Prowadzę zajęcia biblijne dla grupy przedszkolnej.
Mam zamiar zorganizować w czynie społecznym klub dla polskich dzieci z mojej okolicy...
I...
Nienawidzę bawić się z dziećmi.
Nie to, że nie lubię dzieci. Lubię. Swoje. Mojej siostry. I jeszcze kilkoro. Lubię też je uczyć, robić coś dla niech, wymyślać kreatywne zajęcia.
Więc czego nie lubię?
Nienawidzę zabaw rutynowych typu: jeżdżenie samochodzikami, kąpanie i karmienie, i usypianie lalek, rozmowy dwóch zwierzątek itp. Nie cierpię tego. Nie znoszę. Takie zabawy moje dzieci załatwiają sobie same, we własnym zakresie. Od małego są tego nauczone.
Co zatem robię?
Na zajęciach biblijnych: opowiadam historię, uczę piosenek, prowadzę zajęcia plastyczne.
A w domu? Stwarzam moim dzieciom atrakcyjną przestrzeń, w której bawią się same. W wersji podstawowej - buduję miasteczko z torów i klocków na cały pokój. W wersji rozszerzonej - produkuję na przykład domową plażę albo Nibylandię...
Nibylandię zrobiliśmy ostatnio. Najpierw obejrzeliśmy disneyowskiego Piotrusia Pana (tego z 1953 roku), a potem nasz salon zmienił się nie do poznania.
Wysokie krzesełko Lusi zostało wigwamem:
A koc, rozwieszony na dwóch krzesłach nad fotelem zamienił się w jaskinię ze skarbami:
Kanapa została statkiem Kapitana Haka - mieliśmy nawet kładkę:
A z poduszek zrobiliśmy kamyki do skakania:
Dzieci siedząc na nich łowiły też rybki w rzece:
Pod stołem natomiast, powstało Drzewo Wisielców, z hamakami! Najpierw jednym:
Ale okazał się być za ciasny, więc wyprodukowałam drugi:
Zastanawiam się jaką bajkę weźmiemy w obroty jako następną...
Ale super pomysł! A jak Lusia urosła już:)
OdpowiedzUsuńOjejku, ależ Luśka już duża!
OdpowiedzUsuń