czwartek, 28 kwietnia 2011

Biedne polskie położnice

Jestem w dziewiątym miesiącu ciąży.
Znaczy niedługo urodzę.
I nawet byłam dziś na wycieczce po szpitalu. Wycieczka była z prawdziwego zdarzenia, składała się z dwunastu ciężarnych, sześciu partnerów i pani położnej-przewodniczki, która te wyżej wymienione osiemnaście osób oprowadziła najpierw po porodówce, a potem po oddziale położniczym. Spotkaliśmy jedną rodzącą, która właśnie przyjechała na oddział (pan sanitariusz karetkowy ją przytransportował na wózku) - wywołała wśród ciężarnych nerwowy chichocik, obejrzeliśmy sale porodowe (dwie - jedną z basenem i jedną zwykłą) i sale poporodowe, a na koniec załapaliśmy się nawet na noworodka, co go mamusia właśnie gdzieś wiozła.

I tak sobie myślę - ja to jednak mam szczęście. No bo jakbym była w Polsce to bym musiała:

-> zapłacić za poród rodzinny - gdybym chciała rodzić z mężem,
-> zapłacić z pojedynczą salę - gdybym miała potrzebę rodzić bez towarzystwa innej położnicy,
-> zapłacić za ewentualny poród w wodzie,
-> zapłacić za ewentualne znieczulenie.

Tu nie muszę. Sal innych niż pojedyncza brak, poród rodzinny, możliwość korzystania z wanny i znieczulenie w standardzie.

Biedne te Polki na ojczyzny łonie. A już najgorsze jest to, że na przykład taka rodząca płaci lub jest gotowa zapłacić za poród rodzinny na pojedynczej sali, ale przyjeżdża do szpitala, a tam wszystkie sale pojedyncze zajęte, a na sali zbiorczej rodzi już inna kobieta, która na przykład nie życzy sobie, żeby jej się jakiś obcy chłop pałętał w okolicy podczas porodu - bo ma takie prawo i wcale bym się jej nie dziwiła. No i nici z porodu rodzinnego, chyba, że uznamy inną rodzącą za siostrę w bólu, ale ona nas na pewno nie wesprze, bo ma swoje dziecko do urodzenia.

Albo jakaś ciężarówka planuje poród w wodzie. W czasie ciąży nie ma do tego żadnych przeciwwskazań, wszystko idzie książkowo, więc gdy wybija godzina zero to jedzie do jednego z dwóch albo w ogóle jedynego w województwie szpitala, w którym dysponują wanną do porodów, a tam... Wanna zajęta.

Albo chce się ubezpieczyć na wypadek, gdyby nie mogła w czasie porodu znieść bólu, robi wszystkie badania, spotyka się z anestezjologiem, przygotowuje pieniądze na ZZO, a potem poród zaczyna się w nocy z soboty na niedzielę i po przyjeździe do szpitala okazuje się, że aktualnie na dyżurze nie ma żadnego anestezjologa i nie ma kto jej tego znieczulenia podać.

No i rodzi sobie biedna taka na zbiorczej sali, bez męża, na sucho, bo basen zajęty i bez znieczulenia, bo nie ma anestezjologa... I jeszcze ją natną, jak to w Polsce robią w 90% przypadków porodu siłami natury.

Ja to mam szczęście...

2 komentarze:

  1. Chyba trochę przesadzasz :-)
    Ja rodziłam sama z mężem, nie nacinali mnie, miałam fenomenalnego PANA położnego i za nic nie płaciłam.
    Nie lubię takiego jęczenia i już.

    OdpowiedzUsuń
  2. Akurat o położnych nic nie pisałam - wychodzę z założenia, że jak człowiek się zachowuje przyzwoicie to i w stosunku do niego zachowują się przyzwoicie, mnie osobiście żaden lekarz ani pielęgniarka nigdy w życiu nie potraktowali źle.

    Co do nacinania to bardzo się cieszę, że byłaś w tych 10%.

    A jeśli chodzi o płacenie to można mieć szczęście i trafić do szpitala w którym się nie płaci, a można mieć pecha i musieć płacić, albo mieć jeszcze większego pecha i zwalą się na Ciebie te wszystkie okoliczności, o których pisałam - bo jest to teoretycznie możliwe, prawda?

    Ja nie jęczę, ja się cieszę, że nie ma takiej możliwości, żeby na mnie się zwaliły. Jęczeniem mogłabyś nazwać gdybym opisywała jaka straszna jest opieka nad ciężarną tu gdzie jestem, bo nie badają jej ginekologicznie co miesiąc. A ja wszak piszę, że mam szczęście.

    OdpowiedzUsuń

Powiedz mi co o tym myślisz :)