Jestem chora. Ciężko. Na katar. I kaszel. I na ból głowy jeszcze. Mam watę zamiast mózgu i słyszę jak przez szklankę. Dzisiaj w pracy czytałam z ruchu warg co ludzie zamawiają. I kolega się ze mnie śmiał. Za to puścił do domu wcześniej. Zważywszy na okoliczności i moje samopoczucie. Mogło mieć to też coś wspólnego z tym, że zademonstrowałam mu jak kaszlę. A kaszlę pięknie. I malowniczo. Jak stary gruźlik. I jeszcze się przy tym równie malowniczo podduszam.
No nic, przyszłam do domu. A w domu niemowlę, dziesięć miesięcy, pięć (od dzisiaj) zębów i niespożyta energia. Obgryza laptopa. Włazi na oparcie od kanapy, żeby lepiej widzieć. I wiesza się na rękach na stoliku od krzesełka prawie ściągając sobie wyżej wymienione na głowę. Myślicie, że podpatrzył jak jego ojciec huśta się na balustradzie?
W każdym razie to dziecko to jakiś kosmos. Mój schorowany mózg go nie ogarnia.
Ale nie podmienili Ci go w szpitalu?
OdpowiedzUsuńNo właśnie podejrzanie podobny do mnie na widok. Ale nie wiem po kim taki nadruchliwy jest.
OdpowiedzUsuńPo tatusiu Wojtusiowym może? Ale u nas w rodzinie też był gen nadruchliwości... Myślałam, że nim w całości Twoja osobista kuzynka zawładnęła. Ale może troszkę zostawiła dla następnego pokolenia. A jak się to następne pokolenie podzieliło sprawiedliwie, to Ona i tak ma gorzej bo ma bliźniaki, a Ty tylko jednego Wojtusia
OdpowiedzUsuńobyś wydobrzała
OdpowiedzUsuńja tymczasem nakarmiłam Ci żółwie :)
Już jesteśmy zdrowi - ja i mój mózg. Ale mojego syna i tak chwilami nie ogarniam. Dzięki :)
OdpowiedzUsuń