i została jeszcze główna część pokoju:



A co jest w pokoju dziecięcym najważniejsze? Dobrze wyeksponowane książki. Ale ponieważ nie stać mnie na zakup takiej ilości półeczek RIBBA, żeby zmieściły się na nich wszystkie książki moich dzieci, a eksponowanie kilku uważam za krzywdzące dla innych to wzięłam regał ALBERT i kilka bambusowych patyczków i - tadam! - skręciłam co skręciłam. Ksiażki widać wszystkie, do dwóch niższych półek dzieci sięgają same, o ksiażki z wyższych półek proszą, bo widzą o co mogą. Za jakiś czas pozmieniamy wyższe półki z niższymi i tak w kółko.


Jest jeszcze kąt z biedronką, totalnie dotychczas nieurządzony. Jeszcze wiszą tam moje skrapowe kieszenie... Chwilowo biedronka robi za czytelnie, a co będzie dalej to się okaże.

I jak Wam się podoba? Jak myślicie - zostawić dzieciom osobne boksy, czy przestawić łóżeczka do ciemnego kąta, żeby lepiej wykorzystać jasną cześć pokoju? Pomóżcie, obywatele :)


4 komentarze:

  1. No więc, na żywo wygląda to jeszcze lepiej. Podoba mi się i niczego bym nie zmieniała :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Trochę muszę, bo domek jest smutny. Ale chyba znalazłam rozwiązanie dzięki któremu podział na czerwone i zielone zostanie niezmieniony.

    OdpowiedzUsuń
  3. Super pokój! Dla Bąbeliny również kupiłam półki na książki. Tzn. półki na przyprawy ale książki również dobrze się prezentują:) IKEA rządzi:)

    OdpowiedzUsuń

Powiedz mi co o tym myślisz :)