sobota, 27 kwietnia 2013

Spacerowo-odchudzaniowo

Chyba powinnam zmienić nazwę mojego bloga z < Milowego lasu > na < Milowe wzgórze >, bo lasu już koło domu nie mam, za to mieszkam na dość wysoko położonej nierówności terenu, ale Milowe wzgórze już jedno w sieci jest...

Tak czy owak - mieszkamy na wzgórzu. Na samej górze prawie - wyżej jest już tylko kilka domów i park z placem zabaw umiejscowionym idealnie na szczycie. A z naszego domu idzie się tam jakieś dwie minuty - chyba, że idzie się z moim Synem, który jak każdy dwulatek ogląda po drodze wszystkie dziurki w chodniku, zrywa połowę napotkanych trawek, zalicza wszystkie murki i zbiera kamyczki, w celu ażeby nimi rzucać i szukać potem gdzie poleciały, obowiązkowo układając się bez mała pod autami z okrzykiem "tu ma!" (w wolnym tłumaczeniu: "tu jest") - jeśli akurat takie podauto sobie kamyczek wybrał jako miejscówkę do leżenia.

A dziś pierwszy raz wyszliśmy na spacer we trójkę - to znaczy ja, Wojtek i Lusia. Dotychczas zawsze chodziliśmy w czwórkę - albo z Musią, albo z żurem. Na ten pierwszy raz z dwójką dzieci nie zdecydowałam się iść na plac zabaw - z moim dwulatkiem to zbyt ekstremalny sport dla kogoś trzy tygodnie po cesarce (czyli nijak dwulatka jeszcze podnieść) i z niemowlakiem (czy jeszcze noworodkiem?) w chuście. Poszliśmy sobie po prostu połazić - czyli wszystkie kamyczki, dziury, murki i trawki obowiązują. A do tego schody. Wiadomo - na zabudowanych wzgórzach zawsze się jakieś schody znajdą - najczęściej między domami, w ramach skrótu dla pieszych, żeby nie musieli ganiać tak jak samochody jeżdżą, dookoła. No i dziś właśnie okazało się, że mój Syn po prostu nie wyobraża sobie spaceru bez schodów. Najchętniej ganiałby po nich w te i na zad. Albo chociaż wchodziłby po jednych, potem szedł kawałek po płaskim do równoległych i schodził, i tak w kółko.

Stwierdziłam, że jak regularnie będę zabierała moje dzieci na spacerki typu: Lusia w chuście jako obciążenie i Wojtek na schodach w ramach osobistego trenera to bardzo szybko uda mi się po tej ciąży schudnąć. A może i po poprzedniej...

Tymczasem możecie popatrzeć na moje dzieci spacerowe:

Starsze dziecko:


I młodsze dziecko - zachustowane i wsadzone do podwójnego polara to mało je widać. Dobrze za to widać czapeczkę, co Ciocia uczyniła:

 

11 komentarzy:

  1. Cudnie:) Trener widzę na smyczy:D Słusznie, bezpieczeństwo najważniejsze:DDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trener na szelkach. Szelki są bardzo dobre, pod warunkiem, że nie ma się w nie zaprzężonego konika, a samemu nie robi się za wóz... Tak leciał, że ledwo nadążałam.

      Usuń
  2. Biedna moja Lusinka, jaką ona ma smutna minę...

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak mnie wkurzają wszystkie blogi typu: dzisiaj były trzy kupy, zjadłam krakersa, żeby mieć pokarm, ale czas się odchudzać, wczoraj wieczorem, zrobiłam (i tutaj lista)
    Tak tylko mi się skojarzyło, a propos milowego wzgórza...

    OdpowiedzUsuń

Powiedz mi co o tym myślisz :)