piątek, 10 stycznia 2014

Jakaś nerwowa jestem dziś...

Jestem chrześcijanką.
Zielonoświątkowcem.
Co niedzielę wstaję o szóstej rano, wychodzę z domu o 7.15 i jadę dwoma pociągami i autobusem albo pociągiem i metrem, przez półtorej godziny, po to, żeby zdążyć na nabożeństwo o 9.30 na zupełnie innym końcu Londynu. Jakby ktoś miał wątpliwości, Londyn jest dużym miastem.
Na tym nabożeństwie, które trwa dwie godziny, nie stoję w ławce i nie drapię się po głowie czekając na koniec, tylko najpierw usiłuję brać udział w uwielbianiu, podczas gdy mój mąż gra w zespole, a ja muszę zapanować nad dwójką małych dzieci, tak, by jednocześnie nie przeszkadzały innym i były obecne, bo uważam, że przychodzenie do kościoła z dziećmi a potem wysyłanie ich do salki, żeby się pobawiły mija się z celem, a potem na kazaniu prowadzę zajęcia dla dzieci przedszkolnych. Nie są to zajęcia typu "pobawimy się w balonika i polepimy z plasteliny" tylko prowadzę regularną lekcję biblijną, którą najpierw w domu muszę przygotować od podstaw, bo nie dysponuję podręcznikiem - mam jedynie Biblię.
Dlaczego to robię? Po potrzebuję społeczności, bo wierzę w Boga, bo to kocham.

Czy jestem przez to lepsza? Nie mnie oceniać. Czy daje mi to prawo to napiętnowania grzeszników? Nie, bo sama jestem grzesznikiem. Chociaż żyję w związku heteroseksualnym, nie dokonałam nigdy aborcji, nie kradnę w sklepach, płacę podatki i nie spałam z moim mężem przed ślubem - mam swoje za uszami.

Bo "nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni". I, bo najpierw wydłubujmy źdźbło ze swojego oka, zanim się za belki w cudzych oczach będziemy zabierać.

3 komentarze:

  1. warto robić w życiu tylko to, co nadaje mu sens, dlatego biję brawo, choć do wiary mam stosunek ambiwalentny

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i miej. No i dobrze. Właśnie o to mi chodzi - Ty masz ambiwalentny, ja mam emocjonalny i nic nikomu do tego.

      Usuń

Powiedz mi co o tym myślisz :)