Jestem chora. Ciężko. Na katar. I kaszel. I na ból głowy jeszcze. Mam watę zamiast mózgu i słyszę jak przez szklankę. Dzisiaj w pracy czytałam z ruchu warg co ludzie zamawiają. I kolega się ze mnie śmiał. Za to puścił do domu wcześniej. Zważywszy na okoliczności i moje samopoczucie. Mogło mieć to też coś wspólnego z tym, że zademonstrowałam mu jak kaszlę. A kaszlę pięknie. I malowniczo. Jak stary gruźlik. I jeszcze się przy tym równie malowniczo podduszam.
No nic, przyszłam do domu. A w domu niemowlę, dziesięć miesięcy, pięć (od dzisiaj) zębów i niespożyta energia. Obgryza laptopa. Włazi na oparcie od kanapy, żeby lepiej widzieć. I wiesza się na rękach na stoliku od krzesełka prawie ściągając sobie wyżej wymienione na głowę. Myślicie, że podpatrzył jak jego ojciec huśta się na balustradzie?
W każdym razie to dziecko to jakiś kosmos. Mój schorowany mózg go nie ogarnia.