No, powiedzmy, że mamy się średnio, bo nie mamy internetu i nie będziemy mieć przez najbliższy tydzień, bo gdyż EE, czyli nasz dostawca ma rułę i dwa kolanka. A za to ja mam anginę, w związku z czym odżywiam się od wczoraj (bo na przykład przedwczoraj nic nie przechodziło...) lodami, zupą krem i bananami popijanymi rumiankiem. A - dziś zjadłam też owsiankę, ale drapała mnie w gardło, więc więcej jej nie będę jeść. W ramach notek związanych z polskim miesiącem z mojego projektu pokażę Wam parę książek co sobie przywiozłam z Polski na przykład, ale to jak wyzdrowieję i odzyskam internet, bo ten komórkowy mam ograniczony, a wszak zdjęcia muszą być!
Tymczasem - tak na pocieszenie - polskie dijalogi rodzinne:
I.
Lusia podzieliła całe swoje pokolenie na: dzieci - czyli Niko i Wojtek, ja - czyli ona i Lela/Łeła, czyli Rela. Przez cały wyjazd wołała za chłopakami tonem starej panny: dzieeeeeciii!
Lusia szuka w domu Reli: Lela, dzie jesieś? Lela, dzie jesieś?
Nagle je się przypomniało: Dzieci!
Poleciała do największego pokoju, sprawdziła: Dzieci siom. Lela, dzie jesieś?
II.
Lusia wyciągnęła zza drzwi bambus.
Mil: Lusia, zostaw ten patyk.
Wojtuś: To nie jest patyk, to jest rózga!
Mil: Tak? A do czego jest rózga?
Wojtuś: Do zabijania pupy...
Mil: Taaaaaaak? A kiedy się zabija pupę?
Wojtuś: Jak się nie jest grzecznym.
Musia: A kto był niegrzeczny? Komu babcia zbiła pupę?
Wojtuś: Dziadku!
III.
Wojtuś rysuje cioci na nodze i opowiada wesoło: Narysowałem malutkiego ślimaczka!
Paulinka: Tak? Narysowałeś mi ślimaczka! Ale fajnie!
Wojtuś (ton zmienił na grobowy): On umarł. Źli ludzie zabili go. Takim sznurkiem.
A ciotka, pierwsza naiwna, już się cieszyła...
IV.
Byliśmy z wizytą u znajomych, którzy mają córkę mniej więcej taką jak Wojtek i rocznego synka. Po powrocie Wojtuś opowiada babci: Kesia ma w pokoju odkurzacz, kamapę, książki na szufladzie - dziwne, ja trzymam książki na regału... I małego bratka. I łóżko dla tego bratka.
Musia: A mamę Kesia ma?
Wojtuś: Nie, ciocię.
Musia: Ciocia Marta to jest twoja ciocia, a Kesi mama.
Wojtuś: I tatę ma.
Musia: A tata Kesi nazywa się Dawid.
Wojtuś (oburzony): Nie mów na niego brzydko!
Córka mi się w Polsce rozgadała i powtarza wszystko jak mała papuga. Najsłodsze jest cieciasiam czyli przepraszam (używane przez nią nader często i wcale to nie znaczy, ze jest nadmiernie grzeczna...) i nianioc czyli dobranoc. Syn za nieodżałowanego mirondna, który w końcu na stałe zmienił się w pomidora, funduje matce cudowne doznania słuchowe typu rękaciwki, czyli rękawiczki. I nieodmiennie zamiast chować się przed kimś - chowa się za kimś, na przykład pod kołdrą za Lusią, i Lusia ma go szukać.
A ja w Polsce zmieniłam się w owieczkę. I jeszcze postanowiłam wrócić do okularów, bo się moda zmieniła i znów wewnątrz oprawek mieszczą się moje oczy w całości, a nie mam kresek w polu widzenia. Haha, jak wam się pokażę to mnie nie poznacie! Ale to dopiero za tydzień.
Nie możemy się doczekać. Zdrówka życzę :)
OdpowiedzUsuń