Mil: Ja też ciebie lubię, fajny jesteś chłopczyk.
Wojtuś: Taki syn!
No więc mój "Taki Syn", skończył jak wiadomo półtora miesiąca temu trzy lata. A trzy lata to wiek słuszny, żeby w Wielkiej Brytanii do przedszkola iść. A do tego rok szkolny się kończy, więc należałoby się zainteresować, jak to zrobić, żeby się od września załapać na te sponsorowane przez państwo 15 godzin.
Ojciec z Synem poszli więc dwa tygodnie temu na rajd po przedszkolach. W większości dowiedzieli się, że trzeba wypełnić aplikację, przynieść i czekać. W dwóch umówili się na spotkania, bo jest miejsce i można na już.
Poszliśmy. Całą wycieczką, znaczy rodziną. Najpierw do przedszkola przy szkole podstawowej Montessori. Pooglądaliśmy sale i podwórka, Wojtuś po jakiś 5 minutach przebywania w sali poszedł się bawić z dziećmi, nam bardzo miła pani wicedyrektor opowiedziała co dzieci jedzą i jakie mają zajęcia. No ale niestety, oni opcji piętnastogodzinnej nie obsługują, najmniejsza jest dwudziestogodzinna, z czego 15 godzin jest owszem, sponsorowane przez państwo, ale już te 5 trzeba sobie dokupić. Za to w cenie jest drugie śniadanie i lunch, a także lekcje muzyki połączone z nauką gry na wybranym instrumencie.
Pokiwaliśmy głowami, pożegnaliśmy się i poszliśmy do drugiego przedszkola.
Drugie również Montessori (bardzo dużo tu takich jest). Zostaliśmy wpuszczeni do środka, ale wózek kazali nam zostawić na zewnątrz - na otwartym parkingu. No nic, zabrałam Lusię i torebkę i zostawiłam, z nadzieją, że mi nikt zakupów nie skroi. Postawiono nas w progu i kazano czekać. Po dłuższej chwili zszedł z góry Dinozaur. Pani dyrektor, stara, że mózg się marszczy i pozbawiona mimiki z powodu ilości warstw kosmetyków kolorowych. Zapytała ile Wojtuś ma lat. Żuru odpowiedział. Następnie zapytała ile Wojtuś ma lat. Żuru odpowiedział po raz kolejny. Następnie zapytała, kiedy Wojtuś się urodził. Żuru odpowiedział. Następnie zapytała Żura, czy to jest jego syn. Żuru odpowiedział. Następnie zapytała ile Wojtuś ma lat... Domyślacie się dalszego ciągu? To tak jeszcze ze cztery razy.
Pokazała nam salę. Oglądanie polegało na kukaniu z progu. Wojtek wyrywał się do dzieci i zabawek - nauczony doświadczeniem z poprzedniej placówki - Dinozaur powiedział, ze ze względu na zasady BHP wejść nie może, bo przyszedł z zewnątrz. Zaczęłam się zastanawiać gdzie dzieci mają odkażaną skórę i ubranka jak przychodzą do przedszkola...
Wyszliśmy z sali (znaczy zamknęła drzwi...) i dostaliśmy woreczki na buty, takie jak w szpitalu. Wojtek i Lusia zakładać nie musieli, pod warunkiem, że będą noszeni. Nie, żebyśmy gdzieś wchodzili... Szliśmy potem tylko i wyłącznie po korytarzu i biurze Dinozaura.
Zaprowadzono nas do miejsca gdzie podobno jest toaleta i kuchnia, ale pewna nie jestem, bo jak chciałam zerknąć to Dinozaur zatrzasnął mi drzwi przed nosem. Potem w podobny sposób pokazano nam drugą salę dla dzieci i wylądowaliśmy w biurze.
Tam Dinozaur poinformował nas w jakich godzinach dzieci mogą przychodzić do przedszkola (możliwe są dwie zmiany - poranna i popołudniowa), że jedzenie można przynosić albo wykupić i ile kosztuje wykupienie, że godzina zajęć z innymi dziećmi w tygodniu to za mało i powinniśmy chodzić na więcej tzw. grup zabaw, żeby Wojtek przyzwyczaił się do bycia bez mamy (nie wiem jak takie zajęcia maja go do tego przyzwyczaić, skoro tam byłby Z MAMĄ...), zapytała nas czy byliśmy jeszcze w innych przedszkolach, a jak się dowiedziała w jakim byliśmy godzinę wcześniej, zaczęła psioczyć, że ono jest bez sensu, bo nie mają darmowej opcji... Wojtek przez całą wizytę mówił, że chce iść do domku, a Dinozaur jeszcze kilka razy wykazał się nieumiejętnością porozumiewania się w języku angielskim na poziomie podstawowym.
Wykupienie wyżywienia (nie biorę pod uwagę opcji przynoszenia jedzenia, czemu dziecku ma być przykro, że wszystkie dzieci jedzą coś, a on musi jeść zupełnie coś innego?) w przedszkolu Dinozaura kosztuje około 2 funtów mniej niż wyżywienie, pięć godzin dodatkowych i lekcje muzyki w przedszkolu numer jeden. Zgadnijcie na które przedszkole się zdecydowaliśmy?
Wróciliśmy do pierwszego przedszkola o uroczej nazwie Klonowy Dom i Wojtek został Klonowym Chłopczykiem.
W czwartek był pierwszy raz - na godzinę. Zaczął płakać 15 minut przed moim przyjściem. W piątek znów na godzinę, jak zaprowadzałam to mi pomachał i poszedł, nawet się nie obejrzał. Jak po niego wróciłam to właśnie siedział przy stoliku z kolegą i lepił z plasteliny. Pani go zawołała, a on odwrócił się, pomachał mi i wrócił do lepienia. Dziś szedł szczęśliwy, pod przedszkolem zaczął płakać, ale według relacji nauczycielki przestał jak tylko zniknęłam.
Panie w przedszkolu mówią, ze żadne dziecko się tak szybko nie zaaklimatyzowało. Jak Żuru po niego poszedł, to w czasie płacenia za mundurek uciekł z powrotem do sali... osiem razy. A jadł dziś podobno makaron, kotlety i kukurydzę... Ciekawe zestawienie, ale w sumie Niko jak był w przedszkolu rzekomo codziennie jadł spaghetti...
Tymczasem Lula, wiek 14 miesięcy, dziś przez godzinę (GODZINĘ!) bawiła się garścią szklanych kulek, miseczką, butelką i zestawem łyżeczkowych miarek. Sama! Ja tylko pilnowałam, żeby nic nie zjadła, a ona przesypywała, mieszała, układała na łyżeczkach. Bite 60 minut, od 18.00 do 19.00! Ile podobno skupia się na jednej czynności czternastomiesięczne dziecko? Cokolwiek na ten temat przeczytacie to nie wierzcie. Prawdopodobnie wszystkie badane dzieci, podczas badania, miały zajmować się nieciekawymi rzeczami.
To faktycznie szybko się zaaklimatyzował - super, że mu się podoba :))
OdpowiedzUsuńA p. Dinozaur faktycznie ma dziwny sposób prezentacji przedszkola... - i to bardzo jest ciekawe ,że nie wolno wejść na salę - z racji bhp - może mają teren na odkażanie dzieci -brrr , a może nie mają się czym pochwalić ...
A Lusia faktycznie niezłą musiała mieć zabawę :) godzina czasu - wow. I jaki to jest fenomen , że dzieci nie potrzebują skomplikowanych zabawek :)