Refleksje mnie naszły przy zmywaniu. Konkretnie przy myciu deski do krojenia. Zielonej. Tak ją myłam i myłam, i myślałam o tym, że wczoraj wieczorem kroiłam na niej łososia, a dziś paprykę i, że Rela by mnie pokrzyczała, bo nie wolno kroić warzyw na tej samej desce co kroi się ryby albo mięso... Tak jej powiedział koszerny kolega i tak ją nauczyli w szkole. Na lekcjach gotowania. I tu mnie naszła refleksja.
No bo tak: ja gotować umiem. I kocham to robić. Jak każdej dobrej kurze domowej największą przyjemność sprawia mi karmienie moich bliskich! Nie no, ostatnie zdanie było żartem, ale poważnie lubię gotować i lubię jak tym, dla których gotuje to smakuje. I jak Rela na wiadomość o tym, że do nich przyszłam pyta: "Jest Mila? To zrobi placek pasterski?" też lubię. Miłe to jest. (Chociaż ostatnio dawno placka pasterskiego nie było, bo to tłuste paskudnie, a ja się odchudzam, więc nie będę sobie diety sabotować.)
Wracając do tego, że umiem - nauczyłam się od Musi i od Paulinki (wszak młodsza od niej jestem 11 lat, to ona umiała wcześniej), tak jakoś, przy okazji. No bo jak byłam w domu w trakcie przygotowania obiadu to automatycznie w tym przygotowaniu pomagałam. I patrzyłam na to co się robi. No i się naumiałam. A potem jak już nie mieszkałam z Musią to jak potrzebowałam coś zrobić, czego jeszcze nie robiłam, to dzwoniłam do niej i mi przez telefon/skype tłumaczyła. I robiłam, często kombinując tzw. na Babcię Danielę*, ale z lepszym niż ona skutkiem, szczególnie przy pieczeniu :) Książek kucharskich mam kilka. Nawet czasem z nich korzystam. Dwie, autorstwa panny Dahl, kupiłam, bo były ładne, inne i z sentymentu dla nazwiska. Jedną z powodu nazwy - Reggae Reggae Cook Book. Jedną dała mi moja Siostra, bo nie używała. Taką z podstawami. Ja używam jej głównie po to, żeby czytać pięć różnych przepisów na to samo i wyciągać z tego średnią, czyli przepis własny. Ale są tacy co nie umieją. Takie dziewczyny, którym mama mówiła "ty mi nie musisz pomagać, ty się musisz uczyć!" I potem one w swoich postanowieniach typu "30 rzeczy do zrobienia przed trzydziestką" piszą: nauczyć się gotować. Albo serwują swojemu dwumetrowemu i stukilowemu mężowi arbuza na obiad**.
A na przykład Rela, która ma aktualnie lat 14 i chodzi do szkoły będącej tutejszym odpowiednikiem gimnazjum i liceum w jednym, wraca do domu około 17. I czy ona ma szansę popatrzeć na to jak gotuje jej matka albo jej pomóc? Nie ma, bo nikt normalny nie zaczyna robić obiadu o 17. O tej porze to już często jest po obiedzie, albo jedzą obiad Ci, którzy właśnie wracają z różnych miejsc... No i jak taka matka ma dziecko nauczyć gotować - nawet jak umie? Na szczęście tutejsze szkoły mają w programie lekcje gotowania. I czternastoletnie dziecko (nie tylko dziewczyna!) potrafi ugotować obiad z sałatką i upiec ciasto na deser. I różne inne rzeczy kuchenne umie. I wie, że do każdego rodzaju żywności powinna być osobna deska do krojenia, czym truje rodzinie różne części ciała - po to, żeby się nie truli.
I ja tak sobie myślę... Podobno tu jest okropny poziom nauczania, a w Polsce to taki strasznie wysoki. Tylko powiedzmy sobie szczerze: czy nie bardziej człowiekowi w dorosłym życiu przydaje się wiedza z zakresu przygotowywania żywności niż znajomość wszystkich rzek Europy z umiejscowieniem, czego uczy się w polskiej szkole?
___________
* Babcia Daniela to mamusia mojej Musi. Jak piekła ciasto to brała przepis i robiła tak: "ileśtam śmietany... A to damy mleko. Kostka masła... Nie mam masła, może być margaryna." I jak jej ciasto wychodziło kiepskie to stwierdzała, że przepis do niczego :)
**autentyczne...
I teraz Emilka gotuje lepiej ode mnie!
OdpowiedzUsuńAle nie zupę pomidorową.
Usuń:)
OdpowiedzUsuńsuper te lekcje. :) a ja podobnie jak babcia Daniela :)
OdpowiedzUsuńJa, podobnie jak Ty Mila, zawsze kręciłam się blisko kuchni i podpatrywałam, ale na studiach mieszkałam z dziewczyną, której mama nic nigdy nie pokazywała, bo wmówiła jej, że ona jest do wyższych celów stworzona i nie będzie w kuchni przesiadywać.
OdpowiedzUsuńNo więc tą biedną dziewczynę uczyliśmy gotować ziemniaki, ryż, makaron, żeby chociaż z jakimś sosem ze słoika mogła zjeść :)
A jak dostawała paczki z domu, to na każdym kotlecie miała pełną instrukcję obsługi, począwszy od tego, że ma wlać olej na patelnię, a mięso ze złotka rozwinąć, po wyłożenie na talerz :)
A! Bo chciałam głównie napisać, że ja to bym się chętnie na jakieś lekcje gotowania zapisała nawet teraz! uchhh, jak tam musi być fajnie!
UsuńNooo, też bym nie pogardzila :)
UsuńA ja odwrotnie. Nie uczestniczyłam w gotowaniu w moim rodzinnym domu, bo A. moja mama nie lubi w kuchni towarzystwa; B. i najważniejsze: mnie to w ogóle nie interesowało, gdyż wtedy - w mojej pierwszej młodości - jedzenie było po to, by żyć.
OdpowiedzUsuńGotowania nauczyłam się praktycznie sama ( gotować ziemniaki lub ryż, czy tam zrobić jajecznicę potrafiłam). Na początku korzystałam z przepisów: kupowałam sobie cykliczne wydanie w GW i kompletowałam w segregatorach, mam starą książkę kucharską pt. KUCHNIA POLSKA także.
Tak naprawdę pierwszy wyjazd do Fr wywołał we mnie miłość do smakowania i teraz jeszcze bardziej się w tym rozwijam. Ale to dlatego, że to lubię.
Myślę też sobie tak, że gotowanie jest koniecznością i człowiek musi się tego prędzej czy później nauczyć - chyba że ma kasę i się stołuje w restauracjach. Poznawanie w szkole wiedzy -tej mniej przydatnej jak nazwy rzek w Europie ;) - to być może jedyna okazja poszerzenia swych horyzontów myślowych. Niestety, tak jest, że wiele osób po opuszczeniu szkoły już nigdy nie czyta książek, nie poszerza swej wiedzy o świecie...
A może właśnie poznawanie tych "zbytecznych" wiadomości może rozwinąć zainteresowanie np. podróżowaniem? ;)
O jak najbardziej podpatrywałam moją babcię - uwielbiałam z nią siedzieć w kuchni. U mnie Tata w kuchni królował ,ale co do gotowania mogliśmy popatrzeć i posprzątać . Dopiero po ślubie rozpoczęłam prawdziwą przygodę z gotowaniem.
OdpowiedzUsuńA ze szkołą to fakt - znajomość rzek świata nie koniecznie da na stole pyszny obiad :)