Czasem siadam na fotelu, zasłaniam oczy rękami i wyobrażam sobie, ze znajduję się w magicznej krainie.
W tej krainie panuje cisza, a jak już ktoś się odzywa to mówi ludzkim językiem i nie muszę się domyślać, że "cici" znaczy tyle co "jeszcze".
W tej krainie nikt się po mnie nie wspina, nie siada mi na twarzy, nie szczypie mnie, nie wciska mi kończyn pod bluzkę, wszystkich i z każdej strony, ani nie używa mojej bluzki jako bungie.
W tej krainie starsi bracia nie taranują młodszych sióstr, a młodsze siostry nie ciągną starszych braci za uszy.
W tej krainie odcinek serialu ogląda się w całości, a nie podzielony na fragmenty ośmiominutowe z przerwami na niam, pij i be, albo raczej siusiu - od dziś.
W tej krainie nie muszę osiemdziesiąt razy dziennie zamiatać, bo nikt nie wciąga jak mały odkurzacz każdego paprocha, którego znajdzie. A jak już nazbiera się dużo paprochów, to mogę właśnie użyć odkurzacza, takiego prawdziwego, zamiast miotły, bo nikt na jego widok nie zaczyna się trząść ze strachu.
W tej krainie dzieci nie odżywiają się tylko chlebem z masłem, mlekiem i jajkami tylko grzecznie zjadają obiadki zawierające warzywa.
I tak siedzę sobie w tej magicznej krainie jakiś czas, aż jakieś małe rączki nie zabiorą moich dłoni z oczu i jakieś małe usta nie umieszczą na tych oczach, a także nosie, policzkach, czole i brodzie szeregu buziaczków, a potem przeniosą się - te rączki - na moje włosy, by zrobić mi wielki kołtun, który eufemistycznie nazywamy "głaskaniem".
I wtedy już wiem, że wcale a wcale nie jest mi do tej magicznej krainy tęskno.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Powiedz mi co o tym myślisz :)