czwartek, 17 kwietnia 2014

Wielkanoc po mojemu

Minusem bycia protestantem (zielonoświątkowcem) jest to, że w naszych kościołach nabożeństwo jest tylko raz w niedzielę. Najczęściej około godziny dziesiątej. I trwa około dwóch godzin. A jeśli do kościoła masz kawałek to trzeba doliczyć jeszcze czas na dojście/dojazd.

Jako dziecko mieszkałam w Żorach - to takie miasto na Śląsku. Niewielkie. A niewielkie miasto charakteryzuje się tym, że wszędzie się chodzi. Komunikacji miejskiej w zasadzie się nie używa, chyba, że po to, żeby dojechać do okolicznych wsi.

Mieszkaliśmy na jednym z osiedli, a kościół był w Rynku. Spacerkiem pół godziny. Wychodziliśmy z domu około 9.15, wracaliśmy około 13 - bo wiadomo, wraca się wolniej, z znajomymi żegna, na lody idzie i tak dalej.

No ale miało być o Wielkanocy. Ponieważ to niedzielne święta, a do tego jak najbardziej kościelne, to u nas nie było nigdy żadnych wielkanocnych tradycji. Tych katolickich, bo jesteśmy protestantami, ani komercyjnych, bo wtedy było to mniej rozwinięte, a i moi rodzice za wielkich z domu nie wynieśli. Nie było żadnego wielkanocnego śniadania, dzielenia się jajkiem, prezentów na zajączka i takich tam. Nie było czasu, bo się szło do kościoła, zaraz po wstaniu z łóżka tak w zasadzie. Pisanki zaczęliśmy robić ja i mój Szfagier - to On ze swojego domu to do nas przyniósł. U nas święta spędzało się w kościele - zawsze nabożeństwo było bardziej odświętne, okolicznościowe, a zajęcia dla dzieci bardziej rozbudowane, często też dzieci miały "występy" dla dorosłych.*

Teraz jest trochę inaczej. Protestantką dalej jestem, ale w związku z tym, ze mieszkam w Londynie i mam daleko do Kościoła, a Wielkanoc to jeden z niewielu dni prawie całkowicie wolnych od pracy i nie mam jak do tego kościoła dojechać - świętujemy w domu. No i tu pojawia się problem - bo jak? Jak świętować, jak się w domu nie świętowało? Nie wiadomo w zasadzie z czym prócz jajek te święta się wiążą?

Jakoś musiałam to ugryźć i postanowiłam wprowadzić sobie "nowe, świeckie tradycje".

Po pierwsze - jajka i prezenty "na zajączka".

Nie mam pojęcia co ma wspólnego zając ze zmartwychwstaniem Jezusa... A przecież to świętujemy? Więc zajączek odpada jak dla mnie. Ale z drugiej strony - jakaś zabawa świąteczna musi być. I tu podoba mi się angielskie "egg hunt" - szukanie ukrytych jajek z niespodziankami. Już jajko - nowe życie - jakoś można podciągnąć pod wymowę Wielkanocy.

Czyli postanowione - w tym roku szukamy jajek. Zakupiłam specjalne plastikowe jajeczka, do których powkładam jajeczka czekoladowe i malutkie kurczaczki. A, że asortyment szeroki w sklepach - po jednym jajku kupiłam specjalnym, z drobną zabawką.

Malować też będziemy - żeby było ładnie i wesoło. Należy się cieszyć, że Pan Jezus Żyje!

Po drugie - opowiadanie.

No bo Wielkanoc to nie tylko jajka. I jakoś trzeba dziecku tę historię opowiedzieć i zilustrować. Opowiedzieć prosto, Biblię z obrazkami mamy i czytamy. Ale chciałam zrobić jeszcze coś co cały czas byłoby widoczne. Na pintereście znalazłam dwie rzeczy:

1. Pusty grób z pączka.


2. Grobo-Golgota.


Pierwsze wykorzystałam na szkółce w poprzednią niedzielę - szkółka była okolicznościowa - od Niedzieli Palmowej, aż do Wniebowstąpienia. W domu postanowiłam zrobić drugie. A raczej robić, razem z Wojtkiem, po kawałku.

Wykorzystałam to co miałam w domu: talerzyk, małe okrągłe pudełko, łapkę-żabkę i ryż do stabilizacji:



Całość obłożyłam watą. Stwierdziłam, ze babranie się w ziemi nie jest najlepszą zabawą z trzylatkiem posiadającym roczną siostrzyczkę...



Obsiałam rzeżuchą - rośnie szybciej niż trawa. Żeby kleiła się do zboczy wzgórza, najpierw ją namoczyłam. Pewnie i tak nie zdąży urosnąć do końca do niedzieli, ale zależy mi bardziej na tym, żeby zaczęła kiełkować, wtedy łatwiej objaśnić to, że coś/ktoś żyje :)



A na koniec przygotowań zrobiłam ścieżkę i zamknięcie grobu z kamieni:


Na razie jaskinia jest zamknięta, a wzgórze jest po prostu wzgórzem. 



Jutro będziemy opowiadać o krzyżu i krzyże postawimy. Z patyczków. A w niedzielę obejrzymy pusty grób i zobaczymy, jak rzeżucha budzi się do życia. Postaram się o dokumentację.

Jak Wam się podoba takie świętowanie?

__________________________
* Okazuje się, ze nie tylko protestanci tak mają - Żuru, z domu katolik, też żadnych tradycji, poza chodzeniem do kościoła nie pamięta...

5 komentarzy:

  1. Rzeżucha urośnie. Trzymaj w ciepłym i na wilgotno. Super to jest. Chociaż już widzę oczyma duszy jak Ci co poniektórzy od czci i wiary odsądzają... Ale nic to... Wszak "nieważne jak i jakimi sposobami, byleby Chrystus był zwiastowany".
    A prezenty "na zajączka" dostawałaś. Najczęściej słodycze. Bo u nas była TAKA tradycja. Ale Ty tradycyjnie nie pamiętasz. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No chyba że jak byłam taka mała, że to było przed moik świadomym życiem. Czemu mnie mają odsadzac?

      Usuń
  2. Bardzo podoba mi się ten pomysł.
    U nas zajączek był od zawsze - już jako dziecko dostawałam czekoladowego zająca. I szczerze mówiąc nie zgłębiałam bardziej tego symbolu... może dlatego, że zwiastuje wiosnę i stąd to połączenie ze świętami Wielkanocnymi. Nie wiem, jest i już :)
    Ale do koszyczka zawsze wkładamy baranka - bo dla nas baranek i jajo są najważniejsze.
    A na Egg Hunt idziemy do parku - też nam się spodobała ta zabawa (chociaż na razie tylko o niej słyszeliśmy, a dopiero w sobotę jej doświadczymy).

    OdpowiedzUsuń
  3. Myślę, że to o wiele lepszy sposób na świętowanie z dziećmi niż tradycyjne szuranie do kościoła, a następnie zaleganie za stołami. Dziecko (katolickie) z kazania niewiele zrozumie, rzadko gdzie równolegle do mszy dla dorosłych prowadzone są ich uproszczone wersje, a tłoczenie się jak śledzie w pomieszczeniu, w którym nie ma jak oddychać, to mało świąteczne i zapadające w pamięć z pozytywnych powodów.
    Masz podejście. Wykształciłaś się w dydaktyce, czy to naturalnie nabyte umiejętności?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Papierka nie mam, ale 10 lat prowadzę zajęcia dla dzieci w kościele :) Pierwsze samodzielne w wieku 14 lat.

      Usuń

Powiedz mi co o tym myślisz :)