Karmię moje dziecko piersią. W zasadzie tylko, dziś pierwszy raz spróbował banana. A - jeszcze dziś po raz pierwszy dostał mleko z butelki, ale to było moje mleko, nie sztuczne.
Od przypadku do przypadku wysadzam moje dziecko na nocnik. Najczęściej rano, zanim jeszcze wyjdziemy z sypialni, potem za dużo się dzieje i mi to umyka. W związku z tym, że mi umyka to nie trzymam go w pieluchach wielorazowych - na razie jeszcze zanieczyszczamy środowisko pampersami. Mam zamiar to zmienić za jakiś miesiąc, po powrocie z Polski, bo nie będę dziecku robić wody z mózgu - w Polsce w zasadzie cały czas będziemy się włóczyć po różnych miejscach, nie będziemy siedzieć w domu, więc nie mogę zaryzykować dziecka świeżo przełożonego do wielorazówek, tym bardziej, że to będzie przełom października i listopada. Jak wrócimy i będziemy znów spędzać czas w domu i na spacerach do sklepu to przerzucim się na pieluchy szmaciane.
Śpię z dzieckiem. Moje dziecko nie ma łóżeczka - ma miejsce w naszym łóżku.
Noszę swoje dziecko w chuście. Mam cztery. Ale wożę też w wózku. Trzymam je na kolanach i na kocyku obok siebie. Zależy jak nam - i mnie i jemu - jest wygodniej.
Nie używam orzechów piorących, myję swoje dziecko mydłem i przy przewijaniu używam najzwyczajniejszych w świecie chusteczek nawilżanych popularnych firm. Za to nie używam oliwki dla niemowląt tylko zwykłej oliwy z oliwek - tyle, że to nie z powodu bycia eko, a dlatego, że tak mi poleciła położna w szpitalu, a prócz tego moi siostrzeńcy mieli na najpopularniejszą oliwkę uczulenie, więc wolałam ze swoim dzieckiem nie ryzykować. Przez to teraz i ja, i moja siostra jak smażymy coś na oliwie to czujemy się jakbyśmy smażyły niemowlaka. Ona czuje to też przy dodawaniu oliwy do sałatki - ja tylko przy smażeniu.
Za to moje dziecię używa smoczka. Bo wychodzę z założenia, że smoczka zawsze można wyrzucić, a jak będzie ssało palce to nijak się nie da. A ostatnio moja siostra widziała w autobusie kobietę, która ssała palec i głaskała się po włosach - dorosłą. Wolałabym, żeby mój Wojtusiek tak nie robił. Natomiast opcja z byciem smoczkiem dla swojego dziecka mi nie odpowiada jakoś.
No więc: jestem troszku eko. Ale tylko troszku. Albo inaczej - wychowuję moje dziecko troszku według zasad rodzicielstwa bliskości. Ale nie całkiem...
Bo naprzykład przeczytałam ostatnio książkę, którą nazywa się "biblią rodzicielstwa bliskości". Jest to podobno lektura obowiązkowa dla młodej matki, która chce wychować swoje dziecko w zgodzie z naturą. Książka nazywa się W głębi kontinuum.
I jest głupia.
No przepraszam bardzo, ale uważam, że jeśli ktoś na podstawie przykładu Indian z Puszczy Amazońskiej usiłuje mi wykazać, że jeśli nie noszę swojego dziecka 24/7 to nie dostarczam mu odpowiednich dla jego wieku bodźców; jeśli zastawiam go stołem, żeby nie zleciał z kanapy i jeśli mam zamiar zamontować bramkę w wejściu do kuchni to daję mu do zrozumienia, że oczekuję od niego a) żeby spadł z kanapy, b) żeby poparzył się dotykając gorącego piekarnika; jeśli nie daję mojemu siostrzeńcowi najostrzejszego noża to on gdy tylko będzie miał okazję to ten nóż znajdzie i utnie sobie palec; jeśli moje dziecko siedząc w jakiejś odległości ode mnie - na przykład w swoim wysokim krzesełku - uśmiecha się to nie dlatego, że jest mu wesoło i się świetnie bawi tylko dlatego, że chce, żebym zwróciła na niego uwagę i wzięła je na ręce to temu komuś się chyba coś pomyliło.
No nie popadajmy w skrajności...
Oj tam, oj tam ;)
OdpowiedzUsuń