Mam odrobinę polskości w Wielkiej Brytanii. Myślałam, że to jest ściema o tym zwalnianiu albo doprowadzaniu do zwalniania się na własne życzenie po urlopie macierzyńskim... No ale nie jest. Myślałam, że mnie nie dotyczy, bo mieszkam w Londynie i pracuje w angielskiej firmie. No ale moja bezpośrednia przełożona jest Polką... No i dotyczy.
Szanowna pani A. robi wszystko, żeby mi utrudnić. Na szczęście jej bezpośredni przełożony już Polakiem nie jest. Jest Anglikiem. A brytyjskie prawo chroni matki dzieciom, bo Churchill stwierdził, że dzieci są przyszłością narodu.
Tylko się zastanawiam, czy naprawdę nie da się w żadnej sytuacji nie można uniknąć smrodu? Czy zawsze znajdzie się ktoś komu nie w smak jest załatwianie czegokolwiek polubownie? Ja chodziłam i prosiłam moją szefową o współpracę, o dogodne godziny, które mi się prawnie należą, o informowanie mnie o zmianach w grafiku, w końcu o załatwienie przeniesienia, jeśli nie chce ze mną pracować. Ona twierdzi, że już to, że nie każe mi pracować na popołudniową zmianę to jest pójście mi na rękę i to jak umawiałam się z poprzednim managerem już nie obowiązuje.
Ona nie chce się dogadać, ona chce zmianę której ja potrzebuje. I postanowiła wymusić na mnie pracę w godzinach, które nie odpowiadają mi ze względu na opiekę nad moim dzieckiem. Czy ja już wspominałam, że brytyjskie prawo chroni matki? No to chyba się przejedzie.
"Ja być król. Ty być tylko doradca. Pamiętać?"
OdpowiedzUsuń