sobota, 27 lipca 2013

O gotowaniu

Refleksje mnie naszły przy zmywaniu. Konkretnie przy myciu deski do krojenia. Zielonej. Tak ją myłam i myłam, i myślałam o tym, że wczoraj wieczorem kroiłam na niej łososia, a dziś paprykę i, że Rela by mnie pokrzyczała, bo nie wolno kroić warzyw na tej samej desce co kroi się ryby albo mięso... Tak jej powiedział koszerny kolega i tak ją nauczyli w szkole. Na lekcjach gotowania. I tu mnie naszła refleksja.

No bo tak: ja gotować umiem. I kocham to robić. Jak każdej dobrej kurze domowej największą przyjemność sprawia mi karmienie moich bliskich! Nie no, ostatnie zdanie było żartem, ale poważnie lubię gotować i lubię jak tym, dla których gotuje to smakuje. I jak Rela na wiadomość o tym, że do nich przyszłam pyta: "Jest Mila? To zrobi placek pasterski?" też lubię. Miłe to jest. (Chociaż ostatnio dawno placka pasterskiego nie było, bo to tłuste paskudnie, a ja się odchudzam, więc nie będę sobie diety sabotować.)

Wracając do tego, że umiem - nauczyłam się od Musi i od Paulinki (wszak młodsza od niej jestem 11 lat, to ona umiała wcześniej), tak jakoś, przy okazji. No bo jak byłam w domu w trakcie przygotowania obiadu to automatycznie w tym przygotowaniu pomagałam. I patrzyłam na to co się robi. No i się naumiałam. A potem jak już nie mieszkałam z Musią to jak potrzebowałam coś zrobić, czego jeszcze nie robiłam, to dzwoniłam do niej i mi przez telefon/skype tłumaczyła. I robiłam, często kombinując tzw. na Babcię Danielę*, ale z lepszym niż ona skutkiem, szczególnie przy pieczeniu :) Książek kucharskich mam kilka. Nawet czasem z nich korzystam. Dwie, autorstwa panny Dahl, kupiłam, bo były ładne, inne i z sentymentu dla nazwiska. Jedną z powodu nazwy - Reggae Reggae Cook Book. Jedną dała mi moja Siostra, bo nie używała. Taką z podstawami. Ja używam jej głównie po to, żeby czytać pięć różnych przepisów na to samo i wyciągać z tego średnią, czyli przepis własny. Ale są tacy co nie umieją. Takie dziewczyny, którym mama mówiła "ty mi nie musisz pomagać, ty się musisz uczyć!" I potem one w swoich postanowieniach typu "30 rzeczy do zrobienia przed trzydziestką" piszą: nauczyć się gotować. Albo serwują swojemu dwumetrowemu i stukilowemu mężowi arbuza na obiad**.

A na przykład Rela, która ma aktualnie lat 14 i chodzi do szkoły będącej tutejszym odpowiednikiem gimnazjum i liceum w jednym, wraca do domu około 17. I czy ona ma szansę popatrzeć na to jak gotuje jej matka albo jej pomóc? Nie ma, bo nikt normalny nie zaczyna robić obiadu o 17. O tej porze to już często jest po obiedzie, albo jedzą obiad Ci, którzy właśnie wracają z różnych miejsc... No i jak taka matka ma dziecko nauczyć gotować - nawet jak umie? Na szczęście tutejsze szkoły mają w programie lekcje gotowania. I czternastoletnie dziecko (nie tylko dziewczyna!) potrafi ugotować obiad z sałatką i  upiec ciasto na deser. I różne inne rzeczy kuchenne umie. I wie, że do każdego rodzaju żywności powinna być osobna deska do krojenia, czym truje rodzinie różne części ciała - po to, żeby się nie truli.

I ja tak sobie myślę... Podobno tu jest okropny poziom nauczania, a w Polsce to taki strasznie wysoki. Tylko powiedzmy sobie szczerze: czy nie bardziej człowiekowi w dorosłym życiu przydaje się wiedza z zakresu przygotowywania żywności niż znajomość wszystkich rzek Europy z umiejscowieniem, czego uczy się w polskiej szkole?

___________
* Babcia Daniela to mamusia mojej Musi. Jak piekła ciasto to brała przepis i robiła tak: "ileśtam śmietany... A to damy mleko. Kostka masła... Nie mam masła, może być margaryna." I jak jej ciasto wychodziło kiepskie to stwierdzała, że przepis do niczego :)
**autentyczne...