środa, 21 stycznia 2015

O docenianiu

Wczoraj wyzwaniowa notka jakoś mi nie wyszła... Dziś już będzie, choć Ula wymyśliła na środę trudny temat: 5 rzeczy, które w sobie doceniam.

Wiele z Was, biorących udział w wyzwaniu, pisze po prostu o swoich zaletach... Ja nie byłabym sobą, gdybym nie skomplikowała. Zalet mam wiele, ale nie wszystkie są zaletami dla mnie - część (na przykład to, że jestem dobra, miła i uczynna), wcale nie ułatwia mi życia i czasem chciałabym być taka mniej. Tyle, że nie leży to w mojej naturze. Pozostaje mi tylko pogodzić się z tym, że jestem taka i niech się inni cieszą. A ja skupię się na tym, co mi naprawdę życie uprzyjemnia i ułatwia, na tym, co w sobie doceniam właśnie z tego powodu.

Polecimy po kole, od lewej strony na górze, w stronę przeciwną do ruchu wskazówek zegara, żeby nie było tak całkiem przewidywalnie.


  • Jestem kreatywna i utalentowana. No, jestem. Czasem nawet nadkreatywna, nie ma dnia, żebym (czasem ku zgrozie mojego Męża) czegoś nowego nie wymyśliła. Szczęśliwie (przede wszystkim dla Niego...), znaczną większość tego co wymyślę potrafię zrobić samodzielnie, bo jestem też wszechstronnie utalentowana.
  • Jestem cierpliwa. To wielkie szczęście dla mojego Męża. Bo gdybym nie była, dawno bym go już zabiła. I choć czasem chciałabym być miej cierpliwa - szczególnie w stosunku do niego - bo może szybciej traktowałby poważnie to co do Niego mówię, to jednak doceniam tę moją cierpliwość, bo mimo wszystko ułatwia mi ona życie - nie tylko z Żurem, ale z całą moją rodziną, a także przyjaciółmi i znajomymi.
  • Jestem zaradna. To w sumie łączy się to z moją nadkreatywnością i wszechstronnym utalentowaniem, ale ma odbicie nie tylko w czynnościach manualnych. Nie wiem czy dobrze to nazwałam, ale chodziło o to, że jeśli coś trzeba zrobić, jest z czymś problem, to ja w ciągu kilku minut potrafię znaleźć rozwiązanie, wyjście z tej sytuacji. Niezależnie od tego, czy chodzi o problemy finansowe i sprytne przerzucanie pieniędzy z kupki na kupkę, czy o logistyczne rozplanowanie jednoczesnego zrobienia zakupów w trzech różnych miejscach, odebranie dziecka z przedszkola i zajęcie się drugim dzieckiem, czy o brak podstawowych rzeczy, których potrzeba natychmiast i nie ma jak natychmiast kupić, czy o przeorganizowanie przestrzeni, czy o duszne niepokoje. Przy tym ostatnim troszkę narzekają moja Musia i Siostra, bo kiedy one chcą się ze mną podzielić swoimi rozterkami to ja zamiast wysłuchać i współczuć mówię im co powinny zrobić, kiedy one wcale takich instrukcji ode mnie nie potrzebują. Mówią mi wtedy, że powinnam była urodzić się facetem...
  • Jestem zorganizowana. Moje zdolności organizacyjne zaczynają się około godziny 6.30 w niedzielę, kiedy wyprawiam całą naszą czwórkę (znaczy ja głównie wydaję polecenia :D, jestem mózgiem operacji!) przed wyjściem (o 7.30) do Kościoła, oddalonego od naszego domu o około 1,5 godziny jazdy pociągiem, drugim pociągiem i autobusem, przy maksymalnym naciąnięciu minut przeznaczonych na sen własny i wygospodarowaniu czasu na zrobienie się na bóstwo. Trwają przez cały tydzień zahaczając o wypełnianie obowiązków domowych i zajmowanie się dziećmi przy jednoczesnym znajdowaniu odpowiedniej ilości czasu na odpoczynek, czytanie książek i oglądanie seriali, o panowanie nad budżetem domowym i kalendarzem, o zarządzanie całą służbą wśród dzieci w moim Kościele, o prowadzenie dwóch blogów i o wynajdywanie czasu na pracę twórczą, a także wymyślanie nowych wyzwań i projektów (na przykład ostatnio wymyśliłam to!).
  • Mam syndrom Asterixa. Asterixa znacie na pewno. To taki Gal, z osady, której nigdy nie udało się podbić Rzymianom. Bohater jedynych komiksów, jakie w życiu czytałam. Asterix charakteryzował się tym, że był zrównoważonym, rozsądnym i odpowiedzialnym człowiekiem, który często uspokajał swojego przyjaciela Obelixa, kiedy ten, z dziecięcą wprost euforią, chciał bić Rzymian. Asterix pozwalał mu na to czasami, sam zachowując szał bitewy na czas - jak sama nazwa wskazuje - bitwy. No to ja mam tak samo. Jestem rozsądna, odpowiedzialna i zrównoważona, ale jak mnie coś wku... zirytuje, to bez kija nie podchodź... O syndromie Asterixa mój Mąż (twórca nazewnictwa) dowiedział się w dzień naszego pierwszego spotkania, kiedy zdenerwowana przez pewną panią w Biedronce, wypadłam z pieśnią i hymnem na ustach prosto na niego i moją przyjaciółkę i ciepałam się kilka minut (opisując im sytuację związaną z w/w panią) zanim w ogóle przeszłam do przedstawiania się. Żuru, nie wiedzieć czemu, podobno z miejsca się zakochał. Dlaczego tę akurat cechę w sobie lubię i doceniam? Bo przynajmniej nikt mi nie będzie po głowie chodził. Chociaż jestem miła, naiwna i uczynna, mam dobre serduszko i jestem cierpliwa, to jak już mam za dużo - umiem o siebie zawalczyć.
No, dałam radę. To było trudne, ale powiem szczerze - ostatnio miałam ciężki czas i taka autoterapia w sumie mi się przydała. Ja to jednak fajna jestem!


6 komentarzy:

  1. Masz niesamowite cechy. I to podsumowanie - cierpliwa, miła... :). A chwalmy się, a co!

    OdpowiedzUsuń
  2. No cała Ty po prostu! Ubawiłam się setnie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ciekawy ten sydrom Asterixa- nigdy o nim nie słyszałam, mi brakuje oranizacji zwłaszcza domowej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może dlatego, że wymyślił go mój Mąż, na podstawie obserwacji :) Ja od jakiegoś czasu próbuję zorganizowac się pod każdym względem, nie tylko w głowie, ale też tak, żeby tę organizację zaszczepić domownikom :)

      Usuń

Powiedz mi co o tym myślisz :)