Przyniosłam Mężu gitarrę. Ze śmietnika. Jakom córka swego ojca zbieracza.
Gitarra jest prawie-całkiem-dobra, ma jeno pokruszone coś o czym Męż mówi per siodełko i co, według niego nie jest żadnym problemem. Jak ją zobaczyłam na tym śmietniku to miała jeszcze wszystkie struny (jedną pękniętą) i odniosłam wrażenie, że ktoś wyrzucił gitarrę, bo mu struna pękła właśnie.
Tak czy owak - Żuru ma nową gitarrę. Znaczy dla niego jest ona nowa, w ogóle to już trochę zużyta. Ale się cieszy i ją głaszcze. A ja sobie myślę, że w sumie mam prezent rocznicowy dla Męża odbyty, haha :P
Teraz... Znaczy nie teraz, ale w najbliższym czasie, będziemy gitarrę drapać, malować i lakierować. Znaczy Żuru będzie drapać, ja będę malować, a lakierować to jeszcze nie wiem kto. Żeby była śliczna. Mam już na nią pomysł :)
Jakoś córka swego ojca zbieracza!!!
OdpowiedzUsuńNo i ma gitarrę przynajmniej Żuru, tak?
Usuń