sobota, 4 maja 2013

To mnie nie dotyczy!

Przyznaję, że zdarza mi się czytać blogi o których Lucy napisała "typu: dzisiaj były trzy kupy, zjadłam krakersa, żeby mieć pokarm, ale czas się odchudzać, wczoraj wieczorem, zrobiłam (i tutaj lista)".

I zawsze myślałam, że one przesadzają. One - czyli te matki, którym wszyscy robią wbrew. Te, którym wszyscy udzielają super dobrych rad (matki, teściowe, babcie na ulicy) i te, których się czepiają, bo karmią dzieci na widoku. Bo przy Wojtusiu nigdy nie się coś takiego nie zdarzyło. Pomijając opinię mojej teściowej o wsadzaniu dziecka do kojca (trochę popłacze i się przyzwyczai), która zwyczajnie olałam - w życiu mnie nic takiego nie spotkało.

Do przedwczoraj.

Pojechaliśmy po wózek dla Lusi, bo wózek powojtusiowy spotkała przykra niespodzianka. Duże centrum handlowe, sklep z artykułami dziecięcymi, Lusia w chuście, bo wózka brak. Głodna. Wiec ryczy, bo należy do dzieci głośno dopominających się swoich praw i matczynych obowiązków. Wychodzę przed sklep w poszukiwaniu jakiejś ławki, coby ją nakarmić. Ławki nie ma w promieniu kilkudziesięciu metrów, więc siadam na schodach - bo akurat są blisko. I karmię. Wtedy jak strażnik sprawiedliwości pojawia się ONA. Pani-tam-pracująca. Po zmianie, bo w płaszczu. Nie, żadna ochrona - szeregowy pracownik innego sklepu. I mnie napomina, że nie powinnam tu karmić, bo siedzenia na schodach jest niebezpieczne. Ok, prawda - ale tu nie ma gdzie usiąść! Powinnam według niej iść na trzecie piętro (jestem na parterze) i nakarmić dziecko w przewijalni. Nie, nie chodzi o pokój do karmienia - w tamtym centrum handlowym go nie ma. Chodziło o przewijalnię, dokładnie. No szlag mnie trafił. Nie ma różnicy czy myjemy dziecku tyłek z kupy czy dajemy jeść? Czy ona jada w kiblu?

No, nie poszłam. Ba, nawet karmienia nie przerwałam. Ona musiała sobie pójść.

Wracamy do domu. Autobus, dosyć pełny. Ja i Musia siedzimy obok miejsca na wózki, Lusia w wózku, Żuru stoi koło wózka, Wojtuś na moich kolanach. Godziny szczytu, ktoś użył klaksonu. Lusia się wystraszyła i zaczęła płakać. Żuru usiłuje ją zagadać, ale ona płacze dalej. W tym momencie przychodzi Ciocia Dobra Rada, niemalże przechodzi nad Żurem i też zaczyna zagadywać Lusię. W międzyczasie Musia wychodzi z autobusu, bo idzie do Paulinki, nie do nas i płakać zaczyna Wojtuś, bo mu babcia zwiała. Czyli mamy dwoje płaczących dzieci, z tym, że nie jest źle, bo każde dziecko ma jednego rodzica. Na co Ciocia Dobra Rada zaczyna wrzeszczeć (dosłownie), że gdzie jest matka tego dziecka (Lusi), że trzeba ją przytulić (fajnie, tylko jak to zrobić jak jedno z rodziców - to które siedzi - ma na kolanach drugie płaczące dziecko, a drugie stoi w dość pełnym autobusie i zwyczajnie nie jest zbyt bezpiecznie wyciągać z wózka miesięcznego niemowlaka) i zaczyna mi podnosić dziecko. Przytrzymałam. Lusia wystraszona przez ciocię płacze jeszcze bardziej. A potem miałam do wyboru zabić albo wyjść z autobusu. Wyszliśmy. Przy wyjściu dowiedzieliśmy się, ze z tak małym dzieckiem nie powinniśmy w ogóle wychodzić z domu.

Postaliśmy chwilę, poprzytulaliśmy płaczące dzieci, ponieważ było zimno założyliśmy Lusi na głowę rożek białego kocyka ( w resztę była zawinięta), wyglądała jak członek Ku Klux Klanu, stwierdziliśmy, że może się z Ciocią rozprawiać (bo Ciocia murzynka).

Poszliśmy po chleb jeszcze. W sklepie Lusię nakarmiłam i wsadziłam do wózka. Już nie płacze. Ale potem Lusi się przypomniało, że ją Ciocia wystraszyła i znów zaczęła płakać. Wiec wkładam ją z powrotem do chusty, zawsze jak się przytuli to spokojniejsza będzie. Na co pojawi się następna Ciocia Dobra Rada i radzi, żebym poluzowała chustę i karmiła dziecko podczas chodzenia. Nie, dziękuję.

Ja naprawdę myślałam, że te wszystkie młode matki zmyślają. No niestety, mają rację. Mea culpa.

10 komentarzy:

  1. Lucy akurat coś innego miała na myśli. Lucy swoje przeszła i niemal do stanów przedrzucawkowych doprowadzona miała nie raz ochotę rzucić się do gardła ciociom dobra rada, szczególnie będąc w 8 miesiącu ciąży z rozwrzeszczaną młodą u nogi. Mnie tylko denerwują blogi o niczym

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ej, no ale ja właśnie takie blogi o niczym czytam czasem. Ósmy miesiąc ciąży plus rozwrzeszczana młoda - czad.

      Usuń
    2. Czytać wszystko wolno, ale uczyć się tylko od mądrzejszych :). A ty usprawiedliwiona jesteś, jeszcze ci hormony świrują

      Usuń
  2. Myślałam, że takie rzeczy tylko w Polsce?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nie tylko. Jeśli myślałaś, że się tego pozbędziesz jak wyemigrujesz - nie ma szans, niestety.

      Usuń
    2. Wszędzie to jest :( nie cierpię ludzi, którzy komentują głośno jak czyjeś dziecko płacze - przecież to jest dziecko, oni dzieci nie mają/nigdy nimi nie byli? Ja chyba raz warknęłam na matkę z dzieckiem, ale to było w pociągu do Krk i dziecko waliło mnie autkiem po głowie, a matka uznała, że ślicznie się bawi i że w ogóle wtf.

      Muszę jednak stwierdzić, że w Szkocji nie spotkałam się ze zwyczajem np. ustępowania miejsca w autobusie kobiecie w ciąży albo starszym osobom. Ze dwie albo trzy takie dziewczyny w ciąży widziałam jak stały, miejsca siedzące pozajmowane, nikt dupy nie ruszy. W Krakowie nie do pomyślenia, nawet babcie autobusowe są chętne do ustępowania, a to już rarytas ;)

      Usuń
  3. A mnie nigdy nikt nie doradzał, może ich odstręczało moje przyjazne nastawienie do świata ;)
    Przyjdź na kurs: "Jak warczeć na potencjalnych doradzaczy" ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, bo ja taka z natury miła jestem...

      Usuń
    2. Dla takich Cioc dobra rada jest jedna odpowiedz... "mind your own busainness" A ja kiedy te Twoje malenkie moge zobaczyc?

      Tofic

      Usuń

Powiedz mi co o tym myślisz :)